czwartek, 12 lipca 2018

Rozdział I

Nie od razu pojęłam, co wyrwało mnie ze snu. Obudziłam się nagle, dziwnie roztrzęsiona, przez moment trwając w bezruchu i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Malutka sypialna bardziej niż zwykle przypominała mi klitkę, sprawiając, że niemalże się dusiłam. Przycisnęłam dłoń do serca, czując, że tłukło się w piersi tak szybko i mocno, jakby w każdej chwili mogło wyrwać się na zewnątrz.
Nerwowym gestem odgarnęłam włosy na bok, poniekąd by zająć czymś ręce. Próbowałam przypomnieć sobie czy coś mi się śniło, bo to wyjaśniałoby, dlaczego byłam aż tak bardzo wytrącona z równowagi, ale w głowie miałam przede wszystkim pustkę.
Z wolna wypuściłam powietrze. To musiał być sen, tym bardziej że koszmary nie byłyby dla mnie niczym nowym. Poniekąd mogłam się ich spodziewać, choć z biegiem czasu zaczęły pojawiać się rzadziej. Z drugiej strony, może to ja do nich przywykłam, jednak przyczyna wydała mi się najmniej istotna.
Westchnęłam cicho, na moment ukrywając twarz w dłoniach. Nie działo się nic wartego uwagi. Był środek nocy, a dookoła jak zawsze panował nienaturalny wręcz spokój. „Boska cisza” – cisnęło mi się na ustach i to sprawiło, że prawie się uśmiechnęłam. Jakież to wydawało się ironiczne, zwłaszcza w tym miejscu.
Nawet w mroku byłam w stanie wypatrzeć wiszący na ścianie, najzwyklejszy w świecie drewniany krzyżyk. Ciotka Berenika osobiście wetknęła za niego obrazek Gabriela, Rafała czy jakiegoś innego anioła, zupełnie jakby wierzyła, że to wystarczy, żeby mnie chronić. Chciałam podzielać tę jej pewność, a jednak nie byłam w stanie powstrzymać się od wywracania oczami za każdym razem, kiedy zachęcała, żebym zaczęła się modlić. Gdyby to działało w ten sposób, już dawno wszystko wróciłoby do normy, a ja nie musiałabym kryć się po kątach klasztoru i drżeć przed tym, co w każdej chwili mogłoby się wydarzyć.
A jednak dający mi się we znaki niepokój nie ustępował, dręcząc mnie o wiele bardziej niż zwykle. Czułam, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie na powrót zmrużyć oka. Byłam pobudzona i czujna, prawie jak pierwszego dnia, kiedy wszystko uległo zmianie, a mnie pozostała tylko ucieczka. Nie chciałam wracać pamięcią do kolejnych dwóch tygodni, bo tyle zajęło mi odnalezienie się w całym tym szaleństwie i odszukanie ciotki.
Berenika twierdziła, że to był cud; że ktoś tam na górze zdecydowanie musiał nade mną czuwać, pozwalając bezpiecznie do niej dotrzeć. Już dawno zrezygnowałam z prób wyprowadzania jej z błędu, a tym bardziej sugerowania, że biorąc mnie pod swoją opiekę, tak naprawdę ściągnęła na siebie niebezpieczeństwo. Podejrzewałam, że to dość egoistyczne, bo na swój sposób bałam się tego, co mogłoby się stać, gdyby jednak uświadomiła sobie to, co ja rozumiałam od samego początku. Bałam się, że nie miałabym szans przetrwać w pojedynkę, zwłaszcza po takim czasie od Obdarzenia, kiedy świat przystosował się do nowego porządku.
