Nie od razu pojęłam, co
wyrwało mnie ze snu. Obudziłam się nagle, dziwnie roztrzęsiona, przez moment
trwając w bezruchu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Malutka
sypialna bardziej niż zwykle przypominała mi klitkę, sprawiając, że niemalże
się dusiłam. Przycisnęłam dłoń do serca, czując, że tłukło się w piersi
tak szybko i mocno, jakby w każdej chwili mogło wyrwać się na
zewnątrz.
Nerwowym
gestem odgarnęłam włosy na bok, poniekąd by zająć czymś ręce. Próbowałam
przypomnieć sobie czy coś mi się śniło, bo to wyjaśniałoby, dlaczego byłam aż
tak bardzo wytrącona z równowagi, ale w głowie miałam przede
wszystkim pustkę.
Z wolna
wypuściłam powietrze. To musiał być sen, tym bardziej że koszmary nie byłyby
dla mnie niczym nowym. Poniekąd mogłam się ich spodziewać, choć z biegiem
czasu zaczęły pojawiać się rzadziej. Z drugiej strony, może to ja do nich
przywykłam, jednak przyczyna wydała mi się najmniej istotna.
Westchnęłam
cicho, na moment ukrywając twarz w dłoniach. Nie działo się nic wartego
uwagi. Był środek nocy, a dookoła jak zawsze panował nienaturalny wręcz
spokój. „Boska cisza” – cisnęło mi się na ustach i to sprawiło, że prawie
się uśmiechnęłam. Jakież to wydawało się ironiczne, zwłaszcza w tym
miejscu.
Nawet
w mroku byłam w stanie wypatrzeć wiszący na ścianie, najzwyklejszy
w świecie drewniany krzyżyk. Ciotka Berenika osobiście wetknęła za niego
obrazek Gabriela, Rafała czy jakiegoś innego anioła, zupełnie jakby wierzyła,
że to wystarczy, żeby mnie chronić. Chciałam podzielać tę jej pewność, a jednak
nie byłam w stanie powstrzymać się od wywracania oczami za każdym razem,
kiedy zachęcała, żebym zaczęła się modlić. Gdyby to działało w ten sposób,
już dawno wszystko wróciłoby do normy, a ja nie musiałabym kryć się po
kątach klasztoru i drżeć przed tym, co w każdej chwili mogłoby się
wydarzyć.
A jednak
dający mi się we znaki niepokój nie ustępował, dręcząc mnie o wiele
bardziej niż zwykle. Czułam, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie
na powrót zmrużyć oka. Byłam pobudzona i czujna, prawie jak pierwszego
dnia, kiedy wszystko uległo zmianie, a mnie pozostała tylko ucieczka. Nie
chciałam wracać pamięcią do kolejnych dwóch tygodni, bo tyle zajęło mi
odnalezienie się w całym tym szaleństwie i odszukanie ciotki.
Berenika
twierdziła, że to był cud; że ktoś tam na górze zdecydowanie musiał nade mną
czuwać, pozwalając bezpiecznie do niej dotrzeć. Już dawno zrezygnowałam z prób
wyprowadzania jej z błędu, a tym bardziej sugerowania, że biorąc mnie
pod swoją opiekę, tak naprawdę ściągnęła na siebie niebezpieczeństwo.
Podejrzewałam, że to dość egoistyczne, bo na swój sposób bałam się tego, co
mogłoby się stać, gdyby jednak uświadomiła sobie to, co ja rozumiałam od samego
początku. Bałam się, że nie miałabym szans przetrwać w pojedynkę,
zwłaszcza po takim czasie od Obdarzenia, kiedy świat przystosował się do nowego
porządku.
