Nie miałam wątpliwości, że po
raz pierwszy spotkałam stojącego tuż przede mną mężczyznę. Na moment zamarłam,
rezygnując z szarpaniny z Patrickiem, choć miałam wrażenie, że
napierające na mnie bezwładne ciało, z każdą kolejną sekundą ważyło coraz
więcej.
Potrzebowałam
kilku sekund, by uprzytomnić sobie, dlatego głos nieznajomego wydał mi się
znajomy. Chociaż wciąż czułam się tak, jakby godziny błądzenia po podziemiach
były snem, trudno bym zapomniała moment, w którym uprzytomniłam sobie, że
ktoś mi towarzyszył. To, że mężczyzna z takim wyrzutem przypominał mi, że
nie posłuchałam go, kiedy kazał mi się zatrzymać, dodatkowo utwierdziło mnie w przekonaniu,
że musiał być osobą, którą spotkałam po drugiej stronie krat. Machinalnie
zacisnęłam dłonie w pięści, niemalże znów czując, jak obce palce zaciskają
się na moim nadgarstku.
– Z-zabiłeś
go?
Właściwie
sama nie byłam pewna, dlaczego to było pierwszym pytaniem, które przyszło mi do
głowy. Być może wszystko sprowadzało się do szoku, a może świadomości, że
ciało Patricka wciąż dociskało mnie do ziemi. Myśl o tym, że tak naprawdę
leżałam pod trupem, wytrąciła mnie z równowagi bardziej niż to, że w najgorszym
wypadku mogłam właśnie trafić z deszczu pod rynnę.
Wpatrzony
we mnie mężczyzna uniósł brwi. Otworzył usta, ale nie odezwał się, w zamian
spoglądając na mnie w co najmniej skonsternowany sposób. W roztargnieniu
przeczesał jasne włosy palcami, a ja dopiero wtedy zwróciłam uwagę na to,
jak wyglądał. Pomijając stalowoszare oczy, które już wcześniej przykuły moją
uwagę, był nienaturalnie blady i tak szczupły, że coś w jego
wyglądzie skojarzyło mi się z pająkiem. Chociaż nie chciałam kierować się
pozorami, coś w wyglądzie blondyna sprawiło, że nie byłam w stanie
uwierzyć, że mógłby kogokolwiek powalić – a już zwłaszcza tak dobrze
zbudowanego gościa, jakim był Patrick.
– Tym się
przejmujesz? Niech to szlag! – Oczy mężczyzny powędrowały ku górze. – Tak, nie
ma sprawy. Nie masz za co dziękować, serio.
Jeszcze
kiedy mówił, odwrócił się na pięcie, bezceremonialnie ruszając w swoją
stronę. Zamrugałam, co najmniej zaskoczona jego słowami. Otrząsnęłam się
dopiero po chwili, tym razem napinając mięśnie i bardziej stanowczo
odpychając od siebie Patricka. Tym razem udało mi się oswobodzić na tyle, by
zdołać poderwać się na nogi. W pierwszej chwili potknęłam się, przy okazji
przekonując, że byłam roztrzęsiona o wiele bardziej, niż do tej pory mi
się wydawało. Z trudem uchwyciłam równowagę, jak najszybciej podążając za
moim samozwańczym wybawcą, nie wyobrażając sobie, że akurat teraz miałby tak po
prostu sobie pójść.
– Hej! –
obruszyłam się. – Co wy właściwie…?
– Krzycz
głośniej – wszedł mi w słowo. Jego słowa wystarczyły, bym zamilkła, przez
moment ogarnięta irracjonalnym wrażeniem, że doskonale wiedział, co takiego
potrafię. – Najlepiej zwołajmy tu całe to cholerne towarzystwo!
–
Przepraszam.
Tylko na
tyle było mnie stać. Miała wrażenie, że bredzę od rzeczy, zwłaszcza gdy zaczęło
do mnie docierać, co mogłoby się wydarzyć. Ze świstem wypuściłam powietrze, w końcu
będąc w stanie się uspokoić. Wbiłam wzrok w plecy wciąż
podenerwowanego mężczyzny, przystając i już tylko bezradnie go obserwując.