Ostrożnie stanęłam na równe nogi, bez pośpiechu podchodząc do wiszącego na ścianie krzyża. W takich chwilach żałowałam, że w pokoju nie było okna i niczego, na czym mogłabym skupić uwagę. Gdybym była zmuszona przesiadywać w tym miejscu przez całe dnie, już dawno dostałabym szału, przytłoczona ciszą i wyniosłą atmosfera. Berenika twierdziła, że niektórzy ludzie potrafili szukać w klasztorze wyciszenia, medytując w takich warunkach całymi dniami, szukając objawienia, własnej drogi albo ucieczki przed problemami. Cisza była ich sprzymierzeńcem, a tu bez wątpienia mogli się nią cieszyć. Wystarczyło zamknąć się w takim małym pokoiku, gdzie poza wąskim łóżkiem i niewielkiej szafki nie było niczego, a potem modlić się i rozmyślać do woli.
Z jakiegoś powodu coś w tej perspektywie od zawsze mnie przerażało.
Wyciągnęłam rękę w stronę krzyżyka, po czym cofnęłam ją, sama niepewna, co chciałam zrobić. Nieprzyjemny ucisk w gardle towarzyszył mi od chwili przebudzenia, zaś w tamtej chwili dodatkowo przybrał na sile. Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że mimowolnie zaczęłam szukać w pamięci jakiejś modlitwy, jednocześnie usiłując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek zwracałam się do Boga inaczej niż z przyzwyczajenia albo podczas obchodzonych przez niemalże wszystkich wokół świąt. Nie pamiętałam i z jakiegoś powodu poczułam się z tym źle.
Drzwi za moimi plecami otworzyły się tak gwałtownie, że omal nie wyszłam z siebie. Ledwo zdusiłam zaskoczony okrzyk, niemalże w panice przyciskając dłonie do ust. Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, a na myśl jak na zawołanie przyszło to, co mogłoby się strać, gdybym jednak zaczęła krzyczeć.
Do cholery, przecież wiedzieli! Kto jak kto, ale zarówno ciotka, jak i inni mieszkańcy wiedzieli, że nigdy nie należy mnie straszyć, bo…!
– Mel!
Przez moment poczułam się tak, jakbym nagle zderzyła się z niewidzialną ścianą. Zamarłam, czując jak gniew znika ustępując miejsca czystemu przerażeniu. W oszołomieniu spojrzałam na ciotkę Berenikę, w równym stopniu wytrącona z równowagi tym, że tak bezceremonialnie wpadła do mojego pokoju, jaki i jednym, jedynym słowem, które padło z jej ust.
Mel. Po prostu „Mel”, chociaż nigdy nie skracała mojego imienia, zawsze stawiając na jakże oficjalnie brzmiącą Amelię. To była drobna różnica, ale dla kogoś, kto dobrze ją znał, znaczyła więcej niż najgłośniejszy alarm.
– Musimy iść – usłyszałam, ledwo tylko spojrzałam jej w oczy. – Teraz.
Dawno nie widziałam jej tak przerażonej. Rozkleiła się przy mnie tylko raz, dobry rok wcześniej, zanim jeszcze obie wylądowałyśmy w tym miejscu. „Tak mi przykro, Mel… Ale to nie była twoja wina. Wciąż jesteś moją Amelią”. Aż za dobrze pamiętałam te słowa i drżenie jej głosu, kiedy wypowiadała moje imię. Nigdy nie była wylewna, a jednak tamtego dnia wyraźnie czułam, że pozorna surowość wcale nie oznaczała, że jej na mnie nie zależało. Od zawsze chodziło o coś więcej niż to, że była siostrą mojej mamy i to zobowiązywało ją do jakiejkolwiek pomocy.
Nie zapytałam o nic, choć być może powinnam. W zamian bez słowa ruszyłam za Bereniką, nie dbając o zabranie czegokolwiek. Strach wciąż gdzieś tam był, a jednak kiedy przyszło co o czego, zszedł gdzieś na dalszy plan. Poruszałam się trochę jak w transie, działając trochę jak automat – ot tak dostosowywałam się do dawno wyuczonego scenariusza, zupełnie jakbym od samego początku wiedziała, że prędzej czy później wszystko skończy się w ten sposób.