Ostrożnie
stanęłam na równe nogi, bez pośpiechu podchodząc do wiszącego na ścianie
krzyża. W takich chwilach żałowałam, że w pokoju nie było okna
i niczego, na czym mogłabym skupić uwagę. Gdybym była zmuszona
przesiadywać w tym miejscu przez całe dnie, już dawno dostałabym szału,
przytłoczona ciszą i wyniosłą atmosfera. Berenika twierdziła, że niektórzy
ludzie potrafili szukać w klasztorze wyciszenia, medytując w takich
warunkach całymi dniami, szukając objawienia, własnej drogi albo ucieczki przed
problemami. Cisza była ich sprzymierzeńcem, a tu bez wątpienia mogli się
nią cieszyć. Wystarczyło zamknąć się w takim małym pokoiku, gdzie poza
wąskim łóżkiem i niewielkiej szafki nie było niczego, a potem modlić
się i rozmyślać do woli.
Z jakiegoś
powodu coś w tej perspektywie od zawsze mnie przerażało.
Wyciągnęłam
rękę w stronę krzyżyka, po czym cofnęłam ją, sama niepewna, co chciałam
zrobić. Nieprzyjemny ucisk w gardle towarzyszył mi od chwili przebudzenia,
zaś w tamtej chwili dodatkowo przybrał na sile. Z zaskoczeniem
uświadomiłam sobie, że mimowolnie zaczęłam szukać w pamięci jakiejś
modlitwy, jednocześnie usiłując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek zwracałam
się do Boga inaczej niż z przyzwyczajenia albo podczas obchodzonych przez
niemalże wszystkich wokół świąt. Nie pamiętałam i z jakiegoś powodu
poczułam się z tym źle.
Drzwi za
moimi plecami otworzyły się tak gwałtownie, że omal nie wyszłam z siebie. Ledwo
zdusiłam zaskoczony okrzyk, niemalże w panice przyciskając dłonie do ust.
Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, a na myśl jak na zawołanie
przyszło to, co mogłoby się strać, gdybym jednak zaczęła krzyczeć.
Do cholery,
przecież wiedzieli! Kto jak kto, ale zarówno ciotka, jak i inni mieszkańcy
wiedzieli, że nigdy nie należy mnie straszyć, bo…!
– Mel!
Przez
moment poczułam się tak, jakbym nagle zderzyła się z niewidzialną ścianą. Zamarłam,
czując jak gniew znika ustępując miejsca czystemu przerażeniu. W oszołomieniu
spojrzałam na ciotkę Berenikę, w równym stopniu wytrącona z równowagi
tym, że tak bezceremonialnie wpadła do mojego pokoju, jaki i jednym,
jedynym słowem, które padło z jej ust.
Mel. Po
prostu „Mel”, chociaż nigdy nie skracała mojego imienia, zawsze stawiając na
jakże oficjalnie brzmiącą Amelię. To była drobna różnica, ale dla kogoś, kto
dobrze ją znał, znaczyła więcej niż najgłośniejszy alarm.
– Musimy
iść – usłyszałam, ledwo tylko spojrzałam jej w oczy. – Teraz.
Dawno nie
widziałam jej tak przerażonej. Rozkleiła się przy mnie tylko raz, dobry rok
wcześniej, zanim jeszcze obie wylądowałyśmy w tym miejscu. „Tak mi
przykro, Mel… Ale to nie była twoja wina. Wciąż jesteś moją Amelią”. Aż za
dobrze pamiętałam te słowa i drżenie jej głosu, kiedy wypowiadała moje
imię. Nigdy nie była wylewna, a jednak tamtego dnia wyraźnie czułam, że
pozorna surowość wcale nie oznaczała, że jej na mnie nie zależało. Od zawsze
chodziło o coś więcej niż to, że była siostrą mojej mamy i to
zobowiązywało ją do jakiejkolwiek pomocy.
Nie
zapytałam o nic, choć być może powinnam. W zamian bez słowa ruszyłam
za Bereniką, nie dbając o zabranie czegokolwiek. Strach wciąż gdzieś tam
był, a jednak kiedy przyszło co o czego, zszedł gdzieś na dalszy
plan. Poruszałam się trochę jak w transie, działając trochę jak automat – ot
tak dostosowywałam się do dawno wyuczonego scenariusza, zupełnie jakbym od
samego początku wiedziała, że prędzej czy później wszystko skończy się w ten
sposób.
