Podążanie przed siebie było
monotonne. Szłam szybko, raz po raz oglądając się przez ramię i nasłuchując.
Podświadomie spodziewałam się najgorszego, ale towarzyszyła mi wyłącznie cisza
– przenikliwa i zdradziecka, o czym już zdążyłam się przekonać. Co z tego,
że powinnam być w stanie bez przeszkód wychwycić potencjalne zagrożenie,
skoro również przeciwnik równie łatwo mógł usłyszeć mnie?
Myślenie w ten
sposób wydawało się abstrakcyjne i przerażające zarazem. Czułam się
dziwnie, porażona tokiem własnego rozumowania. Planowałam, bo chciałam przeżyć,
a to zdecydowanie nie było normalne. Sam fakt tego, że musiałam uciekać,
wydawał się po prostu nierzeczywisty, to jednak mogłabym jeszcze zaakceptować. Inaczej
sprawy miały się ze swego rodzaju instynktem przetrwania, który nakazywał mi
wziąć pod uwagę o wiele więcej czynników, niż byłam przyzwyczajona.
Zważałam na każdy ruch, dźwięk czy kształt, z wyprzedzeniem wypatrując w nim zagrożenia i zastanawiając się
nad tym, co zrobiłabym, gdybym jednak została zmuszona do obrony.
Możliwe, że
ludzie faktycznie bywali bardziej skomplikowani, niż mogłoby się wydawać. Kiedy
w grę wchodziło przetrwanie, wszystko wydawało się inne. Sposób, w jaki
działały zmysły na pewno, a przynajmniej ja zaczęłam odbierać poszczególne
bodźce w łatwiejszy, bardziej wyrazisty sposób niż do tej pory. Być może
to cisza sprawiała, że nawet najdelikatniejszy szelest brzmiał nienaturalnie
głośno, a ja wzdrygałam się i natychmiast zamierałam, oczekując
najgorszego, ale to akurat wydawało się najmniej ważne.
Czy gdybym
musiała, byłabym w stanie zrobić coś więcej, niż tylko uciekać? To pytanie
mnie prześladowało, tak jak i paraliżując strach, który towarzyszył mi
jeszcze w tunelu, kiedy uprzytomniłam sobie, że byłam sama. Na samą myśl
machinalnie przycisnęłam dłoń do ust, jakbym chciała powstrzymać krzyk.
Oczywiście nie miałam powodu, by choćby jęknąć, ale zbyt mocno przerażało mnie
to, co mogłoby się wydarzyć, gdyby jednak poniosły mnie emocje. Gdyby intruz
mnie nie puścił, a oddzielająca nas krata nie umożliwiła mi ucieczki…
Nie
chciałam o tym myśleć.
A jednak
chcąc nie chcąc to robiłam, w pewnym momencie uciekając pamięcią do
wydarzeń sprzed roku, kiedy to wszystko się zaczęło. Pamiętałam swój własny
krzyk, zamieszanie i to, co odkryłam, kiedy już zapanowała cisza – równie
martwa, co wszystko i wszyscy wokół. Tyle że skąd mogłabym wiedzieć? Gdybym
rozumiała, mogłabym spróbować coś zmienić, a jednak…
Jakby to miał teraz jakiekolwiek znaczenie.
Wzdrygnęłam
się, po czym ruszyłam dalej, stanowczo odsuwając od siebie niechciane myśli.
Tak, to była ucieczka – i to nie tyle przed ewentualnym zagrożeniem, ale
przede wszystkim samą sobą – jednak nie potrafiłam się tym przejąć. Zresztą
uciekanie do przeszłości niczego nie zmieniało, a zwłaszcza w tej
sytuacji mogło okazać się zgubne.
Spokój
wciąż wydawał mi się nienaturalny, ale już nie próbowałam tego roztrząsać. W pośpiechu
stawiałam kolejne kroki, próbując stąpać jak najostrożniej, by nie zrobić
niepotrzebnego hałasu. Nie biegłam, stawiając na szybki i o wiele mniej
męczący marsz. Już i tak byłam zmęczona, a niepotrzebne tracenie
energii byłoby najgłupszą z możliwych do podjęcia decyzji. Gdybym
faktycznie nagle musiała uciekać, nawet dobrze osłonięty, zalesiony teren by mi
nie pomógł.