Dłoń Bereniki bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęła się wokół mojej. Przez moment poczułam się niemalże jak małe dziecko, ale nie skomentowałam tego nawet słowem, pozwalając, by wyprowadziła mnie na komentarz. Podążałam za nią bez słowa, świadoma wyłącznie przenikliwej, dzwoniącej w uszach ciszy.
Aż do momentu, w którym obie usłyszałyśmy wrzask.
Nie miałam pewności, która z nas zatrzymała się jako pierwsza – ja czy Berenika. Fakt faktem, że nagle zastygłam, niespokojnie oglądają się przez ramię. Chwilowe otępienie zniknęło, a mnie w końcu dosięgła czysta panika – coś, co narastało we mnie od chwili przebudzenia. W tamtej chwili zrozumiałam, że nie obudziłam się nie tyle z winy koszmaru, co pierwszych przesłanek tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak. W tym miejscu królowała cisza. Zakłócenie jej mogło oznaczać tylko jedno: a więc o, że działo się coś bardzo, ale to bardzo złego.
– Powinnam… – zaczęłam drżącym głosem, ale jedno spojrzenie ciotki wystarczyło, żeby zamknąć mi usta.
– Nie.
Wraz z tym jednym słowem, znów pociągnęła mnie za sobą. Wydała mi się pewniejsza i bardziej skupiona, co uświadomiło mi, że zdążyła wziąć się w garść. Jak na kogoś, kto przez większość czasu preferował spokojny tryb życia i pozornie bez celu snuł się po klasztorze, narzuciła tempo wystarczająco znaczące, bym miała problem z tym, by za nią nadążyć. Nawet w półmroku mogłam sobie wyobrazić zdecydowany błysk w stalowoszarych oczach. Byłam niemalże całkowicie pewna, że nerwowo zaciskała wąskie usta, aż pojawiły się wokół nich delikatne zmarszczki.
Jakaś cząstka mnie mimo wszystko pragnęła zawrócić. To mnie! Mnie szukają!, tłukło mi się w głowie i to wystarczyło, żebym poczuła się jeszcze gorzej. Bałam się, to jednak było niczym w porównaniu z poczuciem winy, które wzbudzała we mnie świadomość, że jednak mogłam coś zrobić. Byłabym w stanie kogoś uratować, kupić im więcej czasu albo…
Nie.
Berenika puściła mnie, w pośpiechu doskakując do drzwi na końcu korytarza. Widywałam je wielokrotnie, chociaż prawie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, dokąd prowadziły, zwłaszcza że nie wyróżniały się niczym od tych do poszczególnych pokoi-klitek. Te dodatkowo wciśnięto w zaciemniony kąt, zresztą – o ile się nie myliłam – od zawsze były po prostu zamknięte. Właśnie dlatego nie zaskoczył mnie klucz, który zauważyłam w dłoni ciotki, a który ostatecznie z trudem przekręciła w najwyraźniej dawno nieużywanym zamku.
Zawiasy jęknęły, kiedy ciotka całym ciałem naparła na drzwi, próbując je otworzyć. Aż wzdrygnęłam się, bo nawet najdelikatniejsze skrzypnięcie brzmiało nienaturalnie, niosąc się echem po korytarzach. Kilka jasnych kosmyków wymknęło się z ciasnego koka na głowie Bereniki, ta jednak nie zwróciła na to uwagi, w zamian nagląco spoglądając na mnie.
– Pospiesz się, Amelio – poleciła, nie kryjąc zdenerwowania.
Nie byłam w stanie zaprotestować.
Z obawą spojrzałam wprost w rysującą się za drzwiami pustkę, przerażona perspektywą przekroczenia progu. Mimo wszystko zmusiła się do ruszenia w ciemność, przystając po kilku krokach, kiedy dotarło do mnie, że Berenika nie zamierzała mi towarzyszyć.
– Co do…?
– Biegnij przed siebie, póki nie znajdziesz wyjścia. Te korytarze nie są szczególnie rozbudowane, ale i tak można się tam zgubić, więc cały czas trzymaj się lewej strony – oznajmiła z powagą ciotka, nie odrywając ode mnie wzroku. – Im szybciej znajdziesz się jak najdalej stąd, tym lepiej.
– O czym ty mówisz? – zniecierpliwiłam się, natychmiast decydując się zawrócić. – Mamy mało czasu. Ja przecież nie…
Urwałam, kiedy nagle znalazła się tuż obok, bezceremonialnie biorąc mnie w ramiona. Zesztywniałam pod jej dotykiem, w następnej sekundzie jednak zdobywając się na to, by odwzajemnić uścisk. Uświadomiłam sobie, że drżę, ale nawet nie próbowałam nad sobą zapanowywać. W zamian cala sobą skupiłam się na uścisku znajomych ramion, zwłaszcza że Berenika przygarnęła mnie do siebie w tak zdecydowany, niemalże zaborczy sposób, jakby podejrzewała, że więcej nie będziemy miały okazji się zobaczyć.
– Posłuchaj mnie uważnie, Amelio – usłyszałam tuż przy uchu. Mówiła szybko i pewnie, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Pamiętasz, co powiedziałam ci, kiedy do mnie trafiłaś? Że nie dam cię skrzywdzić – oznajmiła, nie czekając na odpowiedź. – Cokolwiek by się nie wydarzyło. Bo wciąż jesteś moją Amelią… Rozumiesz? Wiem, co zrobiłam, kiedy przyjęłam cię do siebie.
– Ale…
Kolejny raz zdecydowała się wejść mi w słowo.
– Mnie nic nie będzie – oznajmiła, chociaż żadna z nas nie mogła tego tak naprawdę wiedzieć. – Liczysz się tylko ty… Bo jesteś wyjątkowa – dodała, a ja momentalnie zapragnęłam wybuchnąć histerycznym śmiechem.
– Wyjątkowa? – powtórzyłam z niedowierzaniem, pośpiesznie się od niej odsuwając. Z zaskoczeniem uprzytomniłam sobie, że płaczę. Zniecierpliwiony ruchem otarłam twarz wierzchem dłoni, ale na niewiele mi się to zdało, bo prawie natychmiast miejsce startych łez zajęły nowe. – Zostawiając osoby, które były dla mnie dobre?
– Zmarnowałabyś wszystko, gdybyś pozwoliła zepsuć to, co dla ciebie zrobiliśmy – ucięła stanowczo Berenika. – A teraz koniec tego mazania i biegnij, uparta dziewucho!
Nagły powrót do „normalności” podziałał na mnie lepiej niż kubeł lodowatej wody. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, z uwagą przypatrując się ciotce. To była Berenika, którą znałam – praktyczna, bezpośrednia i delikatna niczym papier ścierni, przynajmniej kiedy nikt nie patrzył.
Z wolna cofnęłam się o krok. Mimo wszystko oczekiwałam jakiegokolwiek pocieszającego gestu albo pożegnania, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zasadzie mogłam się tego spodziewać. Kiedy na dodatek w końcu zmusiłam się do rzucenia biegiem w głąb całkowicie obcego mi korytarza, uprzytomniłam sobie, że tak było lepiej. W jednej chwili w pełni skupiłam się na tym, co działo się dookoła. Chociaż jakaś cząstka mnie krzyczała, że powinnam zawrócić i przynajmniej sprawdzić, co się działo, stanowczo kazałam jej się zamknąć.
Gdy chwilę później drzwi za moimi plecami zamknęły się z trzaskiem, już i tak nie miałam większego wyboru, jak tylko ruszyć przed siebie.
