W jednej chwili wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Poczułam,
że serce podchodzi mi aż do gardła, waląc tak szybko i mocno, że okazało
się to wręcz bolesne. W popłochu odskoczyłam, a przynajmniej
spróbowałam, bo zaciskające się na moim nadgarstku nie zamierzały tak po prostu
zniknąć. W ciemnościach znów wychwyciłam ruch, a chwilę później ktoś
bezceremonialnie przyciągnął mnie do siebie. Zachwiałam się i poleciałam
do przodu, na krótką chwilę tracąc orientację. Jakby tego był mało, czołem
uderzyłam o metalowe pręty i to na tyle mocno, że na krótką chwilę aż
pociemniało mi przed oczami.
Gwałtownie
zaczerpnęłam powietrza do płuc, po czym zamarłam, słysząc jeszcze jeden, obcy
oddech. Wręcz poczułam go na twarzy i to wystarczyło, żebym pojęła, że
intruz znajdował się tuż przede mną. Może gdybym się wysiliła, zdołałabym
w ciemnościach dostrzec zarys obcej sylwetki albo przynajmniej blask oczu,
jednak to nie miało dla mnie znaczenia.
– Puść… –
wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Nie miałam
nawet pewności, czy mnie usłyszał. W zasadzie nie mogłam pozbyć się
wrażenia, że z równym powodzeniem mogłabym po prostu poruszyć ustami,
czego zwłaszcza w mroku człowiek – Obdarzony czy też nie – nie byłby
w stanie zauważyć. To mogło stanowić przyczynę braku jakiejkolwiek reakcji,
ale już w chwili, w której o tym pomyślałam, uświadomiłam sobie,
że tak naprawdę oszukuję samą siebie.
Gwałtownie
zaczerpnęłam powietrza do płuc. Krzyk zamarł mi na ustach, ja zaś za wszelką
cenę próbowałam powstrzymać się przed popełnieniem jednego z największych
błędów w życiu.
Nie
chciałam krzyczeć.
Nie mogłam.
Znów się
szarpnęłam, tym razem bardziej stanowczo. To był niczym impuls, któremu
poddałam się w chwili, w której ostatecznie puściły mi nerwy. Znów
napotkałam opór i – byłam gotowa to wręcz przysiąc – czyjś głos, ale nie
potrafiłam skupić się na próbie zrozumienia poszczególnych słów. Wiedziałam
jedynie, że musze uciekać, a przed sobą miałam kogoś, kto w każdej
chwili mógł spróbować mnie skrzywdzić.
Błagam, nie prowokuj mnie… Nie prowokuj
mnie, do cholery…!
Moje myśli
wirowały, mieszając się ze sobą. W głowie miałam mętlik, którego w żaden
sposób nie potrafiłam zinterpretować. Przez moment czułam się niemalże jak
w noc, w którą wszystko się zaczęło – spanikowana i świadoma co
najwyżej narastającego z każdą kolejną sekundą poczucia zagrożenia. Różnica
polegała na tym, że wtedy wciąż nie zdawałam sobie sprawy z najważniejszego
problemu. Nie rozumiałam, że to cisza jest moim największym sprzymierzeńcem.
W teorii
powinnam być mądrzejsza, ale to wcale nie było takie proste.
Byłam
gotowa przysiąc, że wszystko trwało całą wieczność; że czas stanął w miejscu,
a ja w nieskończoność walczyłam ze sobą, próbując zapanować nad
myślami i tym, jak reagowało moje ciało. W rzeczywistości musiało się
to sprowadzać do zaledwie kilku sekund. Mniej więcej tyle potrzebowałam, by
bardziej stanowczo zacząć się wyrywać, a kiedy to nie pomogło, spróbować
uderzyć na oślep.
Aż
syknęłam, napotykając na drodze żelazne kraty. Uderzenie poczułam dosłownie
w całym ciele, co na krótką chwilę wytrąciło mnie z równowagi. Ktoś
jęknął, a chwilę później ciszę przerwała cała wiązanka przekleństw, jednak
praktycznie nie zwróciłam na to uwagi. Z opóźnieniem zrozumiałam również,
że głos wydawał się należeć do mężczyzny, zaś krępujący mój nadgarstek uścisk
w końcu zniknął.
Nie
potrzebowałam niczego więcej. Moje ciało zareagowało automatycznie i zanim
umysł w ogóle zdążył przetworzyć to, co się działo, najzwyczajniej w świecie
rzuciłam się do ucieczki. Bieganie w ciemnościach nie należało do
najrozsądniejszych posunięć, ale nie dbałam o to, świadoma wyłącznie tego,
że powinnam znaleźć się jak najdalej od bramy.
– Stój! –
usłyszałam gdzieś za plecami. Głos wydawał się przytłumiony, jakby intruz
dosłownie cedził kolejne słowa przez zaciśnięte zęby. – Jasna cholera…
Nie
interesowało mnie, co miał do powiedzenia. Potykając się o własne nogi
i obijając o wąskie ściany, bez zastanowienia popędziłam przed
siebie. Nie chciałam zastanawiać się, czy istniała szansa, by mężczyzna za mną
był w stanie przejść przez zamkniętą bramę. Co więcej, zdecydowanie nie
zamierzałam tego sprawdzać, całą sobą skupiając się na ucieczce.
Krzyki
z czasem ucichły, co przyjęłam z ulgą. Dookoła znów zapanowała
nieprzenikniona cisza, ta jednak wydała mi się jeszcze bardziej niepokojąca niż
do tej pory. W ten sam sposób zaczęłam postrzegać napierającą ze
wszystkich stron ciemność. Ktoś tutaj był. A ja błądziłam na oślep, sama
już niepewna gdzie i dlaczego zmierzałam. Jeśli do tej pory błądziłam,
w tamtej chwili z czystym sumieniem musiałam to przed samą sobą
przyznać. Szłam, wyciągając przed siebie ręce, i niemalże na każdym kroku
spodziewając się wpaść na… Cóż, kogokolwiek, zwłaszcza że ta perspektywa
przerażała mnie bardziej niż możliwość zderzenia ze ścianą.
Oddychałam
szybko i płytko, chwytając powietrze tak kurczowo, jakby zaczynało mi go
brakować. W pewnym momencie w istocie poczułam się tak, jakbym miała
dostęp do zbyt małej ilości tlenu. Nawet nie zauważyłam, że w którymś
momencie zwolniłam, by w następnej sekundzie z jękiem osunąć się na
kolana. Dłonie przycisnęłam do ust, chcąc powstrzymać się od krzyku, choć to
wydawało się bez sensu po takim czasie. A jednak w chwili, w której
pierwszy szok minął i w pełni dotarło do mnie, co mogło się wydarzyć,
poczułam się trochę tak, jakbym z całej siły oberwała po głowie.
O mój Boże… O mój…
Jakoś
szczerze wątpiłam, by towarzyszył mi w tamtym momencie.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby się uspokoić. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, by po
chwili z wolna je wypuścić w nadziei, że dzięki temu poczuję się choć
odrobinę lepiej. Na oślep wyciągnęłam rękę, dla pewności przytrzymując się
ściany. Nasłuchiwałam, ale poza własnym urywanym oddechem nie słyszałam
niczego. I choć wiedziałam, że to w najmniejszym stopniu nie musiało
oznaczać, że zostałam sama, w jakiś pokrętny sposób sprawiło to, że doszłam
do wniosku, że jednak byłam bezpieczna. Chociaż przez moment, ale jednak.
Zacisnęłam
usta, po czym z trudem dźwignęłam się na nogi. Nie dałam sobie czasu na
napawanie się tą myślą i rozwijanie tego złudnego poczucia kontroli nad
sytuacją. Nic nie było dobrze i doskonale zdawałam sobie z tego
sprawę.
