środa, 30 września 2020

Rozdział XI

Lettie, pośpiesz się! Inaczej wyjdę bez ciebie!

Dean krążył nerwowo tam i z powrotem. W tamtej chwili przypominał mi zapędzone w pułapkę zwierzę. Obserwowałam go kątem oka, ledwo powstrzymując przed stanięciem z założonymi rękoma i ostentacyjnym gapieniem tak długo, aż zdecydowałby się odpowiedzieć na wszystkie pytania, które zdążyłam zadać mu od rana. Podejrzewałam, że gdybym spróbowała, zrobiłby dokładnie to, co mówił – trzasnął drzwiami i wyszedł, nie oglądając się za siebie.

Doprowadzał mnie do szału. To, że tak naprawdę nie miałam innego wyboru, jak tylko spróbować mu zaufać i się podporządkować, tym bardziej.

Mogliśmy się rozejść. Wystarczyło zwykłe „dzięki” z mojej strony, bo mimo wszystko zasłużyli chociaż na tyle. Czegokolwiek nie zarzuciłabym Deanowi, dzięki niemu i Lettie miałam się gdzie podziać. W świecie, którego nie znałam, takie miejsce pozostawało na wagę złota.

Problem polegał na tym, że nie wyobrażałam sobie działania w pojedynkę. To on mnie tu doprowadził, co prawda nieświadomie, ale jednak. Nie chciałam choćby próbować przyjąć do wiadomości tego, że nagle mogłabym zostać sama. Skoro powrót do klasztoru – przynajmniej na razie – nie wchodził w grę, musiałam zdecydować się na coś innego. Może tchórzyłam, ale z dwojga złego wolałam trzymać się blisko kogoś, o kim wiedziałam, że nie zamierzał mnie skrzywdzić.

Ewentualnie właśnie całą trójką prosiliśmy się o kłopoty. Niczego innego nie spodziewałam się po facecie, który wprost oznajmił mi, że nie miał żadnego konkretnego planu.

Nie rozmawialiśmy za dużo od wieczora, w którym Dean powiedział mi o Zakonie Ciszy. Cóż, bynajmniej nie dlatego, że nie próbowałam, zwłaszcza odkąd potwierdził, że ma kolejny cel. Czułam się, jakbym odbijała się od ściany, bezskutecznie usiłując wyciągnąć jakiekolwiek szczegóły. „Zobaczysz” – był mnie, a potem po prostu przestał reagować na moje pytania, od pewnego momentu zachowując się tak, jakbym wcale nie stała obok. Czułam, że gdybym jednak zdecydowała się odpuścić i odejść, nie powstrzymywałby mnie.

Skrzyżowałam ramiona na piersiach. Nerwowo poprawiłam bluzę, którą rano bez słowa rzucił we mnie Dean. Nie miałam pojęcia, czy powinnam uznać to za przejaw troski, czy może zwykłą zapobiegawczość z jego strony. Tak czy siak, kolejny raz poratował mnie ubraniami, zwłaszcza że jako jedyna nie miałam przy sobie żadnych rzeczy osobistych. Co prawda ciuchy okazały się za duże i luźne, przez co czułam się, jakbym w nich tonęła, ale za to posiadały jedna istotna zaletę: były czarne, przez co aż tak nie rzucałam się w oczy. A przynajmniej miałam taką nadzieję.

Nie wątpiłam, że Dean właśnie obrał sobie kolejny cel. Nie miałam pojęcia, czy chcę brać w tym udział, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. Nerwowo bawiłam się za długimi rękawami, raz po raz zerkając na mojego podenerwowanego towarzysza. Choć nie robił tego po raz pierwszy, wcale nie wyglądał na rozluźnionego. Może chodziło o mnie, a może o to, że tym razem zabierał ze sobą również Lettie, ale i tak ogarnęły mnie wątpliwości. Działanie bez choćby szczątkowego planu zdecydowanie nie było rozsądnym posunięciem.

– Obiecujesz mi to za każdym razem – rzuciła bez większego zainteresowania Lettie, w końcu pojawiając się w korytarzu.

Poczułam się, jakby z ramion zdjęto mi olbrzymi ciężar. Natychmiast przeniosłam na nią wzrok, w końcu się rozluźniając. Przy niej czułam się swobodnie, nawet jeśli gdzieś obok wciąż znajdował się Dean.