Łagodniejsze
brzmienie mojego głosu musiało dać do myślenia również jemu, bo przystanął w pół
kroku. Palce znów wsunął we włosy, raz po raz je mierzwiąc. Miałam wrażenie, że
nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co robił, myślami wydając się być
gdzieś daleko.
Dłuższą
chwilę oboje trwaliśmy w ciszy, ja wciąż go obserwując.
– Dziękuję
– powiedziałam w końcu. Zrobiło mi się głupio, gdy uprzytomniłam sobie, że
tak naprawdę od tego powinnam zacząć. – Gdyby nie ty…
– Taa, to
wiem. Możemy przestać tracić czas na głupoty?
Zacisnęłam
usta. Wdzięczność momentalnie przygasła, wyparta przez stopniowo narastającą
frustrację. Chociaż rozumiałam, że mógłby mieć do mnie pretensje o wcześniejszą
ucieczkę, w tamtej chwili nie mogłam pozbyć się wrażenia, że traktował
mnie z góry, prawie jak dziecko. Nie podobało mi się to, ale zanim choćby
słowem zdążyłam uświadomić mu, że coś jest nie tak, mężczyzna w końcu
odwrócił się w moją stronę.
Jego oczy
jak na zawołanie rozszerzyły się, gdy z uwaga zmierzył mnie wzrokiem.
Rozchylił usta, co na moment wytrąciło mnie z równowagi, zresztą jak i rumieńce,
które – byłam gotowa to przysiąc! – nagle pojawiły się na jego policzkach. Z opóźnieniem
dotarło do mnie, w jaki sposób się prezentowałam. Natychmiast założyłam
ramiona na piersiach, próbując się osłonić, jednak nawet to nie było w stanie
zmienić jednego – a konkretnie tego, że stałam przed nim w koszuli
nocnej.
– Co? –
wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Gapisz się na mnie, wiesz?
Drgnął, w końcu
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Wciąż wyglądał na podenerwowanego,
wyraźnie nie wiedząc, gdzie oczy podziać. To mogłoby być nawet zabawne, gdyby w tak
znaczącym stopniu nie dotyczyło mnie. Nie chciałam o tym myśleć, ale
udawanie, że nie działo się nic wartego uwagi, zdecydowanie nie było moją mocną
stroną.
– Chodźmy
już, co? – ponaglił mnie nieznajomy, w pośpiechu ruszając w swoją
stronę.
Popędziłam
za nim, poniekąd dlatego, że stanie przy Patricku zdecydowanie nie należało do
najrozsądniejszych posunięć. Czekanie aż ktoś przyjdzie sprawdzić, czy coś
złego czasem nie spotkało palącego kupla pozostałej grupki, tym bardziej nie
wchodziło w grę. Mimo wszystko czułam opór, zwłaszcza że wszystko we mnie
aż krzyczało, że podążanie za pierwszym lepszym napotkanym człowiekiem było
najgłupszym, na co mogłabym się zdecydować. Z drugiej strony, gdyby ten
życzył mi wyjątkowo źle, zdecydowanie nie wtrąciłby się między mnie a mojego
przeciwnika.
Tak czy siak,
chciałam po prostu wierzyć, że przynajmniej tymczasowo mieliśmy wspólny cel.
– Kim
jesteś? – rzuciłam spiętym tonem, gdy nabrałam pewności, że oddaliliśmy się
wystarczająco daleko, by nikt nas nie usłyszał. Raz po raz niespokojnie
rozglądałam się dookoła, woląc upewnić się, czy na pewno byliśmy sami.
– Będziesz
teraz cały czas nawijać? – obruszył się.
– Chcę
wiedzieć, jak masz na imię – warknęłam, rzucając mu poirytowane spojrzenie. –
Co w tym dziwnego? Uratowałeś mnie, ale…
– I to
chyba wystarczy, żeby mi zaufać.