Nerwowo
obejrzałam się przez ramię, naiwnie licząc, że w porę mogłabym dostrzec
coś, co okazałoby się pomocne. Poirytowana, dla lepszego efektu zmrużyłam oczy,
ale wciąż towarzyszyła mi wyłącznie wszechogarniająca pustka. Jasna cholera,
wciąż byłam człowiekiem, tak naprawdę nie wyróżniając się niczym od
jakiejkolwiek innej dziewczyny, która mogłaby znaleźć się na moim miejscu.
Prawie.
Wznowiłam
marsz, tym razem nie próbując biec. Nie miałam na to siły, o czym
przekonałam się, ledwo tylko emocje opadły na tyle, bym zaczęła zwracać uwagę
na podsuwane mi przez zmysły bodźce. Z uporem szłam przed siebie, starając
się nie myśleć o beznadziejnym położeniu, w którym się znalazłam.
Znów spróbowałam skorzystać z metody, którą nakazała mi Bereniki, ale już
nie potrafiłam się skoncentrować. Trzymałam się lewej strony, przesuwając wciąż
obolałą dłonią po chłodnej ścianie, ale dzięki temu ani nie czułam się pewniej,
ani nie byłam w stanie zignorować nieprzyjemnego pulsowania.
Gdybym
przynajmniej wiedziała, dokąd zmierzam! Natychmiast pomyślałam o rozwidleniu,
które mijałam wcześniej, ale powrót do tamtego punktu wydawał się graniczyć
z cudem. Z drugiej strony, dotychczasowa droga wydawała się dość
prosta, a pomijając liczne skręty, tylko raz zostałam zmuszona do
podejmowania konkretnej decyzji co do tego, w którą stronę się udać. To
wydało mi się obiecujące, zwłaszcza gdy zdusiłam myśl, że równie dobrze mogłam
przegapić coś istotnego.
Uścisk
w gardle powrócił, znów dając mi się we znaki. Miałam trzymać się lewej
strony. Tak powiedziała Berenika, ja zaś wierzyłam, że ciotka nie bez powodu
doradziła właśnie to. Nawet gdybym wróciła, błądzenie obcymi korytarzami, na
dodatek w sytuacji, gdy niczego nie widziałam, wydawało się czystym
szaleństwem. Z drugiej strony, co tak naprawdę mi pozostało?
Być może
powinnam przywyknąć do takie stanu, ale nie potrafiłam. Nie miałam pojęcia
jakim cudem w ogóle zdołałam dotrzeć gdziekolwiek dalej. Liczyło się
przede wszystkim to, że nagle po raz kolejny stanęłam przed koniecznością
wyboru drogi, bez zastanowienia wchodząc w pierwszy korytarz, który udało
mi się odszukać. Nie miałam pewności czy przypadkiem nie wracałam do klasztoru,
ale nie dbałam o to. Musiałam znaleźć wyjście, niezależnie od tego, dokąd
by mnie zaprowadziło.
Cisza
dzwoniła mi w uszach. Zaczynałam mieć tego dość, nie tyle z obawy
przed kolejnymi godzinami błądzenia w mroku. Bardziej przejmowałam się
tym, że w każdej chwili ktoś mógł mnie dopaść, zanim w ogóle
zdążyłabym zastanowić się nad tym, co i dlaczego się dzieje. Gdyby tak się
stało…
Nie
potrafiłam i tak naprawdę wcale nie chciałam kończyć tej myśli.
Nie od razu
uprzytomniłam sobie, że coś się zmieniło. Dopiero w chwili, w której
oślepił mnie jasny blask – bardzo słaby, ale po czasie spędzonym w ciemnościach
to nie miało znaczenia – zorientowałam się, że jednak gdzieś dotarłam. W pierwszym
odruchu zesztywniałam, osłaniając ramieniem oczy i niemalże spodziewając
się, że ktoś znów spróbuje mnie zaatakować. Cofnęłam się, wpadając plecami na
ścianę i w napięciu oczekując, aż ktoś mnie pochwyci, jednak nic
podobnego nie miało miejsca. Ostrożnie uniosłam głowę i – wciąż mrużący
przy tym oczy – niepewnie spojrzałam wprost w stronę źródła światła,
z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że blask wlewał się przez wąską
szczelinę na suficie.