Stawiałam kolejne kroki, nie zastanawiając się nad tym, co robiłam. Przez dłuższa chwilę i to i tak nie było ważne. Nasłuchiwałam, ale ze wszystkich stron napierała na mnie wyłącznie nieprzenikniona cisza. Korytarz wydawał ciągnąć się w nieskończoność, zaś wrażenie to potęgował wszechogarniający mrok. Co prawda oczy już dawno przyzwyczaiłam się do ciemności, ale i tak nie byłam w stanie dostrzec nawet własnych rąk, kiedy dla pewności wyciągnęłam je przed siebie, bojąc się, że na coś wpadnę. Po kilku kolejnych krokach z poczuciem, że niewiele brakowało, bym potknęła się o przeszkodę, której nawet nie zobaczę, przystanęłam, z bijącym sercem bezradnie rozglądając się dookoła.
Spokojnie… Myśl, Amelio, myśl!, warknęłam na siebie w duchu. Z jakiegoś powodu nawet mój zdrowy rozsądek brzmiał jak rozeźlona Berenika. Byłam pewna, że gdybym spróbowała przystanąć, kiedy ona mi towarzyszyła, szybko przekonałabym się dlaczego nie powinnam tego robić. Przecież mimo wszystko sama wiedziałam, że powinnam się pospieszyć. Krzyki, które słyszałyśmy, to jedno. Pewność, że gdyby ktoś mnie dopadł,  istocie zmarnowałabym wszystko, co zrobiła dla mnie ciotka i pozostałe kobiety z klasztoru, okazała się o wiele bardziej kluczowa.
Berenika kazała trzymać mi się lewej strony i tak właśnie zrobiłam. Z wolna szłam naprzód, muskając jedną ze ścian palcami, chociaż wcale nie czułam się z tym pewnie. Pod opuszkami wyczuwałam szorstki, wilgotny kamień, co jakiś czas natrafiając na nierówności i coś, czego chyba wolałam nie sprawdzać. Ciekawe, czy gdzieś w pobliżu były pająki? Jakoś nie miałam co do tego wątpliwości, zwłaszcza że stan całego budynku pozostawiał wiele do życzenia. Chwilami miałam wrażenie, że to miejsce zatrzymało się przynajmniej wiek czy dwa temu, i od tamtej chwili trwało w zawieszeniu, całkowicie obojętne na zachodzące na świcie zmiany.
Może dlatego wbrew wszystkiemu czułam się tutaj bezpieczna. Mogłam sceptycznie podchodzić do kwestii wiary i sposobu życia Bereniki albo innych mieszkanek klasztoru, ale skłamałabym, gdybym stwierdziła, że stare mury ni miały w sobie czegoś kojącego.
Jakkolwiek by nie było, ciemny, kręty korytarz zdecydowanie nie sprawiał, że czułam się bezpieczniej. W pewnym momencie zaczęłam drżeć, kiedy najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się zimno. Adrenalina opadła, ustępując miejsca innym emocjom i w końcu pozwalając, bym zwróciła uwagę na podsuwane mi przez zmysły bodźce. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że tkwiłam w samym środku podziemnego, wychłodzonego korytarza, mając na sobie wyłącznie cienką koszulę nocną.
Świetnie. O tym marzyłam. O błądzeniu w ciemnościach tym bardziej.
Korytarz był bardzo wąski, o czym przekonałam się, kiedy wyciągnęłam ramiona na boki. Byłam w stanie dotknąć obu ścian jednocześnie bez konieczności wyprostowywania rąk, chociaż nie miałam pewności czy to dobrze, czy źle. Liczyło się, że przynajmniej tymczasowo droga wydawała się bardzo intuicyjna i prowadziła w jednym kierunku. Miałam wrażenie, że teren nieznacznie się obniżał, cały czas schodząc łagodnie w dół, ale nie byłam w stanie tego sprowadzić.
Chłód dawał mi się we znaki. Miałam ochotę przyśpieszyć, by choć trochę się rozgrzać, ale czułam, że to nie byłoby najrozsądniejszym pomysłem. Musiałam zachować czujność, a niepotrzebne tracenie energii i ryzykowanie, że zrobię sobie krzywdę na pierwszym możliwym zakręcie, zdecydowanie nie przyniosłoby mi nic dobrego. Już i tak czułam się, jakbym przy każdym kolejnym kroku mogła zapaść się w pustkę, co w najmniejszym nawet stopniu nie sprawiało, że byłam bardziej pewna siebie.
Pamiętałam, że Berenika kiedyś wspominała, że pod klasztorem ciągnęły się całe kilometry podziemnych korytarzy. Nie byłam szczególnie zainteresowana tematem, wtedy wciąż przejęta tym, co wydarzyło się w moim rodzinnym domu, ale to zapamiętałam. Przypomniałam sobie również, że ciotka twierdziła, że większość tuneli i tak albo się zawaliła, albo miała zawalić, przez co nie nadawały się do użytku. Na samo wspomnienie serce zabiło mi szybciej, a ja z obawą spojrzałam na niewidzialne sklepienie nad głową. Berenika miałaby mnie wysłać do niebezpiecznych korytarzy, z których niekoniecznie mogłam wyjść cała? Z drugiej strony, czemu nie? Tak przynajmniej miałam jakąkolwiek szansę na ucieczkę.
Nagle błądzenie w mroku zaczęło jawić mi się jako jeszcze bardziej stresujące niż do tej pory. Machinalnie przyśpieszyłam, choć to było ryzykowne, o czym przekonałam się, kiedy z nerwów omal nie potknęłam się o własne nogi. Wkrótce po tym niewiele brakowało, bym wpadła na ścianę, kiedy ta dosłownie przede mną wyrosła. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby na oślep obadać okolicę i dojść do wniosku, że dotarłam do rozwidlenia.
Lewa strona. Trzymaj się lewej strony…
Tym razem korytarz był szerszy, co wcale mnie nie uspokoiło. Nie byłam pewna, która perspektywa jawiła się jako bardziej niepokojąca – wręcz klaustrofobiczne przejście, czy może otwarta przestrzeń, której nawet nie była w stanie zobaczyć. Wyobraźnia podsuwała mi najgorsze możliwe scenariusze, opierające się przede wszystkim na bliżej nieokreślonym zagrożeniu które miałoby czaić się gdzieś w mroku. Wcześniej przynajmniej miałam pewność, że nikt nie stał tuż obok mnie. W tamtej chwili sytuacja gwałtownie uległa zmianie, a ja poczułam się jeszcze bardziej niespokojna, niemalże wyczekując momentu, w którym ktoś (albo coś) zdecydowałoby się rzucić do ataku.
Z wolna wypuściłam powietrze, próbując się uspokoić. Wolałam zbyt długo nie przytrzymywać powietrza w płucach, nie chcąc pozwolić sobie na krzyk. Zwłaszcza w ciasnym, najpewniej niestabilnym korytarzu, to byłoby niebezpieczne. Mimo wszystko to wydawało się silniejsze ode mnie; w ciągłym napięciu, oczekując nagłego ataku, chwytałam się jedynej dostępnej mi możliwości obrony. Wolną rękę dla pewności położyłam na przeponie, zupełnie jakby kontrolowanie oddechu mogło dodać mi pewności siebie.
Korytarz był nie tylko szerszy, ale również bardziej wyboisty i – choć to równie dobrze mogło być wyłącznie moim wrażeniem – zakrzywiony. Powoli zaczynałam tracić orientację, już nawet nie zastanawiając się nad tym, dokąd szłam. Z uporem trzymałam się lewej strony, tak jak nakazywała mi nie tylko Berenika, ale i powszechnie znana zasada poruszania się po każdego rodzaju labiryntach. I nie, wcale nie czułam się lepiej z myślą, że najpewniej tak czy siak błądziłam.