W tamtej
chwili zapragnęłam roześmiać mu się w twarz. Żartował sobie ze mnie? Kiedy
zaczęłam się nad tym zastanawiać, do głowy przyszły mi kolejne, coraz to
bardziej prawdopodobne scenariusze, zgodnie z którymi powinnam natychmiast
rzucić się do ucieczki. To, że mnie ocalił, tak naprawdę niczego nie zmieniało.
Nie miałam pojęcia, w jaki sposób działali Poszukiwacze, ale skąd mogłam
wiedzieć, czy nie mieli jakichś wewnętrznych przepisów, które zapewniły
dodatkowe benefity tym, którzy zdołaliby schwytać Obdarzonego? Ludzie byli
podli, a dla korzyści potrafili posunąć się naprawdę daleko.
Zatrzymałam
się, krzyżując ramiona na piersiach. Może i było to zachowaniem godnym
urażonej nastolatki, ale sam mnie do tego zmuszał. Biorąc pod uwagę fakt, że już
na „dzień dobry” zaatakował mnie pierwszy lepszy napotkany człowiek, nie
zamierzałam pozwolić, by kolejny próbował narzucać mi jakiekolwiek zasady.
Do mojego
bezimiennego towarzysza z opóźnieniem dotarło, że już za nim nie
podążałam. Zatrzymał się nagle, nerwowo oglądając przez ramię. Przez jego twarz
przemknął cień, gdy zauważył mnie kilka metrów od siebie, bynajmniej
nieśpieszącą się do tego, by gdziekolwiek pójść.
– Jaja
sobie ze mnie robisz? – jęknął, niechętnie zwracając. Zaklął pod nosem, na tyle
cicho, że wychwyciła to wyłącznie dzięki ruchowi jego warg. – Nie mamy na to
czasu. Jest ich więcej.
– Skąd
wiesz? – zapytałam natychmiast. Jasne, wiedziałam o tym, ale i tak
wolałam się upewnić. – To Poszukiwacze? – dodałam, tym samym jeszcze bardziej
wytrącając mojego rozmówcę z równowagi.
– Z buszu
się urwałaś czy jak? – Potrząsnął z niedowierzaniem głową. – Tak. I to
powinno ci wystarczyć. Musimy stąd spadać, bo…?
– Skąd
pomysł, że z tobą pójdę? – zapytałam wprost.
To na
moment zamknęło mu usta. Zatrzymał się naprzeciwko mnie, na tyle blisko, że
byłam w stanie poczuć bijące od jego ciała ciepło. Zmierzył mnie wzrokiem,
tym razem nie w tak przenikliwy sposób, ale i tak czułam, że się
zmieszał.
– Co z tobą
nie tak? – zapytał wprost. Prawienie komplementów zdecydowanie nie było jego
mocną stroną. – Jesteśmy tacy sami. To w zasadzie wyczerpuje temat.
Wzdrygnęłam
się, co najmniej jakby próbował mnie uderzyć. W gruncie rzeczy mogłam się
tego domyślić już w chwili, w której się pojawił, ale i tak myśl
o tym, że miałam przed sobą kolejną obdarzoną osobę, nieźle mnie
zszokowała. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza do płuc, mimowolnie się
wspinając. Jak długo kryłam się w klasztorze, mogłam udawać, że pewne
rzeczy mnie nie dotyczą, ale w chwili, gdy stałam oko w oko z tym
mężczyzną, słuchając jego nieudolnych wyjaśnień, wyraźniej niż wcześniej
czułam, że wszystko się skomplikowało.
Ze świstem
wypuściłam powietrze. Przez moment miałam ochotę uciec wzrokiem gdzieś w bok
albo od razu odwrócić się na pięcie, usiąść na ziemi i udawać, że nie
dostrzegam tego, co działo się wokół mnie. Cholerny
tchórz, odezwał się cichy głosik w mojej głowie. Na samą myśl zrobiło
mi się niedobrze, zwłaszcza że to była prawda. Izolowanie się od problemów było
równoznaczne z ucieczką, ale do tego już zdążyłam się przyzwyczaić.
Przełknęłam,
bezskutecznie próbując pozbyć się uścisku w gardle. Kiedy to nie pomogło,
jednak zmusiłam się do tego, by się odezwać, zwłaszcza że mój towarzysz wciąż
spoglądał na mnie wyczekująco, wyraźnie zniecierpliwiony.
– Dlaczego…
miałabym ci w to uwierzyć?
Tym razem
wyrywał mu się zdławiony, wyraźnie sfrustrowany jęk. Instynktownie spróbowałam
odskoczyć, kiedy bezceremonialnie wyciągnął ręce w moją stronę. Udało mu
się chwycić mnie za ramiona i zdecydowanym ruchem przyciągnąć do siebie.
– Naprawdę
muszę ci to tłumaczyć? Przecież… – zaczął, ale nie było mu dane dokończyć.
Oboje
zamarliśmy, słysząc zdławione, stopniowo narastające głosy. Zauważyłam, że
ciemne oczy wciąż przytrzymującego mężczyzny rozszerzyły się nieznacznie, gdy
wyczuł zagrożenie. Znów zaklął i – nie tracąc czasu na dalsze
przekonywanie czy wyjaśnienia – bezceremonialnie chwycił mnie za rękę,
zdecydowanym ruchem ciągnąc w kierunku przeciwnym do tego, z którego
zmierzali obcy.
Tym razem
nie próbowałam się z nim kłócić, poniekąd dlatego, że już na wstępie
musiałam skupić się na utrzymaniu równowagi. Chociaż narzucił szybkie,
zdecydowane tempo, dotrzymanie mu kroku przyszło mi o wiele łatwiej, niż
mogłabym się spodziewać. Adrenalina zrobiła swoje, a ja mimo zmęczenia
zdołałam wykrzesać z siebie dość energii, by biec, na dodatek o wiele
szybciej niż wcześniej. Coś w tym stanie wydało mi się dziwne, ale w tamtej
chwili było mi wszystko jedno, jeśli tylko mieliśmy szansę uciec.
Kolejny raz
uderzyło mnie to, że tak naprawdę nie znałam okolicy. Wszystkie kierunki
wyglądały dokładnie tak samo – tylko drzewa i krzewy, które z równym
powodzeniem mogły okazać się zarówno wybawieniem, jak i przysłowiowym
gwoździem do trumny. Czułam się tak za każdym razem, gdy z trudem udawało
mi się uniknąć zderzenia z kolejnymi przeszkodami albo gdy czułam, że coś
wplątuje się w moje włosy czy ubranie.
Chciałam
tego czy nie, byłam zdana wyłącznie na decyzje mojego towarzysza. Początkowo
przyjmowałam to w ciszy, bez słowa sprzeciwu podążając za nim. Dopiero gdy
do głosu zaczęło dochodzić zmęczenie, a ja omal nie potknęłam się o własne
nogi, gdy mężczyzna bezceremonialnie skręcił, zmieniając kierunek biegu,
pociągnęłam go za rękę, próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
– Masz
jakiś plan? – wydyszałam.
Nawet jeśli
był sfrustrowany tym, że po raz kolejny próbowałam pytać, nie dał niczego po
obie poznać.
– Nie dać
się złapać.
Innymi
słowy: absolutnie nie. Pokręciłam głową, aż nazbyt świadoma, że nie mogliśmy przecież
uciekać w nieskończoność. Na tę chwilę to przypominało zabawę w kotka
i myszkę; błądziliśmy po lesie, w każdej chwili mogąc napatoczyć się
na ludzi, którzy nie życzyli nam dobrze.
Chciałam
coś zaproponować, ale w głowie miałam wyłącznie pustkę. W gruncie
rzeczy nie miałam żadnego sensowniejszego planu od tego, który zasugerował mój
towarzysz. Problem polegał na tym, że miotaniem się na prawo i lewo,
mogliśmy co najwyżej pogorszyć sytuację.
– Może
odpuścili – rzuciłam spiętym tonem. Z trudem powstrzymałam chęć, by
obejrzeć się przez ramię. Czułam, że zwłaszcza w ciągłym ruchu, nie byłoby
to najrozsądniejszym posunięciem. – Zatrzymaj się w końcu. Może nas nie
zauważyli albo…
– Jeśli
jest tu William to owszem, zauważyli – przerwał mi.
Momentalnie
rozpoznałam to imię. Wystarczyła chwila, bym przypomniała sobie scenę, której
mimowolnie byłam świadkiem, kiedy kuliłam się na drzewie. Nie miałam
wątpliwości, że do jednego z mężczyzn pozostali zwracali się właśnie w ten
sposób. I chociaż nie miałam pojęcia, kim tak naprawdę był William, coś w gniewnej
nucie, która wkradła się do głosu wciąż zmuszającego mnie do biegu mężczyzny,
jasno uprzytomniło mi, że lepiej byłoby się tego nie dowiedzieć.
Tym
bardziej zaskoczył mnie moment, w którym ten bezceremonialnie się
zatrzymał. Niewiele brakowało, bym na niego wpadła, w porę wytracając
prędkość. Powiodłam wzrokiem dookoła, próbując stwierdzić, czy dotarliśmy do
jakiegoś konkretnego miejsca, ale ta część lasu wyglądała równie beznadziejnie i nieciekawie,
co i każda inna.
–
Rozdzielmy się – usłyszałam i to wystarczyło, by wyrwać mnie z zamyślenia.
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, początkowo czując się tak, jakby mówił do mnie w jakimś
obcym języku. W następnej sekundzie, gdy już dotarło do mnie, co takiego
mi sugerował, powróciła potrzeba wybuchnięcia śmiechem. Może wariowałam, ale to
okazało się silniejsze ode mnie.
– Że co? Ale…
– Widział
cię ktoś prócz Patricka? – zapytał, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Szukają
mnie, ale z tym sobie poradzę. Na razie spowalniamy siebie nawzajem, a to
niedobrze. – Zamilkł, z uwaga wodząc wzrokiem dookoła. Ostatecznie zwrócił
się w lewo, uważnie przypatrując rosnącym tam drzewom, jakby mógł dostrzec
w nich coś wyjątkowego. – O ile się nie mylę, gdzieś tutaj jest droga
– wyjaśnił, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. Wcale nie
poczułam się pewniej, gdy zniecierpliwionym ruchem machnął ręką przed siebie. –
Znajdź ją i postaraj się nie zrobić nic głupiego. Jakoś cię znajdę.
Energicznie
potrząsnęłam głową, wciąż mając wrażenie, że się przesłyszałam. Zacisnęłam
usta, próbując powstrzymać się od wyrzucenia z siebie całej wiązanki
przekleństw. Może i nie znałam się na planowaniu, ale to, co sugerował ten
mężczyzna, brzmiało jak najgłupszy z dostępnych pomysłów. Nie żebym miała
lepszy, ale rozdzielanie się, na dodatek w lesie i z pogonią na
karku, kojarzyło mi się tylko z jednym: nieuniknioną tragedią.
Moje myśli
wirowały, plącząc się ze sobą i tworząc co najmniej niepokojącą mieszankę,
której w żaden sposób nie potrafiłam uporządkować. Gorączkowo szukałam
jakiegoś sensownego kontrargumentu, który miałby szansę przekonać wpatrzonego
we mnie chłopaka, że zachowywanie jak przyszła ofiara kolejnego głupiego
horroru, zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, ale żaden cudowny pomysł nie
przyszedł mi do głowy. Zwiesiłam ramiona, zrezygnowana i wciąż pełna
wątpliwości.
Jakie to ma znaczenie? Znasz go pięć minut!
Po prostu myśl o sobie!
Coś
ścisnęło mnie w gardle. Nie chciałam zachowywać się jak egoistka,
zwłaszcza że niezależnie od wszystkiego mi pomógł, ale z drugiej strony…
– W porządku.
Uniósł
brwi, jakby zaskoczony tym, że tak po prostu się zgodziłam, zamiast zacząć się
sprzeczać. Przynajmniej nie skomentował tego nawet słowem, w zamian od
razu ruszając w kierunku, który wskazał mnie.
– A tak
swoją drogą – rzucił na odchodne – to jestem Ryan.
Nie minęła
chwila, a zostałam sama. W oszołomieniu spojrzałam w ślad za
nim, nim w końcu przymusiłam się do ruszenia z miejsca. Chociaż dopiero
co byłam w stanie posunąć się naprawdę daleko, by zdobyć choć tak prostą
informację, jak przynajmniej jego imię, w tamtej chwili wcale nie poczułam
się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie, jakkolwiek irracjonalne by się to nie
wydawało. Prawda była taka, że wiedząc kto mnie uratował, w jakimś stopniu
darzyłam go zaufaniem – co prawda tylko niewielkim, ale jednak. Jakby tego było
mało, jakoś łatwiej było mi ignorować bezpieczeństwo przypadkowej, bezimiennej osoby
niż Ryana.
To nie czas na bzdury, warknęłam na
siebie w duchu.
W pośpiechu
ruszyłam przed siebie, woląc nie sprawdzać czy ktokolwiek faktycznie podążał za
nami przez cały ten czas. Znów rzuciłam się do biegu, ale ten nie przychodziło
mi już z taką łatwością, jak gdy Ryan ciągnął mnie za sobą. Do głosu w końcu
doszło zmęczenie, ale próbowałam to ignorować, z uporem utrzymując stałe
tempo. Mimo wszystko miałam wrażenie, że w jedne chwili uleciała ze mnie
cała energia, przez co po pewnym czasie chcąc nie chcąc musiałam zwolnić,
niezdolna złapać oddechu.
Wątpliwości
co do decyzji, która podjął Ryan, momentalnie wróciły. Chciałam przekonać samą
siebie, że wiedział, co robi, ale nie potrafiłam. Znów błądziłam po lesie, na
oślep idąc przed siebie i dodatkowo wiedząc, że gdzieś na wyciągnięcie
ręki mogło kryć się potencjalne zagrożenie. Co więcej, na domiar złego już nie
tylko przejmowałam się sobą, ale jedyną osobą, która na tę chwilę wydawała mi
się przychylna. Pomimo tego, że wciąż podchodziłam do Ryana z rezerwą, nie
mogłam zaprzeczyć, że tymczasowo mieliśmy jeden cel.
No i –
choć z uporem odsuwałam od siebie tę myśl – tak naprawdę nade wszystko
przerażała mnie samotność.
– Droga w pobliżu.
O ile się nie myli. Akurat… – wymamrotałam, nerwowo rozglądając po kolejnej
części lasu.
Czułam się
tak, jakbym kręciła się w kółko. Poniekąd tak było, przynajmniej jeśli
chodziło o wnioski, które to wyciągałam, to znów negowałam, koniec końców
nie ustalając niczego nowego. Z równym powodzeniem mogłabym stać w miejscu,
ale na to nie mogłam sobie pozwolić. Z braku lepszych perspektyw i tak
pozostawało mi co najwyżej iść i modlić się w duchu, by nigdzie w okolicy
nie było nikogo niebezpiecznego.