Dziewczyna uśmiechnęła się, choć było w tym coś wymuszonego. Ona również nosiła się na czarno, przez co wydawała się jeszcze szczuplejsza. Jasne włosy ściągnęła gumką, by nie wpadały jej do oczu. Na plecach niosła niewielki plecak, mogący pomieścić co najwyżej kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Zdążyłam zauważyć, że Dean okazał się równie oszczędny pod tym względem.

Obejrzałam się przez ramię, słysząc dźwięk otwieranych drzwi.

– Kiedyś naprawdę to zrobię – mruknął Dean, wyślizgując się na korytarz. Poczekał aż do niego dołączymy, nim ruszył przodem, nie pozostawiając nam innego wyboru, jak tylko ruszyć za nim. – Pośpieszcie się obie.

Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że nie zamknęliśmy za sobą drzwi. Wtedy nabrałam pewności, że Dean nie zamierzał wracać.


Mieszkając w klasztorze ani przez moment nie pomyślałabym, że kiedykolwiek ukradnę samochód. Technicznie rzecz ujmując to nie ja dostałam się do środka, a tym bardziej nie potrafiłabym odpalić auta bez użycia kluczyków, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że wylądowałam na tylnym siedzeniu szarego sedana, raz po raz wyglądając przez okno i niemalże spodziewając się usłyszeć za nami wycie policyjnych syren.

Tyle że nic podobnego nie miało miejsca. Dean z wprawą włączył się do ruchu, jak gdyby nigdy nic zmierzając w sobie tylko znanym kierunku. Nie jechał ani za szybko, ani nerwowo i choć początkowo miałam ochotę go za to zganiać (kradzione auto, do diabła!), kiedy pierwszy szok ustąpił, niechętnie przyznałam, że wiedział, co robi. Mimochodem pomyślałam, że motocykl, który miał przy sobie w dniu, w którym się poznaliśmy, musiał być zdobyty tą samą drogą.

W aucie panowała nienaturalna wręcz cisza. Lettie ulokowała się na przednim siedzeniu, ale również ona okazała się milcząca i apatyczna. W efekcie nie pozostało mi nic innego, jak tylko śledzić to, co działo się na zewnątrz. I choć sama nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać, obserwując przemykające tą samą trasą samochody, uderzyła mnie jedna, jedyna myśl: że świat wygląda tak, jakby przez miniony rok nie zmieniło się absolutnie nic.

A czego się spodziewałaś, głupia? Statków kosmicznych?

Skrzywiłam się na tę myśl. Nie miałam pojęcia, ale… Och, oczekiwałam czegokolwiek! Chyba tak naprawdę nie wierzyłam w to, co powiedział mi Dean – że wieść o Obdarzeniu zbagatelizowano równie szybko, co wcześniej przekazano do wiadomości publicznej. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Do szału doprowadzała mnie myśl, że podczas gdy dla mnie tamtej nocy skończyło się wszystko, świat mógłby dalej istnieć dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej. Miałam przez to rozumieć, że cały ten rok odcięcia od świata nie był potrzebny? Że wystarczyło, bym udawała, że nic się nie zmieniło, żyła jak do tej pory i…?

Nie miałam pojęcia. Niczego już nie rozumiałam.

Berenika zrobiłaby dla mnie wszystko, gdyby istniało inne wyjście.

Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści. Chciałam się rozluźnić, ale nie byłam w stanie. Cisza sprzyjała niechcianym myślom i wątpliwościom, których nigdy nie powinnam odczuć. Jedną z nich był żal, który nagle poczułam względem ciotki. Przecież musiała zdawać sobie sprawę z tego, co działo się na zewnątrz. Ja żyłam w ukryciu, ale Berenika mogła swobodnie pojechać choćby do najbliższego miasta. Skoro przez cały ten czas naciskała, że powinnam pozostać w klasztorze, musiał istnieć jakiś sensowny powód.