Dłoń
Bereniki bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęła się wokół mojej. Przez moment
poczułam się niemalże jak małe dziecko, ale nie skomentowałam tego nawet
słowem, pozwalając, by wyprowadziła mnie na komentarz. Podążałam za nią bez
słowa, świadoma wyłącznie przenikliwej, dzwoniącej w uszach ciszy.
Aż do
momentu, w którym obie usłyszałyśmy wrzask.
Nie miałam
pewności, która z nas zatrzymała się jako pierwsza – ja czy Berenika. Fakt
faktem, że nagle zastygłam, niespokojnie oglądają się przez ramię. Chwilowe
otępienie zniknęło, a mnie w końcu dosięgła czysta panika – coś, co
narastało we mnie od chwili przebudzenia. W tamtej chwili zrozumiałam, że
nie obudziłam się nie tyle z winy koszmaru, co pierwszych przesłanek tego,
że cokolwiek mogłoby być nie tak. W tym miejscu królowała cisza.
Zakłócenie jej mogło oznaczać tylko jedno: a więc o, że działo się coś
bardzo, ale to bardzo złego.
– Powinnam…
– zaczęłam drżącym głosem, ale jedno spojrzenie ciotki wystarczyło, żeby
zamknąć mi usta.
– Nie.
Wraz
z tym jednym słowem, znów pociągnęła mnie za sobą. Wydała mi się pewniejsza
i bardziej skupiona, co uświadomiło mi, że zdążyła wziąć się w garść.
Jak na kogoś, kto przez większość czasu preferował spokojny tryb życia i pozornie
bez celu snuł się po klasztorze, narzuciła tempo wystarczająco znaczące, bym
miała problem z tym, by za nią nadążyć. Nawet w półmroku mogłam sobie
wyobrazić zdecydowany błysk w stalowoszarych oczach. Byłam niemalże
całkowicie pewna, że nerwowo zaciskała wąskie usta, aż pojawiły się wokół nich
delikatne zmarszczki.
Jakaś
cząstka mnie mimo wszystko pragnęła zawrócić. To mnie! Mnie szukają!, tłukło mi się w głowie i to
wystarczyło, żebym poczuła się jeszcze gorzej. Bałam się, to jednak było niczym
w porównaniu z poczuciem winy, które wzbudzała we mnie świadomość, że
jednak mogłam coś zrobić. Byłabym w stanie kogoś uratować, kupić im więcej
czasu albo…
Nie.
Berenika
puściła mnie, w pośpiechu doskakując do drzwi na końcu korytarza. Widywałam
je wielokrotnie, chociaż prawie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, dokąd
prowadziły, zwłaszcza że nie wyróżniały się niczym od tych do poszczególnych
pokoi-klitek. Te dodatkowo wciśnięto w zaciemniony kąt, zresztą – o ile
się nie myliłam – od zawsze były po prostu zamknięte. Właśnie dlatego nie
zaskoczył mnie klucz, który zauważyłam w dłoni ciotki, a który
ostatecznie z trudem przekręciła w najwyraźniej dawno nieużywanym
zamku.
Zawiasy
jęknęły, kiedy ciotka całym ciałem naparła na drzwi, próbując je otworzyć. Aż
wzdrygnęłam się, bo nawet najdelikatniejsze skrzypnięcie brzmiało nienaturalnie,
niosąc się echem po korytarzach. Kilka jasnych kosmyków wymknęło się z ciasnego
koka na głowie Bereniki, ta jednak nie zwróciła na to uwagi, w zamian
nagląco spoglądając na mnie.
– Pospiesz
się, Amelio – poleciła, nie kryjąc zdenerwowania.
Nie byłam
w stanie zaprotestować.
Z obawą
spojrzałam wprost w rysującą się za drzwiami pustkę, przerażona
perspektywą przekroczenia progu. Mimo wszystko zmusiła się do ruszenia w ciemność,
przystając po kilku krokach, kiedy dotarło do mnie, że Berenika nie zamierzała
mi towarzyszyć.
– Co do…?