Wiedziałam o tym
wszystkim, z wolna przypominając sobie zasady, którymi kierowałam się, gdy
po raz pierwszy zostałam zmuszona do ucieczki. Wtedy też właściwie nie
wiedziałam, co robię, postępując w sposób, który wydawał mi się
najbardziej sensowny. Miałam wrażenie, że pewne rzeczy po prostu się wiedziało
– czy to z obserwacji, czy to znów książek albo filmów. Prawdziwy problem
pojawiał się w sytuacji, w której należało tę wiedzę wykorzystać i przekonać
się, ile tak naprawdę była warta.
Jeszcze
istotniejsze bywały momenty, w których sytuacja naprawdę wymagała
działania – a jednak w zamian pojawiał się wyłącznie paraliżujący
strach.
Tak stało
się w chwili, w którym usłyszałam kroki. Początkowo znów pomyślałam,
że to wytwór mojej wyobraźni, ale i tak przystanęłam, nasłuchując i spodziewając
się, że po raz kolejny odkryję, że o po prostu wywołane zmęczeniem
złudzenie.
A potem już
tylko stałam, coraz bardziej spanikowana i pobudzona dokładnie jak w klasztorze,
kiedy Berenika wparowała do mojego pokoju, gwałtownie mnie budząc.
O cholera. O jasna cholera…
Powiodłam
wzrokiem dookoła, jakby spodziewała się gdzieś znaleźć jakąkolwiek wskazówkę.
Kręciłam się w kółko jak skończona idiotka, świadoma wyłącznie
zbliżających się, coraz szybszych kroków. Natychmiast napięłam mięśnie, gotowa
rzucić się do natychmiastowej ucieczki, ale nogi miałam jak z waty.
Zresztą co miałam zrobić? Nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić,
skąd nadchodzili intruzi, a tym bardziej ilu ich było. Nie wiedziałam nic
tego, a nerwy i to, że w pewnym momencie doszły mnie co prawda
wciąż odległe, ale jednak już słyszalne fragmenty rozmów, w niczym nie
pomogło.
Chwilę
jeszcze walczyłam ze sobą i narastającą paniką. Z trudem przymusiłam
się do ruchu, chociaż już wtedy wiedziałam, że bieg byłby najgorszym, na co
mogłabym się zdecydować. Dla pewności nabrałam powietrza do płuc, dopiero po
chwili orientując się, do czego tak naprawdę się przygotowywałam. Odważyłabym
się…? Nie miałam pojęcia i tak naprawdę wcale nie chciałam poznać
odpowiedzi na to pytanie.
Gdybym
musiała…
Odwróciłam
się gwałtownie, podejmując decyzję właściwie bez głębszego zastanowienia. Drżąc
i poruszając się trochę jak w transie, dopadłam do najbliższego
drzewa, próbując dosięgnąć jednej z niżej położonych gałęzi. Po wydostaniu
się z podziemi kolejna spinaczka nie sprawiła mi żadnego problemu, nawet
przy protestujących ze zmęczenia mięśniach. W pośpiechu podciągnęłam się i –
starając się utrzymać równowagę – spróbowałam wejść jeszcze wyżej, w nadziei
na to, że liściasta korona okaże się wystarczająco gęsta, by mnie osłonić.
Jeśli przejdą pod drzewem i spojrzą w górę,
wtedy…, pomyślałam w oszołomieniu, ale nie pozwoliłam sobie na to,
żeby dokończyć. W zamian niczym mantrę zaczęłam powtarzać, że wszystko
będzie w porządku. Nie żeby to miało szansę zadziałać, ale wszystko
wydawało się lepsze od analizowania najgorszych scenariuszy.
Głosy stały
się bardziej wyraźne, zresztą tak jak i kroki. Uniosłam brwi, kiedy moich
uszu dobiegła cała wiązanka przekleństw. To bez wątpienia był mężczyzna, na
dodatek wyraźne rozeźlony i nieprzebierający w słowach.
Zaintrygowana, mocniej chwyciłam się gałęzi, próbując ignorować fakt, że dłonie
zaczynały mi się pocić ze zdenerwowania. Czułam, że ubranie zaczynała kleić mi
się do ciała, ale to była zaledwie mała niedogodność.
Jasna cholera,
sama nie byłam pewna, co gorsze – moje położenie czy ewentualna reakcja
facetów, którym nagle na głowy spadłaby niewiasta w koszuli nocnej.
– Weź ty
się już zamknij, co? – obruszył się ktoś i to okazało się najbardziej
sensowną, zrozumiałą dla mnie wypowiedzią.
Wzdrygnęłam
się, wręcz zaskoczona tym, z jak bliska doszedł mnie głos. Brzmiał na
znudzony, poza tym również należał do mężczyzny. Z niejaką obawą
spojrzałam w dół i serce dosłownie podjechało mi pod głową, gdy w zasięgu
wzroku jednak znalazły się jakieś postacie.
Jeszcze
bardziej przerażona poczułam się, gdy dotarło do mnie, z kim miałam do
czynienia.
Życie w klasztorze
miało to do siebie, że prócz monotonii, pozwalało bardzo łatwo odciąć się od
zewnętrznego świata, nie znaczyło to jednak, że byłam całkowicie odcięta od
informacji. W gruncie rzeczy przez rok zmieniło się wystarczająco, by
ktokolwiek mógł sobie pozwolić na ignorancję. Wiedziałam o Obdarzeniu i tym,
że nie tylko ja odkryłam w sobie coś, co zdecydowanie nie było normalne.
Aż za dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak wielkie poruszenie wywołali
tacy jak ja, a tym bardziej że ludzie bardzo szybko zaczęli walczyć z tym,
czego nie rozumieli.
Tak więc w oczywisty
sposób słyszałam również o Poszukiwaczach, choć niektórzy woleli nazywać
ich po prostu łowcami. Co prawda o samej organizacji wiedziałam naprawdę
niewiele, ale podstawową zasadę znałam na pewno: jeśli było się Obdarzonym,
należało uciekać tak szybko, jak tylko to możliwe. Mogłam tylko zgadywać, jaki
tak naprawdę mieli cel w wyłapywaniu tych, u których pojawiły się
dary, ale nie chciałam tego osobiście sprawdzać.
Podejrzewałam
za to, że Berenika aż za dobrze zdawała sobie sprawę ze sposobu, w jaki
działali, choć nigdy wprost mi o tym nie powiedziała. Ja z kolei nie
zadawałam pytań, próbując udawać, że to nieistotne, choć teraz niewiedza równie
dobrze mogła mnie zgubić. Nie zmieniało to jednak faktu, że to, że ciotka w ogóle
kazała mi uciekać, samo w sobie było dość wymowne.
Wszelakie
myśli uleciały z mojej głowy w chwili, w której skupiłam się na
przechodzących mężczyznach. Zdołałam dostrzec trzech, wszystkich ubranych na
czarno i w dokładnie ten sam sposób. Mieli na sobie coś, co
skojarzyło mi się z mundurami albo strojami bojowymi, choć tkwiąc na
drzewie nie byłam w stanie tego jednoznacznie stwierdzić. Liczyło się
przede wszystkim to, że zdecydowanie nie wyglądali jak turyści na spacerze,
którym znudziło się miejsce życie i stwierdzili, ze dobrze byłoby się
zrelaksować w głuszy.
Ktoś znów
zaklął, tym samym sprawiając, że któryś z jego towarzyszy westchnął z irytacją.
– Doprawdy…
Nie znasz innych słów? – zapytał, ale doczekał się wyłącznie kolejnego
niecenzuralnego słowa.
– Skończę,
kiedy w końcu będziemy mogli sobie pójść – oznajmił, nie kryjąc irytacji. –
Kurwa, jest piąta rany, a my łazimy po lesie.
– Wrócimy,
kiedy ja o tym zadecyduje.
Odpowiedział
mu jedynie sfrustrowany jęk. Zamarłam w bezruchu, wstrzymując oddech i modląc
się o to, by żadnemu z mężczyzn nie przyszło do głowy, żeby spojrzeć w górę.