Podejrzliwie spoglądałam na każdy przejeżdżający samochód, wyczekując… czegoś. Wypatrywałam kłopotów, kiedy przejeżdżaliśmy przez jakieś bezimienne, niewyróżniające się niczym szczególnym miasteczko. Próbowałam dostrzec choćby niewielkie zmiany, może jakaś straż przy wjeździe, rodzaj kontroli albo cokolwiek innego, co świadczyłoby o możliwych poszukiwaniach Obdarzonych, ale nic podobnego nie miało miejsca. Swobodnie przemieszczaliśmy się od punktu do punktu, mogąc stresować się co najwyżej tym, że samochód nie był nasz.

– Dean? – rzuciłam z wahaniem po blisko godzinie jazdy. Nie mogłam dłużej wytrzymać przeciągającej się ciszy.

– Hm?

Poczułam, że spojrzał na mnie we wstecznym lusterku. Nie obejrzał się, ale mogłam mu to wybaczyć, skoro prowadził.

– Nie będziemy mieli kłopotów przez… – Wzruszyłam ramionami. Wymownie rozejrzałam się po samochodzie. – No, wiesz.

– Właściciel wraca dopiero za tydzień – doparł z zaskakującą swobodą. Mogłam się założyć, że spodziewał się po mnie bardziej niewygodnego pytania.

– Ach, tak… – wyrwało mi się.

Przez chwilę sama nie byłam pewna, co powiedzieć. Nie tego się spodziewałam. W zamyśleniu skinęłam głową, pierwszy raz biorąc pod uwagę to, że Dean jednak nie działał w aż tak nieprzemyślany sposób, jak początkowo zakładałam. Być może te nagłe wyjścia nie stanowiły jedynie formy ucieczki przez niechcianą rozmową.

Wciąż o tym myślałam, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie głos Lettie.

– Jestem głodna – oznajmiła, przeciągając się na swoim miejscu. – Jest tu po drodze jakaś stacja?

Byłam pewna, że Dean się zirytuje, ale kolejny raz postanowił mnie zaskoczyć.

– Chwilę temu widziałem tabliczkę. Tu niedaleko powinien być zjazd.

Miał rację, o czym przekonaliśmy się zaledwie kilka minut później. Wciąż miałam wrażenie, że śnię, kiedy jak gdyby nigdy nic zaparkowaliśmy na pobliskiej stacji, żeby kupić kawę i coś do jedzenia. W tamtej chwili czułam się prawie jak na wycieczce, a nie zmierzając cholera wie gdzie, na dodatek kradzionym autem. Poraziła mnie absurdalność tej sytuacji, choć paradoksalnie dzień zapowiadał się normalniej niż niejeden z tych, które przeżyłam w ostatnim czasie.

Kiedy i dlaczego normalność stała się pojęciem względnym…?

– Chcesz coś, Amy? – Głos Lettie wyrwał mnie z zamyślenia.

Zamrugałam, po czym spojrzałam na dziewczynę w roztargnieniu. Stałam przy samochodzie, opierając się o niego plecami i bezmyślnie wpatrując w stację paliw. Lettie za to zdążyła przebiec połowę drogi, która dzieliła ją od drzwi nim zwróciła uwagę, że jej nie towarzyszę.

– Nie jestem głodna – odparłam lakonicznie, choć mój żołądek twierdził coś innego.

Nie naciskała, co przyjęłam z ulgą. Odprowadziłam ją wzrokiem, póki nie zniknęła za automatycznie rozsuwającymi się drzwiami. Przez sklepową szybę jeszcze przez chwilę widziałam jej jasne włosy.

– Powinnaś coś zjeść. Nie zamierzam zatrzymywać się aż do celu.

Jakimś cudem zdążyłam zapomnieć o Deanie, przez co jego głos wytrącił mnie z równowagi. Z drugiej strony, może tak naprawdę chciałam wyprzeć z pamięci, że nagle zostaliśmy sami. Znów poczułam wyraźny dystans, bijący zarówno z jego tonu, jak i postawy, jaką przybrał. Byłam pewna, że nie bez powodu przyczaił się po drugiej stronie samochodu, zwrócony do mnie plecami. Kiedy dokładniej mu się przyjrzałam, dostrzegłam, że w dłoni ściskał zapalniczkę, próbując odpalić od niej papierosa.

– Palisz na stacji benzynowej? Oszalałeś? – obruszyłam się, natychmiast przechodząc na przód.