Zamrugałam
nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Jeszcze zanim zdążyłam przywyknąć do
jasności, w pośpiechu podeszłam bliżej, stając tuż pod pęknięciem. Zadarłam
głowę, jednocześnie z wahaniem wyciągając ramiona ku sklepieniu, chcąc
upewnić się, czy w ogóle miałam szansę go dosięgnąć. Puls z miejsca
mi przyśpieszył, tym razem z podekscytowania, a nie strachu, choć
w tym wszystkim wciąż towarzyszyło mi nieustępujące nawet na moment
napięcie. Kiedy na dodatek odkryłam, że byłam w stanie dosięgnąć
pęknięcia, serce omal nie wyskoczyło mi z piersi.
Sama nie
byłam pewna, czego tak naprawdę się spodziewałam. W zasadzie wcale nie
myślałam, decydując się stanąć na palcach i ze wszystkich sił naprzeć na
to, co znajdowało się tuż nad moją głową. Tym bardziej nie podejrzewałam, że
usłyszę głośny zgrzyt i coś ustąpi pod moim naciskiem, tym samym dając mi
nadzieję na to, że być może jednak trafiłam do wyjścia. Znów zmrużyłam oczy,
próbując osłonić się już nie tylko przed światłem, ale też bliżej
nieokreślonymi drobinkami, które posypały się na mnie pod wpływem ruchu czegoś,
w czym ostatecznie rozpoznałam klapę albo pokrywę.
Zwiesiłam
ramiona czując, że opuszczają mnie siły. Dysząc ciężko, dla pewności znów
odsunęłam się po ścianę, na wypadek gdyby konstrukcja okazała się na tyle
niestabilna, by zwalić mi się na głowę. Przeszkoda ze zgrzytem wróciła na swoje
miejsce, co mnie zmartwiło, choć nie na tyle, by zdecydowała się wycofać.
Oddychałam szybko i płytko, niczym mantrę powtarzając sobie, że powinnam
się uspokoić. Musiałam się skupić i bardziej wysilić, a to
zdecydowanie nie miało być proste, skoro ręce trzęsły mi się tak, że pewnie nie
zdołałabym niczego utrzymać.
Drugie
podejście poszło mi zdecydowanie lepiej. Byłam zdeterminowana i to do tego
stopnia, że gdy już nabrałam pewności, że płyta nade mną nie jest na tyle
ciężka, bym nie zdołała jej ruszyć, naparłam na nią z całą możliwą siłą. Znów
ogłuszył mnie zgrzyt, tym razem jednak towarzyszył mu również huk, kiedy
przeszkoda opadła na ziemię w odległości wystarczającej, by poszerzyć
szczelinę. Nie miałam pewności czy otwór był na tyle szeroki, bym mogła się
przez niego przecisnąć, ale nie zamierzałam tracić czasu, natychmiast decydując
się to sprawdzić.
Uchwyciłam
się krawędzi, po czym z pewnym wysiłkiem podciągnęłam, chcąc jak
najszybciej wydostać się na zewnątrz. Pod palcami wyczułam ziemię, część zaś
osunęła się, przez co znów zaczęłam się martwić, czy tunel czasem się nie
zawali, ale nie dałam sobie czasu na wątpliwości. Korzystając z resztek
sił, w pośpiechu wysunęłam się na zewnątrz, w pośpiechu odsuwając od
cudem odnalezionego wyjścia. Z niedowierzaniem powiodłam wzrokiem dookoła,
przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie kołaczącego się w piersi serca,
pulsujących bólem mięśni i tego, że klęczałam na trawie.
Dopiero po
chwili dotarło do mnie, że tkwiłam w samym środku lasu. Widok drzew nie
powinien wydać mi się dziwny, skoro aż za dobrze znałam otaczającą klasztor
gęstwinę, a jednak bezmyślnie wpatrywałam się przed siebie, przez moment
czując tak, jakbym znalazła się na jakiejś obcej planecie. Palcami bezwiednie
zaczęłam rozgrzebywać ściółkę, chcąc upewnić się, że faktycznie siedziałam na
trawie i gałązkach.
Nerwowo
spojrzałam ku otworowi, który posłużył mi za wyjście, nawet nie mając odwagi
spojrzeć w czerniący się poniżej korytarz. Zauważyłam jedynie, że
przeszkoda, z którą mocowałam się tyle czasu, okazała się czymś, co przypominało
wyjątkowo płaski kamień albo płytę nagrobną. Jakkolwiek by jednak nie było, gdy
zaczęłam o tym myśleć, za zdecydowanie atrakcyjniejszą uznałam tę pierwszą
wersję.
Z
niedowierzaniem potrząsnęłam głową. Od nadmiaru emocji czułam się tak skołowana,
że ledwo byłam w stanie zebrać myśli. Wiedziałam, że powinnam się ruszyć
i iść dalej, zwłaszcza że wydostanie się z podziemi stanowiło
zaledwie jeden, tak naprawdę mało znaczący problem, ale nie byłam w stanie
choćby drgnąć, a co dopiero próbować się podnieść. Tkwiłam w miejscu,
drżąca i zmęczona tak bardzo, że nagle zapragnęłam skulić się na ziemi,
zamknąć oczy i choć na moment zasnąć.
Może gdybym
znów je otworzyła, wszystko okazałoby się tylko złym snem.
Z tym, że
to nie był koszmar. Rozsądek podpowiadał mi, że takie rozwiązanie po prostu nie
wchodziło w grę. Cokolwiek się działo, było prawdziwe, nieważne jak bardzo
bym się przed tym broniła. Myśląc inaczej aż prosiłam się o nieszczęście,
a wtedy wydarzyłoby się dokładnie to, co powiedziała Berenika:
zmarnowałabym wszystko, co ona i pozostałe kobiety robiły dla mnie przez
cały ten rok.
Podejrzewałam,
że klasztor musiał znajdować się gdzieś w pobliżu, ale nie byłam w stanie
go dostrzec. Uniosłam głowę, w milczeniu wpatrując się w jaśniejące,
różowawe niebo. Światło, co uświadomiło mi, że błądziłam korytarzami dłużej,
niż mogłabym podejrzewać. Zmęczenie kolejny raz doszło do głosu, tak jak i ból
napiętych do granic możliwości mięśni, ale aż nazbyt dobrze zdawałam sobie
sprawę z tego, że to zły moment na odpoczynek. Z trudem zmusiłam się
do dźwignięcia na nogi, by bez pośpiechu ruszyć przed siebie. Nie miałam siły
biec, zresztą wątpiłam, by paniczna ucieczka zaprowadziła mnie w jakieś
sensowne miejsce.
Mogłam
tylko zgadywać, jak daleko od opactwa się znajdowałam. Berenika twierdziła, że
korytarze nie ciągnęły się pod jakimś szczególnie okazałym terenem, ale skąd
tak naprawdę mogła to wiedzieć, skoro nikt z nich nie korzystał. Biorąc
pod uwagę bliskość lasu, obecność kilku rozmieszczonych w losowych
miejscach wyjść, wydała mi się dość sensowna. Z drugiej strony, może po
raz kolejny dopisało mi szczęście, które ciotka jak niż znów zrzuciłaby na Bożą
opatrzność czy coś równie nadnaturalnego. Kto wie, może w istocie tak
było, ale wcale nie czułam się z tą myślą lepiej.
Nie byłam
wyjątkowa. Berenika mogła mówić, co tylko chciała, ale ja wiedziałam swoje. Przekleństwo
wydawało mi się o wiele bardziej adekwatnym określeniem. Wieczna ucieczka
również niewiele miała wspólnego ze szczęściem, ale o tym wolałam nie
myśleć.
Niepewnie
stawiałam krok za krokiem. Wyściełające ziemię liście szeleściły przy każdym
moim kroku, sprawiając, że czułam się tak, jakby ktoś za mną szedł. W nerwach
raz po praz oglądałam się przez ramię albo całkiem przystawałam, nasłuchując
oznak czyjejkolwiek bytności, jednak za każdym razem odpowiadała mi cisza. Na
pierwszy rzut oka las wydawał się opustoszały i to sprawiało, że czułam
się nieswojo, choć nie aż tak bardzo jak w podziemiach. Teraz przynajmniej
wiedziałam dokąd szłam, choć to okazało się dość marnym pocieszeniem, skoro wciąż
nie miałam pojęcia, gdzie się znajdowałam.
Musiałam dotrzeć
do drogi. To wydawało się najrozsądniejszym posunięciem, chociaż sama nie byłam
pewna, co potem. Wolałam pozostać we względnie bezpiecznej gęstwinie, gdzie
nikt nie miał być w stanie tak łatwo mnie zauważyć. Co więcej,
potrzebowałam miejsca, w którym mogłabym odpocząć i zebrać myśli, ale
las ze wszystkich stron wyglądał niemalże tak samo, równie cichy i niepokojący.
Korciło mnie, żeby się zatrzymać, ale czułam, ze to mogłoby się okazać najgorszym
z możliwych do popełnienia błędu.
Ciągły
ruch. Zdążyłam się od tego odzwyczaić, ale właśnie to pozwoliło mi przetrwać zaraz
po Obdarzeniu i dotrzeć do Bereniki. Co prawda wciąż czułam się prawie jak
pierwszego dnia, kiedy tak naprawdę nie miałam pojęcia, co ze sobą zrobić i zachowywałam
się jak spłoszone zwierzę, nie zmieniało to jednak faktu, że teraz przynajmniej
miałam jakieś doświadczenie. O ile tygodnie spędzone w drodze całe
miesiące temu miały jakiekolwiek znaczenie, skoro zaczynałam panikować.
W
najgorszym wypadku mogłam jednak zacząć krzyczeć.
Dłoń
zadrżała mi, kiedy uniosłam ją do gardła. Przełknęłam z trudem, czując znajomy
już ucisk w przełyku, ten jednak nie zniknął, wciąż dając mi się we znaki.
To się nie stanie… Wcale tego nie
potrzebuję, pomyślałam, ale towarzyszyło mi wyłącznie poczucie, że tak
naprawdę oszukiwałam samą siebie. Gdybym naprawdę nie miała wyboru, musiałabym
to zrobić. Z tym, że nie miałam pojęcia, czy potrafię.
Och, ależ potrafisz…
Natychmiast
przyśpieszyłam, jakby tempo miało jakikolwiek wpływ na to, co działo się w mojej
głowie. Zabawne, ale tak naprawdę wcale nie czułam się, jakbym uciekała przed potencjalnym
zagrożeniem, ale samą sobą. Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści, po czym rozprostowałam
palce, czując pulsowanie w dłoni. Aż za dobrze pamiętałam moment, w którym
cudze palce zacisnęły się na moim nadgarstku, a także to jak niewiele
brakowało, żebym zaczęła krzyczeć. To był impuls, któremu tak łatwo można było
ulec – czy to w strachu, czy w najnaturalniejszej potrzebie, żeby
przeżyć. W zasadzie nie miałam pewności, która z tych możliwości
bardziej mnie przerażała.
Droga
ciągnęła się w nieskończoność. Takie przynajmniej miałam wrażenie, choć patrząc
na przebijające się przez baldachim liści, widziałam wciąż różowiące się niebo.
Cienie wydawały się nienaturalnie długie, zaś typowa dla świtu szaruga
uprzytomniła mi, że musiało być bardzo wcześnie rano. Nie mogłam pozbyć się
wrażenia, że tracę czas, w rzeczywistości tkwiąc w miejscu, chociaż
już dawno powinnam znaleźć się gdzieś daleko stąd. Również panujący dookoła
spokój raz po raz zaprzątał moje myśli, sprawiając, że to wszystko tym bardziej
wydawało mi się co najwyżej jakimś szalonym snem. Nie miałam poczucia, że powinnam
się śpieszyć, a to jak nic mogło okazać się zgubne. To, że tak naprawdę
wcale nie chciałam stąd odchodzić, również.