Chciałam, żeby odeszli, zamiast na wszystkie możliwe miejsca ucinać sobie
pogawędki akurat pod drzewem, na którym zdecydowałam się schować. To mi nie
pomagało, zresztą jak i wrażenie, że mój przyśpieszony puls był na tyle
szybki i głośny, by ktoś prócz mnie mógł go usłyszeć.
– Rany,
nieźle cię wzięło – wtrącił trzeci, dotychczas milczący mężczyzna. – Daj
spokój, Will. Może faktycznie go tutaj nie ma, więc…
– Idziemy
dalej – uciął ze stoickim spokojem Will.
Jego głos
zabrzmiał spokojnie, ale wystarczająco pewnie, by uciąć jakiekolwiek dyskusje.
Najwyraźniej on tutaj rządził, co zresztą wydało mi się sensowne. Przynajmniej
na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie kogoś wystarczająco charyzmatycznego,
żeby zapewnić sobie posłuch. Tyle przynajmniej wywnioskowałam zarówno z jego
tonu, jak również tego, że po jego słowach momentalnie zapanowała cisza.
Przez
moment poczułam ulgę, widząc jak mężczyźni zaczynają się oddalać. Został tylko
jeden, co mnie zaniepokoiło, zwłaszcza że wciąż tkwił bezpośrednio po drzewem, w milczeniu
wodząc wzrokiem dookoła. Gdyby przyszło mu do głowy, by spojrzeć w górę…
– Patrick?
– odezwał się ponownie Will, tym razem wyraźnie zaczynając tracić cierpliwość.
– Daj
przynajmniej odpocząć – żachnął się. Rozpoznałam jego głos, ale i tak
dobrze było się przekonać, że potrafił coś więcej, niż tylko rzucać kolejnymi
przekleństwami. – Dogonię was.
Momentalnie
zrobiło mi się gorąco. Tutaj? Serio
tutaj?!, jęknęłam w duchu, przez moment mając ochotę zejść i porządnie
facetem potrząsnąć. Dostałeś rozkaz, więc
idź. Idź, do cholery, bo…
– Rób co
chcesz.
Mniej
więcej wtedy całkowicie zmieniłam pogląd o rzekomej charyzmie Willa. W zamian
jemu również zapragnęłam przyłożyć, choć tak naprawdę wcale nie dziwiło mnie
to, że mógłby chcieć pozbyć się Patricka. Z obawą raz po raz spoglądałam w dół,
próbując zbyt ostentacyjnie nie wpatrywać się w stojącego pod drzewem
mężczyznę, zbytnio zaniepokojona perspektywą ściągnięcia na siebie jego
spojrzenia. Słyszałam, że Will i jego towarzysz odeszli, oddalając się co
prawda na tyle szybko, bym poczuła się spokojniejsza, ale wciąż nie na tyle,
żebym zdołała się rozluźniła.
Uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok, coraz bardziej spanikowana. Możliwe, że gdybym
musiała, poradziłabym sobie z jednym przeciwnikiem. Co prawda to brzmiało
jak misja samobójcza, bo jeśli faktycznie miałam do czynienia z Poszukiwaczem,
facet najpewniej był przygotowany na atak z zaskoczenia, ale jaki tak
naprawdę miałam wybór? Idź stąd, po
prostu stąd idź, modliłam się w duchu, ale kolejne sekundy mijały i nic
nie wskazywało na to, bym miała zostać sama.
Usłyszałam
trzaśnięcie, w którym dopiero po chwili rozpoznałam dźwięk
charakterystyczny dla odpalanej zapalniczki. Patrick jakby od niechcenia oparł
się o drzewo, by móc zapalić papierosa. Powietrze jak na zawołanie
wypełniły opary dymu, które poczułam nawet na górze, zwłaszcza że z wolna
zaczęły się unosić. Nie paliłam, a z palaczami miałam do czynienia
tak rzadko, że zignorowanie tego smrodu było dla mnie czymś niewykonalnym.