Zdążyłam przyłapać go na tym, że wywrócił oczami. W następnej sekundzie zaciągnął się dymem, jakby chcąc podkreślić, że moje słowa i tak nie miały zrobić na nim wrażenia.

– Zaparkowałem wystarczająco daleko. Wiem na ile mogę sobie pozwolić – odparł, wzruszając ramionami.

– W temacie raka płuc też?

– Dzięki za troskę, mamo.

Zacisnęłam usta. Chcąc nie chcąc odpuściłam, choć zdecydowanie nie miałam na to ochoty. Z drugiej strony, jakie w ogóle miało znaczenie to, co robił? Nie miałam prawa go rozliczać, a przynajmniej nie z tego, co robił ze swoim zdrowiem.

Cisza, która nagle między nami zapanowała, była znajoma i niezręczna. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, choć kątem oka wciąż obserwowałam stojącego dosłownie na wyciągnięcie ręki chłopaka. Czekałam, chociaż nie byłam pewna na co, w myślach gorączkowo szukając czegokolwiek, co mogłabym powiedzieć. Czułam się niemalże jak desperatka, przez ułamek sekundy rozważając rzucenie jakiejkolwiek uwagi o pogodzie – czegokolwiek, co moglibyśmy wykorzystać jako okazję do swego rodzaju pojednania. Skoro już utknęliśmy razem, pragnęłam przynajmniej zachowywać pozory normalności.

Cokolwiek to znaczyło. To, że w głowie miałam wyłącznie pustkę, zmąconą co najwyżej przez kolejne dręczące mnie pytania, nie ułatwiało.

– Palę tylko wtedy, kiedy się denerwuję, okej? Serio staram się ograniczyć – wypalił ni stąd, ni zowąd Dean.

– Nie musisz się przede mną usprawiedliwiać – mruknęłam, nie kryjąc zaskoczenia jego słowami.

– Jasne, że nie – zgodził się niechętnie. Przez jego twarz przemknął cień. – Zresztą nieważne. Poczekajmy na Lettie i spadajmy stąd.

Poczułam się dziwnie, kiedy do jego głosu wróciła znajoma już obojętność. Jęknęłam w duchu, uświadamiając sobie, że być może zareagowałam zbyt pochopnie. Chciałam porozmawiać, ale nie miałam pojęcia jak zacząć, byśmy znów nie zaczęli skakać sobie do gardeł. Skoro Deanowi szło to równie opornie co i mnie, zapowiadało się interesująco.

Po prostu weź się w garść…

Gdyby to było takie proste.

– Mogę zadać ci pytanie? – zaryzykowałam. Tym razem nawet na niego nie spojrzałam, udając zainteresowanie bliżej nieokreślonym punktem przestrzeni.

Wyczułam, że drgnął. Znów zaciągnął się dymem i przez moment byłam pewna, że nie odpowie. Co prawda tym razem nie miał  jak się ewakuować – w końcu nie mógł zostawić mnie, Lettie i samochodu – ale ignorowanie wciąż mogło okazać się dobrą metodą.

– Hm?

– Powiesz mi, dokąd jedziemy? – podjęłam, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Domyślam się, że do kolejnego klasztoru. Ale jestem ciekawa czy… No, sam wiesz.

– Do kościoła.

Uniosłam brwi.

– Kościoła.

– Czy tam katedry. Jeden pies – stwierdził z powagą Dean. Miałam inne zdanie, ale zdecydowałam się zachować uwagi dla siebie. – Tu w pobliżu stoi stara katedra. Nie jest tak wielka jak ta, w której ty się chowałaś, ale mam dość powodów, żeby chcieć ją sprawdzić.

To nie do końca była odpowiedź jakiej oczekiwałam, ale i tego zdecydowałam się nie komentować. Skinęłam głową, w zamyśleniu rozważając jego słowa. Tu już był prawie rozmowa, której mogłabym oczekiwać, skoro już musieliśmy współpracować. Co więcej, choć przez moment Dean zabrzmiał swobodnie i pewnie, nie zaś jak ktoś, kto na każdym kroku próbował bronić się przed fałszywymi oskarżeniami.