– Biegnij
przed siebie, póki nie znajdziesz wyjścia. Te korytarze nie są szczególnie
rozbudowane, ale i tak można się tam zgubić, więc cały czas trzymaj się
lewej strony – oznajmiła z powagą ciotka, nie odrywając ode mnie wzroku. –
Im szybciej znajdziesz się jak najdalej stąd, tym lepiej.
– O czym
ty mówisz? – zniecierpliwiłam się, natychmiast decydując się zawrócić. – Mamy
mało czasu. Ja przecież nie…
Urwałam,
kiedy nagle znalazła się tuż obok, bezceremonialnie biorąc mnie w ramiona.
Zesztywniałam pod jej dotykiem, w następnej sekundzie jednak zdobywając
się na to, by odwzajemnić uścisk. Uświadomiłam sobie, że drżę, ale nawet nie
próbowałam nad sobą zapanowywać. W zamian cala sobą skupiłam się na
uścisku znajomych ramion, zwłaszcza że Berenika przygarnęła mnie do siebie
w tak zdecydowany, niemalże zaborczy sposób, jakby podejrzewała, że więcej
nie będziemy miały okazji się zobaczyć.
– Posłuchaj
mnie uważnie, Amelio – usłyszałam tuż przy uchu. Mówiła szybko i pewnie,
w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Pamiętasz, co
powiedziałam ci, kiedy do mnie trafiłaś? Że nie dam cię skrzywdzić – oznajmiła,
nie czekając na odpowiedź. – Cokolwiek by się nie wydarzyło. Bo wciąż jesteś
moją Amelią… Rozumiesz? Wiem, co zrobiłam, kiedy przyjęłam cię do siebie.
– Ale…
Kolejny raz
zdecydowała się wejść mi w słowo.
– Mnie nic
nie będzie – oznajmiła, chociaż żadna z nas nie mogła tego tak naprawdę
wiedzieć. – Liczysz się tylko ty… Bo jesteś wyjątkowa – dodała, a ja
momentalnie zapragnęłam wybuchnąć histerycznym śmiechem.
–
Wyjątkowa? – powtórzyłam z niedowierzaniem, pośpiesznie się od niej
odsuwając. Z zaskoczeniem uprzytomniłam sobie, że płaczę. Zniecierpliwiony
ruchem otarłam twarz wierzchem dłoni, ale na niewiele mi się to zdało, bo prawie
natychmiast miejsce startych łez zajęły nowe. – Zostawiając osoby, które były
dla mnie dobre?
–
Zmarnowałabyś wszystko, gdybyś pozwoliła zepsuć to, co dla ciebie zrobiliśmy –
ucięła stanowczo Berenika. – A teraz koniec tego mazania i biegnij,
uparta dziewucho!
Nagły powrót
do „normalności” podziałał na mnie lepiej niż kubeł lodowatej wody. Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, z uwagą przypatrując się ciotce. To była Berenika, którą
znałam – praktyczna, bezpośrednia i delikatna niczym papier ścierni,
przynajmniej kiedy nikt nie patrzył.
Z wolna
cofnęłam się o krok. Mimo wszystko oczekiwałam jakiegokolwiek
pocieszającego gestu albo pożegnania, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zasadzie
mogłam się tego spodziewać. Kiedy na dodatek w końcu zmusiłam się do
rzucenia biegiem w głąb całkowicie obcego mi korytarza, uprzytomniłam sobie,
że tak było lepiej. W jednej chwili w pełni skupiłam się na tym, co
działo się dookoła. Chociaż jakaś cząstka mnie krzyczała, że powinnam zawrócić i przynajmniej
sprawdzić, co się działo, stanowczo kazałam jej się zamknąć.
Gdy chwilę
później drzwi za moimi plecami zamknęły się z trzaskiem, już i tak
nie miałam większego wyboru, jak tylko ruszyć przed siebie.
Stawiałam
kolejne kroki, nie zastanawiając się nad tym, co robiłam. Przez dłuższa chwilę i to
i tak nie było ważne. Nasłuchiwałam, ale ze wszystkich stron napierała na
mnie wyłącznie nieprzenikniona cisza. Korytarz wydawał ciągnąć się w nieskończoność,
zaś wrażenie to potęgował wszechogarniający mrok. Co prawda oczy już dawno
przyzwyczaiłam się do ciemności, ale i tak nie byłam w stanie dostrzec
nawet własnych rąk, kiedy dla pewności wyciągnęłam je przed siebie, bojąc się,
że na coś wpadnę. Po kilku kolejnych krokach z poczuciem, że niewiele
brakowało, bym potknęła się o przeszkodę, której nawet nie zobaczę,
przystanęłam, z bijącym sercem bezradnie rozglądając się dookoła.
Spokojnie… Myśl, Amelio, myśl!, warknęłam
na siebie w duchu. Z jakiegoś powodu nawet mój zdrowy rozsądek brzmiał
jak rozeźlona Berenika. Byłam pewna, że gdybym spróbowała przystanąć, kiedy ona
mi towarzyszyła, szybko przekonałabym się dlaczego nie powinnam tego robić. Przecież
mimo wszystko sama wiedziałam, że powinnam się pospieszyć. Krzyki, które
słyszałyśmy, to jedno. Pewność, że gdyby ktoś mnie dopadł, istocie zmarnowałabym wszystko, co zrobiła
dla mnie ciotka i pozostałe kobiety z klasztoru, okazała się o wiele
bardziej kluczowa.
Berenika
kazała trzymać mi się lewej strony i tak właśnie zrobiłam. Z wolna
szłam naprzód, muskając jedną ze ścian palcami, chociaż wcale nie czułam się z tym
pewnie. Pod opuszkami wyczuwałam szorstki, wilgotny kamień, co jakiś czas natrafiając
na nierówności i coś, czego chyba wolałam nie sprawdzać. Ciekawe, czy
gdzieś w pobliżu były pająki? Jakoś nie miałam co do tego wątpliwości,
zwłaszcza że stan całego budynku pozostawiał wiele do życzenia. Chwilami miałam
wrażenie, że to miejsce zatrzymało się przynajmniej wiek czy dwa temu, i od
tamtej chwili trwało w zawieszeniu, całkowicie obojętne na zachodzące na
świcie zmiany.
Może
dlatego wbrew wszystkiemu czułam się tutaj bezpieczna. Mogłam sceptycznie podchodzić
do kwestii wiary i sposobu życia Bereniki albo innych mieszkanek klasztoru,
ale skłamałabym, gdybym stwierdziła, że stare mury ni miały w sobie czegoś
kojącego.
Jakkolwiek
by nie było, ciemny, kręty korytarz zdecydowanie nie sprawiał, że czułam się
bezpieczniej. W pewnym momencie zaczęłam drżeć, kiedy najzwyczajniej w świecie
zrobiło mi się zimno. Adrenalina opadła, ustępując miejsca innym emocjom i w końcu
pozwalając, bym zwróciła uwagę na podsuwane mi przez zmysły bodźce. Dopiero
wtedy dotarło do mnie, że tkwiłam w samym środku podziemnego,
wychłodzonego korytarza, mając na sobie wyłącznie cienką koszulę nocną.
Świetnie. O tym
marzyłam. O błądzeniu w ciemnościach tym bardziej.
Korytarz
był bardzo wąski, o czym przekonałam się, kiedy wyciągnęłam ramiona na
boki. Byłam w stanie dotknąć obu ścian jednocześnie bez konieczności
wyprostowywania rąk, chociaż nie miałam pewności czy to dobrze, czy źle. Liczyło
się, że przynajmniej tymczasowo droga wydawała się bardzo intuicyjna i prowadziła
w jednym kierunku. Miałam wrażenie, że teren nieznacznie się obniżał, cały
czas schodząc łagodnie w dół, ale nie byłam w stanie tego sprowadzić.
Chłód dawał
mi się we znaki. Miałam ochotę przyśpieszyć, by choć trochę się rozgrzać, ale czułam,
że to nie byłoby najrozsądniejszym pomysłem. Musiałam zachować czujność, a niepotrzebne
tracenie energii i ryzykowanie, że zrobię sobie krzywdę na pierwszym możliwym
zakręcie, zdecydowanie nie przyniosłoby mi nic dobrego. Już i tak czułam
się, jakbym przy każdym kolejnym kroku mogła zapaść się w pustkę, co w najmniejszym
nawet stopniu nie sprawiało, że byłam bardziej pewna siebie.
Pamiętałam,
że Berenika kiedyś wspominała, że pod klasztorem ciągnęły się całe kilometry
podziemnych korytarzy. Nie byłam szczególnie zainteresowana tematem, wtedy
wciąż przejęta tym, co wydarzyło się w moim rodzinnym domu, ale to zapamiętałam.
Przypomniałam sobie również, że ciotka twierdziła, że większość tuneli i tak
albo się zawaliła, albo miała zawalić, przez co nie nadawały się do użytku. Na
samo wspomnienie serce zabiło mi szybciej, a ja z obawą spojrzałam na
niewidzialne sklepienie nad głową. Berenika miałaby mnie wysłać do
niebezpiecznych korytarzy, z których niekoniecznie mogłam wyjść cała? Z drugiej
strony, czemu nie? Tak przynajmniej miałam jakąkolwiek szansę na ucieczkę.
Nagle
błądzenie w mroku zaczęło jawić mi się jako jeszcze bardziej stresujące
niż do tej pory. Machinalnie przyśpieszyłam, choć to było ryzykowne, o czym
przekonałam się, kiedy z nerwów omal nie potknęłam się o własne nogi.
Wkrótce po tym niewiele brakowało, bym wpadła na ścianę, kiedy ta dosłownie
przede mną wyrosła. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby na oślep obadać okolicę
i dojść do wniosku, że dotarłam do rozwidlenia.
Lewa strona. Trzymaj się lewej strony…
Tym razem
korytarz był szerszy, co wcale mnie nie uspokoiło. Nie byłam pewna, która
perspektywa jawiła się jako bardziej niepokojąca – wręcz klaustrofobiczne
przejście, czy może otwarta przestrzeń, której nawet nie była w stanie
zobaczyć. Wyobraźnia podsuwała mi najgorsze możliwe scenariusze, opierające się
przede wszystkim na bliżej nieokreślonym zagrożeniu które miałoby czaić się
gdzieś w mroku. Wcześniej przynajmniej miałam pewność, że nikt nie stał tuż
obok mnie. W tamtej chwili sytuacja gwałtownie uległa zmianie, a ja
poczułam się jeszcze bardziej niespokojna, niemalże wyczekując momentu, w którym
ktoś (albo coś) zdecydowałoby się rzucić do ataku.
Z wolna
wypuściłam powietrze, próbując się uspokoić. Wolałam zbyt długo nie
przytrzymywać powietrza w płucach, nie chcąc pozwolić sobie na krzyk.
Zwłaszcza w ciasnym, najpewniej niestabilnym korytarzu, to byłoby
niebezpieczne. Mimo wszystko to wydawało się silniejsze ode mnie; w ciągłym
napięciu, oczekując nagłego ataku, chwytałam się jedynej dostępnej mi możliwości
obrony. Wolną rękę dla pewności położyłam na przeponie, zupełnie jakby kontrolowanie
oddechu mogło dodać mi pewności siebie.
Korytarz
był nie tylko szerszy, ale również bardziej wyboisty i – choć to równie
dobrze mogło być wyłącznie moim wrażeniem – zakrzywiony. Powoli zaczynałam
tracić orientację, już nawet nie zastanawiając się nad tym, dokąd szłam. Z uporem
trzymałam się lewej strony, tak jak nakazywała mi nie tylko Berenika, ale i powszechnie
znana zasada poruszania się po każdego rodzaju labiryntach. I nie, wcale
nie czułam się lepiej z myślą, że najpewniej tak czy siak błądziłam.
Wpadłam na
coś z impetem, z wrażenia zataczając się do tyłu. W tamtej
chwili zaczęłam błogosławić fakt, że poruszałam się naprawdę powoli, nie chcąc ryzykować
zbytniego pośpiechu. Odetchnęłam, jednocześnie ostrożnie wyciągając przed
siebie ręce, chcąc sprawdzić, co tym razem stanęło mi na drodze. Spodziewałam się
kolejnej ściany, ale pod palcami wyczułam coś chłodnego i… mniej jednolitego.
Po chwili wahania doszłam do wniosku, że stałam przed kratą. Co prawda chwilę
później natrafiłam palcami na przypominający klamkę kształt, ale kiedy za nią szarpnęłam,
napotkałam opór.
Serce jak
na zawołanie podeszło mi do gardła. Ślepy zaułek? Nie miałam pojęcia jak długo
błądziłam, zanim dotarłam do tego miejsca, ale nie chciałam zawracać. Nawet
gdybym dotarła z powrotem do rozwidlenia, to czy Berenika nie mówiła,
żebym trzymała się lewej strony? Nie sądziłam, żeby mnie okłamała, z kolei
jeśli ta droga prowadziła do jedynego dostępnego wyjścia…
Bezradnie zacisnęłam dłonie na żelaznych
prętach. Tym razem szarpnęłam bezpośrednio za nie, ale byłabym głupia, gdybym
uwierzyła, że będę w stanie je rozgiąć. Musiałam znaleźć sposób, by
przedostać się na drugą stronę, ale…
Cichy
szelest skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia.
W następnej
sekundzie coś poruszyło się w mroku, a potem na moim nadgarstku zacisnęła
się czyjaś dłoń.
Dzień dobry! :3 Chwilę mi zeszło od prologu, ale sądzę, że efekt jest całkiem, całkiem. Jestem bardzo usatysfakcjonowana miłym przyjęciem, więc dziękuję bardzo – i za komentarze, i za obecność. Teraz z pewnymi obawami będę czekała na to, co usłyszę na temat jedyneczki. Nigdy nie przepadałam za początkami, przynajmniej w autorskich historiach, bo bardzo łatwo zepsuć przedstawienie świata.Cóż, z mojej strony to tyle. Zostawiam Was z rozdziałem i do napisania!
Dzień dobry!
OdpowiedzUsuńRozdział przeczytałam już kilka dni temu, ale potrzebowałam czasu, by zdobyć się na komentarz. To, co się tu dzieje... Nie wiem, co powiedzieć. Czytałam dwa razy, zastanawiając się, czy aby na pewno trafiłam na dobrego bloga. Z reguły Twoje historie zaczynają się dość monotonnie - dziewczyna wraca do rodzinnego miasta, poznaje otoczenie i sąsiadów... Tu od razu ruszasz z akcją, co jest, cóż, niesamowite. Na temat przeszłości postaci czy ich relacji wciąż niewiele wiadomo. Ciotka wpada do sypialni Amelii, budzi ją i oznajmia, że ta musi uciekać. Mindfuck to jedyne określenie całej tej sytuacji. Aż mi teraz głupio, że z góry założyłam, że jedynka będzie smętna i niezbyt interesująca...
W pamięć zapadają słowa ciotki Bereniki: wyjątkowa. Niebezpieczna, wręcz zabójcza - tak. Ale czy wyjątkowa? To się dopiero okaże. Bardzo możliwe, że z pozoru przeklęte zdolności Amelii (na których temat swoją drogą wciąż niewiele wiadomo) okażą się mniej toksyczne niż wszyscy myślą - w tym przede wszystkim ona sama.
Ajć, ta końcówka! To się u Ciebie akurat nie zmieni, co? Będziesz nas dręczyć polsatowymi zakończeniami aż do końca pisarskiej kariery...
Czekam na kolejny. Oczywiście, cholera, że czekam. Niby co innego mi pozostało?
Klaudia
No nie! Ty chyba lubisz przerywać w najlepszych momentach! ;)
OdpowiedzUsuńKto i dlaczego ściga Amelię? Polubiłam Berenikę, choć wydaję się trochę surowa, to widać, że zależy jej na dobry Amelii.