Dobry Boże,
wszyscy byliśmy po prostu ludźmi. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób Ryan
wyobrażał sobie, że mnie odnajdzie, a tym bardziej jak wielkim problemem
był ten cały William, ale…
Coś skutecznie
wytrąciło mnie z równowagi. Zanim zdążyłam się zastanowić,
bezceremonialnie wylądowałam na ziemi, kolejny raz mając ochotę zacząć kląć na
czym świat stoi. Natychmiast wsparłam się na dłoniach, krzywiąc się mimowolnie, choć tak naprawdę nie czułam
bólu. Chciało mi się krzyczeć i płakać z frustracji, ale i przed
tym się powstrzymałam, gotowa przysiąc, że gdybym pozwoliła sobie na choćby
chwilowe załamanie, już nic nie przekonałoby mnie do tego, by ruszyć do dalszej
wędrówki.
Podniosłam
się z trudem, ocierając dłonie o już i tak ubrudzoną koszulę nocną.
Spojrzałam na ziemię, próbując wypatrzeć cokolwiek, co mogłabym obwinić o upadek,
ale teren nie wyglądał na bardziej wyboisty niż do tej pory. To ja byłam
zmęczona, przemarznięta a teraz dodatkowo obolała, choć kilka otarć i siniaków
i tak wydało mi się niczym w porównaniu do tego, co mogłoby się
wydarzyć, gdyby Patrickowi albo komukolwiek innemu udało się mnie złapać.
Niecierpliwym
ruchem otarłam twarz, próbując udawać, że wilgoć, którą wyczułam pod palcami,
nie miała żadnego związku z cisnącymi mi się do oczu łzami. Na to też miał
przyjść odpowiedni czas. W głowie niemalże słyszałam naglący głos Bereniki,
która poganiała mnie, raz po raz powtarzając, że mazać zawsze mogłam zacząć się
kiedy indziej. Zresztą ostatnim, czego chciałam, było to, żeby ktokolwiek
odnalazł mnie zapłakaną i całkowicie bezradną. Szlag, może i błądziłam
po lesie w tej cholernej koszuli nocnej, ale wciąż miałam swoją dumę.
Wciąż o tym
myśląc, zrobiłam pierwszy krok do przodu – i to tylko po to, by
momentalnie znów zastygnąć w bezruchu, gdy uprzytomnić sobie coś
istotnego. Wciąż oszołomiona, z opóźnieniem ruszyłam naprzód, chcąc
upewnić się, że nic mi się nie przywdziało.
Ulga, którą
poczułam chwilę później, była nie do opisania.
Jednak
udało mi się znaleźć drogę.
Coś jest. Co? Zostawiam Wam do oceny. Na te chwilę cieszę się, że w ogóle udało mi się w końcu przysiąść do tego rozdziału. Przy odrobinie szczęścia kolejny pojawi się dużo szybciej, ale ja już wolę niczego nie obiecywać, bo z moich planów zwykle nic nie wychodzi.Tradycyjnie dziękuję za obecność i komentarze. Do napisania!
No dobra, przyznaję - teskniłam za tym. A korzystając z dwugodzinnej podróży z Poznania do domu na tylnej kanapie w aucie jakichś obcych, nadrabiam zaległości.
OdpowiedzUsuńLubie główną bohaterkę. Nie wiem, czy lubiłam ją wcześniej, chyba nie do końca, ale dziś zyskała moją sympatię. Jest wyszczekana, umie stawiać na swoim. Zdecydowanie moj ulubiony typ bohaterki. Podobnie rzecz ma się z Ryanem. Nie zdążyliśmy za dobrze go poznać, ale ja już go lubię. Nie wiem czemu, ale przypomina mi trochę tego disneyowego złodzieja z "Zaplątanych" �� Tym bardziej więc nie mogę doczekać się rozwoju relacji między nim a główną bohaterką. Wyczuwam ciekawy romansik :p
Lecę dalej, bo sporo zaległości przede mną.
A tak w ogóle to tu nie żaden anonim, ale Klaudia od AC, tylko nie umiem się zalogować na telefonie na swoje konto ��
Hm.. Nie wiem czemu ale jakoś tak nie ufam Rayanowi. Może to tylko moja głupia wyobraźnia...
OdpowiedzUsuń