Skrzywiłam się, kiedy wiatr sprawił, że papierosowy dym uderzył mnie w twarz. Odwróciłam głowę, próbują ukryć grymas. Nieprzyjemny zapach drażnił gardło; nie miałam pojęcia, co atrakcyjnego widzieli w nim palacze, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać.

Tym razem trwanie w milczeniu okazało się dużo prostsze. Wpatrywałam się w przestrzeń, napawając chwilowym spokojem i próbując przygotować na kolejną godzinę czy dwie w aucie. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób powinnam interpretować wspomniane „niedaleko”, ale to nie miało znaczenia. W gruncie rzeczy dużo bardziej niepokoiła mnie perspektywa przekroczenia progu jakiejkolwiek świątyni po tym, w jakich okolicznościach przyszło mi odpuścić poprzednią.

Martwiłam się o Berenikę i pozostałe siostry. Chciałam upewnić się, że były całe, choćby tylko krótkim telefonem. Byłam pewna, że znalazłabym numer w pierwszej lepszej książce telefonicznej albo internecie. Zabawne, ale myślenie o takim rozwiązaniu przyszło mi naturalnie i zaskakująco łatwo – i to mimo szoku, którego doznałam, gdy odkryłam, że świat wcale nie stanął w miejscu rok wcześniej. Skoro wszystko funkcjonowało w równie znajomy sposób, co i przez całe lata, również ja mogłam się do tego dostosować.

Ludzka natura bywała naprawdę dziwna. A może to po prostu ze mną było coś nie tak, ale…

– Skoro tak sobie rozmawiamy, teraz ja też mam pytanie, Amy.

Nie byłam pewna, co zaskoczyło mnie bardziej – bezpośredniość, z jaką zwrócił się do mnie Dean, czy może fakt, że pierwszy raz zdecydował się skrócić moje imię. Zawahałam się, niezdolna powstrzymać wątpliwości.

– To chyba… byłoby uczciwe – przyznałam niechętnie. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, ciaśniej opatulając się bluzą. – Strzelasz.

– Świetnie. Powiesz mi w końcu, w jaki sposób wyglądało Obdarzenie w twoim wypadku?

Mogłam spodziewać się, że temat prędzej czy później powróci, ale i tak mnie zaskoczył. Chciałam machinalnie cofnąć się o krok, ale trafiłam plecami na samochód. Zmieszana, wbiłam wzrok w ziemię, przez chwilę niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa.

– Ja…

– Kupiłam zapiekanki – rozbrzmiał tuż za nami pogodny głos Lettie.

Oboje natychmiast zwróciliśmy się w jej stronę. Na ułamek sekundy podchwyciłam jeszcze spojrzenie pary przenikliwych, szmaragdowych oczu. „Później pogadamy” – wydawał się komunikować całym sobą Dean. I choć jakaś cząstka mnie wcale nie była z tego powodu zadowolona, musiałam przyznać, że oboje tego potrzebowaliśmy. Co prawda wciąż wątpiłam w to, czy potrafiliśmy ze sobą rozmawiać, ale to nie zmieniało najważniejszego – że powinniśmy.

Dean zgasił papierosa, miażdżąc niedopałek pod obcasem buta. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic obszedł samochód, by na powrót zając miejsce za kierownicą.

– Jeśli uwalicie tapicerkę, obie wysadzę na poboczu – zapowiedział.

Lettie prychnęła. Wydawała się cudownie nieświadoma napięcia, które powróciło, ledwo tylko znów znaleźliśmy się w samochodzie. Bezceremonialnie wcisnęła mi do rąk jedno z wciąż ciepłych zawiniątek, bynajmniej nie zrażając się tym, że nie od razu zainteresowałam się tym, co mogłoby być w środku.

– Wiem, że mówiłaś, że nie chcesz – zapewniła pośpiesznie – ale nie próbuj protestować. Nie wierzę, że po takim czasie nie jesteś głodna.

– Dzięki.

Zdecydowanie nie miałam ochoty na jedzenie. W napięciu obserwowałam Deana, podświadomie wyczekując momentu, w którym kolejny raz ponowiłby pytanie o moje zdolności, ale to nie padło. Mogłam tylko zgadywać, co go powstrzymywało, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. Tak naprawdę nie miałam nawet pewności, czy byłam mu z tego powodu wdzięczna.