Skrzywiłam się, z trudem podtrzymując od chwycenia za gardło albo
odchrząknięcia, choć instynktownie miałam ochotę to zrobić. Sęk w tym, że
nie ściągnęłabym w ten sposób na siebie niczego dobrego.
Patrick nie
śpieszył się, jakby od niechcenia zaciągając dymem. Przynajmniej łatwiej było
mi go obserwować, choć papierosowy dym raz po raz mnie rozpraszał. Tkwiłam w bezruchu,
zesztywniała i świadoma coraz bardziej obolałych mięśni. Trwanie w jednej
pozycji zdecydowanie nie było dobrym pomysłem, ale bałam się poruszyć, woląc
nie ryzykować, że jednak mogłabym ściągnąć na siebie uwagę stojącego tuż pod
drzewem mężczyzny.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność zanim ten w końcu się wyprostował.
Rzucił peta na ziemię i przydepnąwszy go butem, w końcu zaczął
zbierać się do odejścia. Niemalże odetchnęłam z ulgą, ale zmusiłam się do
zachowaniu spokoju, widząc jak Patrick z uwagą rozgląda się dookoła. Cisza
dzwoniła mi w uszach dając we znaki równie mocno, co i pulsowanie
krwi. Przez moment niemalże spodziewałam się tego, że mężczyzna coś zauważył i za
moment na mnie spojrzy, a jednak…
O. Mój. Boże.
Niewiele
brakowało, żebym spadła z drzewa. W zamian zastygłam w bezruchu,
wpatrując w miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stał Patrick.
Wsłuchiwałam się w oddalające się, powoli cichnące kroki, wciąż nie
dopuszczając do siebie myśli o tym, co właśnie się wydarzyło. Choć
zostałam sama, wciąż tkwiłam na tej cholernej gałęzi, gotowa przysiąc, że coś
pomyliłam – że to pułapka albo że mężczyzna za moment wróci.
Cała się
trzęsłam, kiedy w końcu zmusiłam się do ruchu. Ześlizgnęłam się na ziemię,
mimowolnie wzdrygając w chwili, w której wylądowałam w kucki. Wysokość
była wyższa niż zakładałam, przez co skok odczułam niemalże w całym ciele.
Potrzebowałam dłuższej chwili, by w końcu nad sobą zapanować i –
wyprostowawszy się z trudem – ruszyć w kierunku przeciwnym niż ten, w którym
oddalili się Poszukiwacze.
Początkowo
po prostu szłam, próbując utrzymać równe tempo i robić jak najmniej
hałasu. Dopiero potem panika dała o sobie znać, a ja na oślep
rzuciłam się do biegu, obojętna na to, że raz po raz potykałam się o własne
nogi. Oddychałam spazmatycznie, roztrzęsiona tak bardzo, że ledwo mogłam
utrzymać się w pionie. A jednak mimo to biegłam, na dodatek tak
szybko jak nigdy wcześniej, nie wyobrażając sobie, że mogłabym się zatrzymać.
Już
wcześniej wiedziałam, że przed czymś uciekam, ale dopiero wtedy dotarło do
mnie, jak poważna była sytuacja. Zagrożenie okazało się prawdziwe, nagle stając
czymś więcej, aniżeli zwykłym wyobrażeniem. Nie byłam w tym lesie sama i choć
wciąż nie rozumiałam, czego ci mężczyźni mogliby tutaj szukać, wiedziałam, że
nie chciałam więcej się z nimi spotykać.
Nie ma go tu…
Kogo? Z rozmowy,
którą usłyszałam, wynikało, że musiało chodzić o faceta, ale wcale nie
czułam się tym faktem uspokojona. Jeśli to faktycznie byli Poszukiwacze, wciąż
miałam poważny problem, nawet jeśli faktycznie nie chodziło im o mnie. Z drugiej
strony, co mieliby rozbić akurat tutaj? Jakoś nie miałam wątpliwości, że to
przez nich Berenika kazała mi uciekać. Jaka była szansa, by zupełnym przypadkiem
wpadli do klasztoru, w którym od roku próbowałam się ukrywać? Inna sprawa,
że nie miałam żadnego sensownego wyjaśnienia na to, co robiłam w samym
środku lasu, na dodatek ubrana w taki a nie inny sposób. Nie miałam szans
na to, by nie ściągnąć na siebie czyjejkolwiek uwagi, zwłaszcza z naciskiem
na ludzi, którzy jak nic byli nauczeni wypatrywania wszystkich niecodziennych zjawisk.
Biegłam na
oślep, w gruncie rzeczy nie mając żadnego konkretnego celu. Uświadomiłam
sobie, że podążałam mniej więcej w kierunku, z którego przybyli mężczyźni.
Miałam szansę dotrzeć tędy do drogi, choć to wcale nie było takie oczywiste. Co
więcej, jeśli faktycznie przeszukiwali las i być może było ich więcej…
Nie zarejestrowałam
momentu, w którym ktokolwiek znalazł się tuż za mną. W jednej chwili
biegłam, a w następnej jak długo wylądowałam na ziemi, przygnieciona
ciężarem cudzego ciała. Na moment aż zabrakło mi tchu i chyba tylko to
powstrzymało mnie od krzyku. Spróbowałam zaczerpnąć powietrza, ale obecność intruza
skutecznie mnie przed tym powstrzymywała, zresztą jak i przed dalszą
ucieczką.
Spanikowana,
natychmiast spróbowałam się wyszarpnąć. Starałam się zrzucić z siebie
przeciwnika, ale moje działania okazały się całkowicie bezsensowne. Doczekałam
się wyłącznie nieco nerwowego śmiechu, który na dodatek usłyszałam tuż przy uchu.
Jednocześnie poczułam jakże charakterystyczny, znajomy mi już swąd papierosów,
który mógł oznaczać tylko jedno.
– Ha, tak
podejrzewałem. – Patrick znów się zaśmiał, bardziej stanowczo chwytając mnie w pasie.
– To on cię przysłał? Teraz chowa się za laskami czy jak?
Miałam
ochotę zapytać kim, do diaska, jest „on”, ale nie zdołam wykrztusić z siebie
nawet słowa. Zanim zdążyłam się zastanowić, mężczyzna bezceremonialnie
przewrócił mnie na plecy, nachylają się tuż nade mną. Dopiero wtedy zdołałam
zauważyć, że nie tylko był wysoki, ale też postawny, czego ze swojej pozycji na
drzewie nie byłam w stanie zaobserwować.
Znów
zabrakło mi tchu, tym razem przez jego przesycony smrodem papierosów oddech,
który wyraźnie poczułam, gdy nachylił się na tyle, by nasze twarzy znalazły się
w odległości zaledwie kilku centymetrów od siebie.
– Złaź – jęknęłam,
zaciskając dłonie na jego nadgarstkach i próbując go odepchnąć, ale
niewiele mi to pomogło.
Nie byłam
wstanie zdziałać niczego więcej. Zaciskając zęby, spojrzałam wprost w ciemne
oczy wpatrzonego we mnie mężczyzny. Czułam, że z uwagą wodził wzrokiem po
mojej twarzy i sylwetce, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. Na
moment jego brwi powędrowały ku górze, ale mogłam tylko zgadywać, co takiego w tamtej
chwili chodziło mu po głowie.
– Ciekawe… –
stwierdził, chociaż to było jednym z ostatnich określeń, których użyłabym
do opisania sytuacji. – Więc jak to jest, co? Pogadamy sobie, a będzie w porządku
– dodał, ale jego słowa wcale mnie nie uspokoiły.
– Złaź ze
mnie! – powtórzyłam bardziej stanowczo. – Mówię poważnie. Bo inaczej…
Przerwał mi
parsknięciem śmiechem.
– No,
słucham? – zapytał z kpiną. Przez jego twarz przemknął cień, ale prawie
natychmiast odzyskał nad sobą panowanie. – Chcesz się czymś pochwalić?
Coś ścisnęło
mnie w gardle w odpowiedzi na te słowa. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem,
coraz bardziej spanikowana. Podejrzewałam, że w tamtej chwili popełniłam
błąd, bo wymowne milczenie było dość jasną odpowiedzią, ale z drugiej
strony… Co tak naprawdę bym osiągnęła, gdybym próbowała iść w zaparte?
Po prostu zejść. Na litość Boską, nie chcesz
sprawdzać czy ja…
– Słyszałeś
przecież, że pani o coś prosi!
Początkowo
nawet nie zauważyłam, że cokolwiek się zmieniło. Nagle doszło mnie głuche uderzenie,
a w następnej sekundzie Patrick wylądował na mnie, pozbawiony przytomności.
Szarpnęłam się, próbując go z siebie strząsnąć, ale odrzucenie na bok
ciała bezwładnego, dobrze zbudowanego mężczyzny, zdecydowanie nie było proste. Zdołałam
jedynie wyślizgnąć się spod niego na tyle, by zdołać cokolwiek zobaczyć i zrozumieć,
że nie byliśmy sami.
Zamarłam, dostrzegając
nad sobą kolejną postać. Pierwszym, co zarejestrowałam, był para wpatrzonych we
mnie stalowoszarych oczu i nieco wymuszony, rozdrażniony uśmiech.
– Mówiłem wtedy
przecież, żebyś się zatrzymała – stwierdził niemalże urażonym tonem przybysz, zakładając
ramiona na piersi.
Dopiero
wtedy dotarło do mnie, że już gdzieś słyszałam ten głos.
No i jest! Pisało mi się łatwo i przyjemnie, więc jestem całkiem zadowolona z efektu, ale ostateczną ocenę jak zawsze pozostawiam Wam. Możliwe, że w czwóreczce co nieco się wyjaśni, a na razie zostawiam Was z odrobiną akcji i (jak mniemam) jeszcze większą ilością pytań.Cóż, to chyba na tyle. Dziękuję za komentarze, obecność i do napisania. ^^
O cholerka, w końcu nieco akcji! I to jeszcze jakiej. Przysięgam, przez moment czułam się równie sparaliżowana ze strachu jak Amelia. Domyślam się, co musiała bidula czuć, siedząc taka ścierpnięta i obolała na drzewie, podczas gdy ten pożal się boże łowca w spokoju wypalał papierosa zaledwie kilka metrów pod nią...
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to dobry wieczór :') Jak życie?
Intryguje mnie postać tego Williama. Samo to, że dostał miejsce w obsadzie a buźką ręczy za niego Dominic Sherwood mówi już samo przez się. Wydaje się być tym irytująco-seksownym typem bohatera, który odegra dość istotną rolę w życiu Amelii. Cokolwiek to będzie, będzie ciekawie. Tego jednego akurat jestem pewna.
Ci Twoi Obdarzeni przypomnieli mi o moich własnych obdarzonych, których wykreowałam jeszcze w gimnazjum. Kurdę, muszę odkurzyć zeszyty, bo już nawet nie pamiętam, czego konkretnie te moje wymysły dotyczyły. Spodziewam się jednak masy nastoletniej dramy, nieistotnych pseudołzawych zapychaczy i prawdopodobnie jakiejś ciąży-wpadki (nie wiem czemu, ale w tamtym okresie szczególnie ulubowałam sobie ten temat). AC chyli się ku upadkowi, muszę rozejrzeć się za jakimś nowym pomysłem... W razie czego nie zaskarżysz mnie o plagiat, co? ;p
Okay, odkładamy gdybanie. KOŃCÓWKA. Skupmy się na tej przeklętej końcówce. O tym, że podniosłaś mi ciśnienie nawet nie wspomnę. Z początku z lekka jednostajny rozdział szybko nabrał tempa za sprawą... No właśnie - kogo? Tajemniczego ktosia o którym mówili łowcy? A może to sam Will? Ostatnia opcja średnio mi pasuje, no ale z Tobą nic nie wiadomo. Cokolwiek wymyśliłaś, czuję się kupiona. Ten rozdział dokonał przełomu. Wszelkie moje wątpliwości względem tej opowieści minęły. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu!
Swoją drogą mamy już dwóch kandydatów. Kiedy jakiś romansik? ;pp
Dużo weny, kochana!
Klaudia
Ciekawa jestem czy w opowiadaniu pojawią się inni Obdarzeni i jakie będą moce. Lubię Willa na razie, zobaczymy później 😂
OdpowiedzUsuń