Wpadłam na coś z impetem, z wrażenia zataczając się do tyłu. W tamtej chwili zaczęłam błogosławić fakt, że poruszałam się naprawdę powoli, nie chcąc ryzykować zbytniego pośpiechu. Odetchnęłam, jednocześnie ostrożnie wyciągając przed siebie ręce, chcąc sprawdzić, co tym razem stanęło mi na drodze. Spodziewałam się kolejnej ściany, ale pod palcami wyczułam coś chłodnego i… mniej jednolitego. Po chwili wahania doszłam do wniosku, że stałam przed kratą. Co prawda chwilę później natrafiłam palcami na przypominający klamkę kształt, ale kiedy za nią szarpnęłam, napotkałam opór.
Serce jak na zawołanie podeszło mi do gardła. Ślepy zaułek? Nie miałam pojęcia jak długo błądziłam, zanim dotarłam do tego miejsca, ale nie chciałam zawracać. Nawet gdybym dotarła z powrotem do rozwidlenia, to czy Berenika nie mówiła, żebym trzymała się lewej strony? Nie sądziłam, żeby mnie okłamała, z kolei jeśli ta droga prowadziła do jedynego dostępnego wyjścia…
 Bezradnie zacisnęłam dłonie na żelaznych prętach. Tym razem szarpnęłam bezpośrednio za nie, ale byłabym głupia, gdybym uwierzyła, że będę w stanie je rozgiąć. Musiałam znaleźć sposób, by przedostać się na drugą stronę, ale…
Cichy szelest skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia.
W następnej sekundzie coś poruszyło się w mroku, a potem na moim nadgarstku zacisnęła się czyjaś dłoń.
Dzień dobry! :3 Chwilę mi zeszło od prologu, ale sądzę, że efekt jest całkiem, całkiem. Jestem bardzo usatysfakcjonowana miłym przyjęciem, więc dziękuję bardzo – i za komentarze, i za obecność. Teraz z pewnymi obawami będę czekała na to, co usłyszę na temat jedyneczki. Nigdy nie przepadałam za początkami, przynajmniej w autorskich historiach, bo bardzo łatwo zepsuć przedstawienie świata.
Cóż, z mojej strony to tyle. Zostawiam Was z rozdziałem i do napisania!

2 komentarze:

  1. Dzień dobry!

    Rozdział przeczytałam już kilka dni temu, ale potrzebowałam czasu, by zdobyć się na komentarz. To, co się tu dzieje... Nie wiem, co powiedzieć. Czytałam dwa razy, zastanawiając się, czy aby na pewno trafiłam na dobrego bloga. Z reguły Twoje historie zaczynają się dość monotonnie - dziewczyna wraca do rodzinnego miasta, poznaje otoczenie i sąsiadów... Tu od razu ruszasz z akcją, co jest, cóż, niesamowite. Na temat przeszłości postaci czy ich relacji wciąż niewiele wiadomo. Ciotka wpada do sypialni Amelii, budzi ją i oznajmia, że ta musi uciekać. Mindfuck to jedyne określenie całej tej sytuacji. Aż mi teraz głupio, że z góry założyłam, że jedynka będzie smętna i niezbyt interesująca...

    W pamięć zapadają słowa ciotki Bereniki: wyjątkowa. Niebezpieczna, wręcz zabójcza - tak. Ale czy wyjątkowa? To się dopiero okaże. Bardzo możliwe, że z pozoru przeklęte zdolności Amelii (na których temat swoją drogą wciąż niewiele wiadomo) okażą się mniej toksyczne niż wszyscy myślą - w tym przede wszystkim ona sama.

    Ajć, ta końcówka! To się u Ciebie akurat nie zmieni, co? Będziesz nas dręczyć polsatowymi zakończeniami aż do końca pisarskiej kariery...

    Czekam na kolejny. Oczywiście, cholera, że czekam. Niby co innego mi pozostało?

    Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie! Ty chyba lubisz przerywać w najlepszych momentach! ;)
    Kto i dlaczego ściga Amelię? Polubiłam Berenikę, choć wydaję się trochę surowa, to widać, że zależy jej na dobry Amelii.

    OdpowiedzUsuń