Jakaś
cząstka mnie liczyła na to, że jednak kierowałam się ku klasztorowi. Chciałam
chociaż ten ostatni raz go zobaczyć i sprawdzić, jak miały się sprawy. To wszystko
wydawało się tak bardzo nierzeczywiste – zbyt nagłe i niezrozumiałe, bym potrafiła
odciąć się o emocji i jakichkolwiek pytań. Chciałam wierzyć, że po
moim zniknięciu wszystko wróci do normy i nikomu nic się nie stanie, ale
to brzmiało jak kolejne wierutne kłamstwo, które próbowałam sobie wmówić. Wiedziałam,
że to głupie, a Berenika zabiłaby mnie, gdybym tak po prostu przed nią
stanęła, ale…
Z tym, że
im dłużej błądziłam, tym wyraźniej czułam, że nie było już dla mnie powrotu.
Chciałam
tego czy nie, miniona noc po raz kolejny zmieniła wszystko. Ja zaś wciąż nie wiedziałam,
dokąd miało mnie to zaprowadzić.
Udało mi się wrzucić coś jeszcze na koniec miesiąca. Nie wiem jak Wy, ale ja przez te upały ledwo żyję, więc z góry przepraszam, jeśli palnęłam w tekście coś wyjątkowo głupiego. Zwłaszcza że jeśli już piszę to albo umieram, albo siedzę po nocach. Och, well… :DDziękuję za komentarze i obecność, bo to wiele dla mnie znaczy. Dzisiejszy rozdział ciut spokojniejszy, ale już teraz mogę zdradzić, że opisówkę i tę ciszę wynagrodzę Wam w trójeczce (o ile wena nie uzna inaczej). Tak więc do napisania!
Dobry wieczór, kłaniam się nisko!
OdpowiedzUsuńUpały i pisanie? O nie, to zdecydowanie nie idzie w parze. Podobnie rzecz ma się z komentowaniem - dlatego też wpadam dopiero teraz. Niby jak zimno, to też człowiek narzeka, ale jak za długo widnieje ta przeklęta trzydziestka na termometrze to też idzie zwariować. I pomyśleć, że to ponoć tylko kobiety są wyjątkowo kapryśne...
Aj, Ness, Ty i te Twoje historie... Po przeczytaniu rozdziału siedziałam kilka minut w milczeniu, gapiąc się w ścianę i próbując zebrać myśli. Nie wiem, jakim cudem jeszcze nie zwariowałam od natłoku pytań, które zrodziły się w mojej głowie po przeczytaniu tego rozdziału. Kim była ta postać z początku? Czy ona w ogóle istniała? Czyje głosy słyszy bohaterka i dlaczego powstrzymuje się przed krzykiem? Mam oczywiście pewne typy, ale po tylu latach czytania Twoich prac nauczyłam się, by u Ciebie spodziewać się niespodziewanego. Bo nawet jeśli coś wydaje się być oczywiste, koniec końców wcale takie nie jest. Dlatego dla dobra nas tu wszystkich zgromadzonych powstrzymam się przed niepotrzebnym prorokowaniem.
Ach, no i o co do cholery chodzi z tymi Obdarzonymi...? Wraz z tym pytaniem nasuwa się kolejne: Czy ciotka Berenika broniła ją przez światem, czy może raczej świat przed nią? Na temat tajemniczej zdolności bohaterki wciąż niewiele wiadomo, ale przeczuwam jakąś grubszą sprawę. Cisza i krzyk - dwie skrajności, które mogą doprowadzić Amelię do zguby. Pytanie tylko, która z nich okaże się gorsza...
Pytania, pytania i jeszcze raz pytania. Tyle ode mnie, wciąż ciężko mi się przerzucić z pisania na komentowanie i czytanie - nie robiłam tego od wieków. Przypomnę tyko, że bardzo lubię dramy i romanse, więc nie pogardziłabym jakimś miłosnym wątkiem prędzej niż później ;p
Weny, kochana!
Klaudia xo
Kim byl ten który ją złapał?
OdpowiedzUsuń