– Mnie wystarczy kawa – stwierdził, kiedy Lettie podsunęła mu torebkę z jedzeniem.

– Mhm… Kawa i papieros. – Choć nie widziałam twarzy dziewczyny, mogłam się założyć, że wzniosła oczy ku górze. – Brzmi znakomicie.

– Cieszę się, że się rozumiemy.

– Rozumiem tyle, że jak już padniesz na zawał, nie będę cię reanimować.

O dziwo, Dean jedynie parsknął śmiechem – nieco wymuszonym, ale jednak szczerym. Kiedy sobie na to pozwalał, wydawał się o wiele sympatyczniejszy.

– Nie będziesz musiała – zapewnił, unosząc papierowy kubek do ust. – Sam się reanimuję… Albo złożę reklamację na te całe cudowne zdolności – dodał z przekąsem. – Uzdrowiciel, który umiera na zawał. To brzmi jak słaby żart.

– Dla mnie całkiem niezły – mruknęła w odpowiedzi Lettie. – Przynajmniej byłby spo… Ej!

Mimowolnie uśmiechnęłam się, widząc jak Dean wyciąga rękę, by jak gdyby nigdy nic zmierzwić włosy siedzącej tuż obok dziewczyny. Było w tym geście coś zaskakująco swobodnego, a przy tym nie przesadnie intymnego. Wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że obserwuję przekomarzanie rodzeństwa, co samo w sobie wydało mi się właściwe. Przez moment byłam w stanie zrozumieć, dlaczego wytrzymali ze sobą tyle czasu.

Odłożyłam torebkę z jedzeniem na bok. W zamyśleniu pogładziłam ją, próbując zająć czymś ręce.

We wstecznym lusterku podchwyciłam spojrzenie zielonych oczu Deana.

– Jedźmy już. Za godzinę będziemy na miejscu, więc z góry uprzedzam: nie planuję żadnych więcej postojów.

Przyjęłyśmy to bez protestów, co ostatecznie przekonało Deana, żeby ruszyć. Wbiłam wzrok w okno, bezskutecznie próbując uciszyć wątpliwości, które momentalnie wróciły i to ze zdwojoną siłą. Godzina. Nie miałam pojęcia, czy mnie to cieszyło. Co prawda nieco uspokoiłam się na myśl o tym, że najwyraźniej planowaliśmy wejść do środka w ciągu dnia, ale to nie zmieniało najważniejszego: że wciąż nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po Deanie. Planował wejść do świątyni i zapytać pierwszej z brzegu osoby, czy przypadkiem nie należała do Zakonu Ciszy? Czy może szukaliśmy czegoś konkretnego, co w jakiś cudowny sposób miało doprowadzić nas do celu, kiedy już to znajdziemy?

Dalsza część drogi minęła o wiele swobodniej. Lettie wydawała się pobudzona i bardziej beztroska niż do tej pory, bynajmniej nie sprawiając wrażenia tak spiętej jak wcześnie. Początkowo próbowała zagadywać przede wszystkim mnie, ale kiedy nie doczekała się satysfakcjonującej reakcji, całą uwagę skupiła na Deanie. Rozmawiali o czymś cicho i swobodnie, kolejny raz kojarząc mi się przede wszystkim ze zgranym rodzeństwem.

– Myślisz, że będziesz w stanie to zrobić? – zapytał w pewnym momencie Dean, nie odrywając wzroku od drogi.

– Myślę, że za bardzo się przejmujesz – odparowała Lettie. – Na miejscu zobaczę, co będę w stanie zdziałać.

Dean skinął głową. Trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę myślał. Byłam za to pewna, że oboje planowali coś, co mogło okazać się równie wielkim przełomem, co i fiaskiem. Gdybym do tego wszystkiego wiedziała, czego się po nich spodziewać…

Samochód podskoczył, kiedy wjechaliśmy na leśną ścieżkę. Nie zdążyłam zastanowić się ani nad nagłą zmianą trasy, ani tym, że samochód bezceremonialnie się zatrzymał.

A potem ciszę po raz kolejny przerwał głos Deana i już nie miałam czasu na wątpliwości.

– Jesteśmy na miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz