wtorek, 30 czerwca 2020

Rozdział X

Ryan rzucił mi poirytowane spojrzenie. Wyprostował się, bezceremonialnie zwracając do mnie plecami.
– Nic nie musimy – mruknął, wyraźnie poirytowany. – Jest środek nocy, na litość boską – dodał, ale jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
– Właśnie, jest środek nocy – podchwyciłam. – Czekałyśmy kilka godzin. Myślałam…
Urwałam, w zamian jedynie potrząsając głową. Co właściwie miałam mu powiedzieć? Że się martwiłam? To nie było tak i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Chciałam tego czy nie, byłam tutaj obca. W tym wypadku rozliczanie Ryana z czegokolwiek nie miało racji bytu, a jednak nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby się wycofać.
Skrzyżowałam ramiona na piersiach, próbując sprawiać wrażenie bardziej zdecydowanej. To nic, że na mnie nie patrzył. W gruncie rzeczy chciałam dodać pewności siebie przede wszystkim sam sobie.
Inna sprawa, że byłam tu wyłącznie z jego powodu. Nie zamierzałam ot tak pozwolić mu o tym zapomnieć.
– Co myślałaś? – Ryan jednak zdecydował się na mnie spojrzeć. Odsunął dłoń od twarzy, prostując ją i zaciskając palce. Jakoś nie wątpiłam, że zacięcie na kciuku zniknęło równie łatwo, co i wcześniejsze zadraśnięcie na policzku. – Nieważne. Nie zostawiłbym Lettie.
Przez ułamek sekundy poczułam się tak, jakby mnie uderzył. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, nagle zmieszana. Och, no tak… Nie powiedział tego, żeby mi dogryźć, ale coś w jego tonie sprawiło, że poczułam się nieswojo. Jak intruz. Trzymali się razem, a ja – choć nie prosiłam się o wylądowanie w tym miejscu – jednak tutaj byłam, wszystko komplikując.
Jakby tego było mało, tak naprawdę nie znałam ani Ryana, ani Lettie. W pamięci wciąż miałam naszą wcześniejszą rozmowę – to, w jaki sposób moja towarzyszka wypowiadała się na temat jedynej osoby, która zapewniła jej bezpieczeństwo. Co prawda ten mężczyzna wciąż pozostawał jedną z ostatnich osób, które mogłaby uznać za odpowiedzialnego opiekuna, ale to nie zmieniało najważniejszego: że właśnie nim dla niej był. Powody pozostawały tu sprawą drugorzędną.
Nie, nie miałam prawa niczego mu zarzucić, przynajmniej względem Lettie. Nie mogłam wielu rzeczy, ale…
– Idź spać, Amelio. Ja już nigdzie się nie wybieram.
– Jakbym w ogóle mogła – mruknęłam w odpowiedzi.
Rzucił mi wymowne, bliżej nieokreślone spojrzenie. Jego twarz wydawała się całkowicie pozbawiona wyrazu i do doprowadzało mnie do szaleństwa. Niech go szlag. Mimo wszystko sprawiał wrażenie spokojniejszego niż wcześniej. Co prawda to jeszcze o niczym nie świadczyło, ale chciałam uznać to za dobry znak.
Objęłam się ramionami, niespokojnie kręcąc się w miejscu. Spojrzenie utkwiłam w odłamkach zbitej szklanki, wciąż walających się po podłodze. Ryan podążył za moim spojrzeniem, po czym z westchnieniem przeczesał włosy palcami, mierzwiąc już i tak rozczochrane loki.
– Ogarnę to rano – stwierdził, wydając się zwracać bardziej do siebie niż do mnie. Poruszył się i byłam niemalże całkowicie pewna, że znów się ewakuuje, skoro ja nie miałam tego w planach. – Ehm… Chcesz herbaty?
Zamrugałam, przez moment mając wrażenie, że mówił do mnie w innym języku. Spojrzałam na niego w roztargnieniu, dopiero po chwili w pełni przyswajając sens zadanego mi pytania.
– Poproszę.
Nie żeby chciało mi się pić, ale o tym starałam się nie myśleć. Ostrożnie przesunęłam się bliżej stołu, starannie omijając odłamki szkła. Wślizgnęłam się na krzesło, wciąż czujnie obserwując Ryana, zupełnie jakby… mógł zrobić cokolwiek dziwnego. Śledziłam jego ruchy; każdą prowizoryczną czynność, począwszy od napełnienia czajnika wodą, po umieszczenie go na odpowiednim miejscu.
To było dziwne – siedzieć w tym miejscu i obserwować jak facet, który z sobie tylko znanych powodów wkradł się do podziemi klasztoru i zasadniczo zachowywał się jak egoistyczny dupek, jak gdyby nigdy nic parzy herbatę. Z jakiegoś powodu myśl o tym rozbroiła mnie bardziej niż cała nasza szalona ucieczka czy odkrycie, że akurat Ryan mógłby uzdrawiać.
Cisza dzwoniła mi w uszach. Byłam świadoma wyłącznie szumu gotującej się wody i własnego przyśpieszonego oddechu. Podciągnęłam kolana pod brodę, wygodniej sadowiąc się na krześle i czekając, choć to zdecydowanie nie stanowiło szczytu moich marzeń. Z drugiej strony, powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać. Chociaż znaliśmy się zaledwie chwilę, zaczynałam dochodzić do wniosku, że przy Ryanie cierpliwość okaże się nieoceniona. O ile w ogóle miało mi jej starczyć.
Metodyczne ruchy. Proste czynności i nasze mieszające się, całkowicie różne oddechy. Mój towarzysz wydawał się nieznośnie opanowany, czego nie dało się powiedzieć o mnie.
Zamrugałam, kiedy ostrożnie postawił przede mną parujący kubek.
– Dzięki – mruknęłam, rzucając mu wymowne spojrzenie.
Skinął głową, nawet nie trudząc się odpowiedzią. Bez pośpiechu obszedł stół, dopiero po chwili decydując się zająć miejsce naprzeciwko mnie. Spojrzenie utkwił w odłamkach na podłodze, jakby chcąc sprzątnąć je za sprawą samego tylko spojrzenia.
Jeśli do tego wszystkiego jesteś telepatą…
– Przepraszam. To chcesz ode mnie usłyszeć?
– Że co? – wyrwało mi się.
Natychmiast przeniosłam na niego wzrok. Wciąż na mnie nie patrzył, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan. Nie musiał. Czekałam w napięciu, z każdą sekundą coraz bardziej żałując, że w ogóle się odezwałam. Może gdybym przymusiła się do tego, by po prostu słuchać…
Przygryzłam dolną wargę. Dłonie mimowolnie zacisnęłam wokół kubka, ignorując fakt, że powierzchnia wciąż była gorąca.
Ryan wydał z siebie poirytowane westchnienie.
– Więc? – zniecierpliwił się. – Powiedziałem to. Tego ode mnie oczekiwałaś?
Jego spojrzenie spoczęło wprost na mnie. Szmaragdowe tęczówki dosłownie przenikały, sprawiając, że w bezruchu zastygłam na krześle. Było w tym spojrzeniu coś takiego…
Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok.
– To nie jest takie proste – rzuciłam bez przekonania.
W ogóle spodziewał się czegoś innego? Pragnęłam wierzyć, że mimo wszystko tak nie było – że nie wierzył, że „przepraszam” w magiczny sposób coś zmieni. Do diabła, byłam tutaj! Z jego winy, niezależnie od tego, czy przyszedł do klasztoru ze złymi intencjami, czy też nie. Może w grę wchodził przypadek, może coś innego, ale wciąż… byłam właśnie tutaj.
Nie dodałam niczego więcej, ale Ryan najwyraźniej tego nie oczekiwał. Znów siedzieliśmy w ciszy, pozornie razem, choć każde z nas pogrążyło się we własnych myślach. Kiedy dyskretnie zlustrowałam wzrokiem jego twarz, przekonałam się, że był zamyślony. Nie potrafiłam określić targających nim emocji, choć bez wątpienia jakieś okazywał. Och, musiał. Problem polegał na tym, że nie potrafiłam nawet nazwać tego, co działo się w mojej głowie, o cudzych uczuciach nie wspominając.
Z wolna zaczerpnęłam tchu, próbując zwalczyć ucisk, który nagle poczułam w piersi. Niech to szlag. To nie był dobry moment na to, żeby znów się rozkleić albo prawić komukolwiek wyrzuty, ale…
– Powiesz mi chociaż, co tam robiłeś? – wypaliłam, wyrzucając z siebie pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy. – W klasztorze. Mam na myśli… Szukałeś czegoś – podjęłam, przypominając sobie to, co powiedział mi kilka godzin wcześniej.
– Inny zestaw pytań poproszę – rzucił gniewnie.
Zacisnęłam usta. Znów zamierzał pogrywać sobie ze mną w ten sam sposób?
– Co takiego tam robiłeś? – powtórzyłam z naciskiem. – Ja ci powiedziałam. Znów zamierzasz uciec, jeśli będę pytać? – dodałam, bo drgnął w taki sposób, jakby zamierzał zerwać się z krzesła.
Zastygł w bezruchu, jakby rażony prądem. Widziałam, że jego dłonie w nerwowym geście zacisnęły się na krawędziach stołu. Wyprostował się, ale nie ruszył z miejsca, bezmyślnie wpatrując w miejsce, w którym siedziałam. Przez jego twarz przemknął cień – coś z pogranicza gniewu, frustraci, ale i… obawy? To ostatnie wydało mi się mało prawdopodobne, a jednak…
– Nie w tym rzecz – powiedział w końcu. Rozluźnił się, ale jego głos jednoznacznie dał mi do zrozumienia, że Ryan miał się na baczności. – Zadajesz pytania nie w tej kolejności.
– Czyżby?
– Tak, jeśli faktycznie od roku żyłaś odcięta od świata.
Coś w tych słowach dało mi do myślenia. Skrzywiłam się, mimowolnie wzdrygając, co najmniej jakby ktoś mnie uderzył. Jeśli ująć sprawy w ten sposób, to faktycznie brzmiało… źle.
– To nie tak…
Ryan prychnął.
– Jasne. To zawsze nie jest tak – rzucił, nie kryjąc złośliwości. – Ja wcale się nie włamałem, a ty wcale nie chowałaś po kątach. Możemy już się rozejść?
Chciało mi się wyć. Miałam ochotę poderwać się z miejsca i porządnie mu przyłożyć, aż nazbyt świadoma tego, że trafił w sedno. Nie żeby to cokolwiek usprawiedliwiało, a tym bardziej sprawiało, że Ryan stawał się mniejszym palantem, ale z pewnością działało na jego korzyść.
– Dobra. Spędziłam rok w klasztorze, ale to nie tak, że niczego w tym czasie nie słyszałam – powiedziałam w końcu, siląc się na cierpliwość. – Wiem… dość. O Poszukiwaczach i tak dalej – dodałam, ale nawet dla mnie brzmiało to co najmniej żałośnie.
Ryan rozluźnił się, z ulgą przyjmując zmianę tematu. Wyraz jego twarzy złagodniał, choć w sposobie, w jaki mnie obserwował, wciąż było coś zdecydowanie zbyt przenikliwego.
– Tak? W takim razie powiedz mi, co wiesz, a ja uświadomię ci jak bardzo się mylisz. Media kłamią, Amelio.
Zazgrzytałam zębami, coraz bardziej poirytowana jego tonem. Traktował mnie jak dziecko, na dodatek wyjątkowo naiwne. Jakby tego było mało, naprawdę zaczynałam się tak czuć.
– Tamtej nocy… – Zacisnęłam usta. Ucisk w piersi powrócił i to ze zdwojoną siłą. Przełknęłam z trudem, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. – Tamtej nocy – powtórzyłam z naciskiem – coś się… stało. Coś nas zmieniło.
– Brzmi jak wstęp do słabej powieści fantasy – zadrwił Ryan.
Zignorowałam go. Myślami byłam daleko.
Tamten wieczór, mój rodzinny dom i…
… mój własny krzyk…
Nie chcę pamiętać.
Odchrząknęłam, żeby oczyścić gardło.
– Nazwali to Obdarzeniem, chociaż nikt nie wie skąd się wzięło. Niektórzy po prostu… zaczęli mieć różne moce. – Wymownie spojrzałam na Ryana. Przed oczami stanęła mi podekscytowana twarz Lettie z chwili, kiedy ta z entuzjazmem demonstrowała mi własne zdolności. Myśl o rozkwitającym za sprawą dotyku kwiecie ma w sobie coś kojącego. – Mniej lub bardziej niebezpieczne. I stąd Poszukiwacze, którzy…
– Dość – przerwał mi zaskakująco łagodnie Ryan.
Natychmiast zamilkłam. W roztargnieniu zmierzyłam go wzrokiem, kolejny raz próbując stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Spodziewałam się kolejnego złośliwego, pełnego politowania uśmiechu, ale doszukałam się wyłącznie konsternacji.
– Ty naprawdę brzmisz jak ktoś, kto spędził rok w zamknięciu – stwierdził, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Dopiero co ci to powiedziałam.
Puścił moje słowa mimo uszu. Wciąż wydawał się nie przyjmować do wiadomości tego, że go nie okłamałam. W gruncie rzeczy nawet nie potrafiłam być za to na niego zła.
– Po prosty głośno myślę – stwierdził wymijającym tonem. Przesunął dłonią po gładkim policzku, delikatnie go masując. – To dla mnie… nie do pojęcia – dodał i przez moment naprawdę brzmiał tak, jakby było mu mnie szkoda.
No to jest nas dwoje.
Nie chciałam, żeby postrzegał mnie w ten sposób. Niech to szlag, sama czułam się wystarczająco zagubiona i… Cóż, nie ukrywajmy – pokrzywdzona. Dopiero wtedy z całą mocą dotarło do mnie, że Berenica wcale mnie nie ochroniła. Miała dobre intencje czy nie, koniec końców sprawiła, że wylądowałam w samym środku szaleństwa, którego nie rozumiałam. Rok spokoju, który mi zagwarantowałam, i który przyjęłam z taką wdzięcznością, teraz mógł okazać się kulą u nogi.
Jakoś nie wątpiłam, że dla Ryana byłam co najwyżej ciężarem, który w wyniku wpadki musiał przyprowadzić do domu. Pragnęłam dać mu do zrozumienia, że się mylił, ale taka była prawda: w tamtej chwili pozostawałam zdana wyłącznie na niego i Lettie. Myśl o wyjściu i działaniu w pojedynkę pod każdym względem mnie przerażała.
Wsunęłam dłonie pod stół, by móc dyskretnie zacisnąć je w pieści. Przez chwilę byłam bliska tego, żeby jednak wybuchnąć – zacząć przepraszać, błagać i tłumaczyć się na raz. Och, gorzej: miałam ochotę zacząć krzyczeć. Niemalże słyszałam narastający w piersi, rozdzierający krzyk, który z trudem w sobie zdusiłam. Zmusiłam się do spokojnego siedzenia, a jednak…
– To… nie do końca tak, jak mogłabyś się spodziewać. Z Obdarzeniem i tak dalej – doszedł mnie jakby z oddali głos Ryana.
Brzmiał spokojnie, zaskakująco cierpliwie. Nie miałam wątpliwości, że starannie ważył każde kolejne słowo. Może nie powinno mnie to dziwić, a jednak byłam gotowa przysiąc, że takie zachowanie w jego przypadku nie było normalne. Cóż, przynajmniej nie do tego mnie przyzwyczaił w tak krótkim czasie.
Nie odpowiedziałam. Tym razem nie zamierzałam popełnić błędu. Cokolwiek miał mi do powiedzenia, chciałam… Och, nie – ja musiałam to usłyszeć.
– Media zbyt szybko rozdmuchały i zaraz zatuszowały sprawę. Dziwne, nie? Wszystkie wzmianki zostały bardzo szybko ucięte. W zasadzie… – Ryan wzruszył ramionami. – Gdybyś znalazła jakieś gazety z tamtego okresu, pewnie znalazłabyś kilka małych artykułów, które zaraz zdementowano. Wiesz jak to bywa z wypadkami.
– Nie rozumiem…
– Och, rozumiesz – stwierdził z przekonaniem. – Ludzie są prości… Za prości. Jeśli czegoś nie rozumieją, szybko znajdą sobie wyjaśnienie. Najbardziej prozaiczne, całkowicie bezsensowne, ale hej! Prędzej czy później zawsze jakieś znajdą. – Wywrócił oczami. – Niektórym można by cisnąć prawdą w twarz, a i tak by nie uwierzyli.
Jego głos się zmienił, nagle gorzki i pełen frustracji. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, znów decydując się na to, co wydawało się najsensowniejsze w tej rozmowie: na milczenie. Pozwalałam Ryanowi mówić, sama robiąc wszystko, by uporządkować skrawki podsuwanych mi informacji.
Wystarczyła chwila, bym znów pomyślała o sobie – o nocy sprzed roku i tym, że sama też wolałabym zapomnieć. Możliwe, że to faktycznie było ludzkie: udawać, że nic się nie stało. Że wszystko miało swoje wyjaśnienie, równie proste, co i sposób, w jaki świat funkcjonował na co dzień.
Tyle że my też jesteśmy ludźmi… Wciąż tak, prawda?
Nie odważyłam się o to zapytać. Z jakiegoś powodu byłam pewna, że Ryan mógłby zaprzeczyć.
– Słyszałaś kiedyś o Zakonie Ciszy, Amelio?
– O… O czym?
Przez moment miałam wrażenie, że mówił do mnie w jakimś innym języku. Zauważyłam, że na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie. Westchnął, po czym z wolna skinął głową, jakby przyjmując do wiadomości, że i w tej kwestii nie mógł na mnie liczyć.
– To po prostu… ludzie, których próbujemy odnaleźć. Ja i Lettie. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Wiesz jak to jest… Sama ukrywałaś się od roku, prawda? W bezpiecznym miejscu. Powiedzmy, że kiedy nie masz schronienia, zaczynasz być… trochę zdesperowany. Wierz mi, że krycie się po kątach nie jest szczytem marzeń.
– Mówisz? Dopiero co pozbawiłeś mnie mojego – wytknęłam mu, nie mogąc się powstrzymać.
Wywrócił oczami.
– I przeprosiłem. Nie miałem tego… – zaczął, po czym urwał, w zamian przeciągle wzdychając. Tak po prostu, jakby jednorazowe „przepraszam” faktycznie mogło coś zmienić. – Uwierz mi, że to nie ciebie tam szukałem.
Jeśli chciał mnie w ten sposób urazić, nie wyszło mu. W gruncie rzeczy wątpiłam, by cokolwiek z tego, co mówił Ryan, mogło mnie dotknąć.
– Tylko tego… całego zakonu – mruknęłam bez przekonania. Próbowałam skupić się na tym, co najważniejsze, ale to okazało się o wiele trudniejsze niż mogłabym tego chcieć. Podejście Ryana ani trochę mi nie pomagało. – I mówi to gość, którego dziwi znalezienie azylu w klasztorze, tak?
Puścił moje słowa mimo uszu. W zamian jak gdyby nigdy nic zaczął wystukiwać nerwowy rytm na blacie stołu. Nawet nie tknął zaparzonej herbaty, zresztą tak jak i ja. Wątpiłam, bym była w stanie cokolwiek przełknąć.
Przesunęłam się, próbując zwrócić na siebie uwagę. Ryan nawet nie drgnął, choć nachyliłam się nad stołem, wciąż uważnie mu przypatrując.
– Co to za zakon? – zapytałam, siląc się na stanowczość. – Już rozumiem, dlaczego wparowałeś do klasztoru, ale to dalej nic nie tłumaczy.
– Odpowiedziami. I bezpiecznym miejscem. – Ryan wzruszył ramionami. – Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Masz nadzieję…?
– Cholera, jakbym wiedział, gdzie i czego szukać, już dawno by mnie tu nie było – obruszył się. Gniewnie zmrużył oczy, choć nawet wtedy szmaragdowe tęczówki okazały się głębokie i pod każdym względem piękne. – Szukam odpowiedzi, jasne? Czymkolwiek było to całe Obdarzenie, musi mieć jakiś sens. Byłoby miło wiedzieć jaki. Wolę dowiedzieć się tego na własną rękę, zamiast czekać aż dorwie nas jakiś Poszukiwacz… Nie wiem jak ty, ale wolałbym nie zostać królikiem doświadczalnym. Nie wiem, co potrafisz, ale za to – uniósł dłonie, tak bym mogła dostrzec ich wnętrze – niejeden dałby się pochlastać. Wszystko fanie, ale działalność charytatywna mnie nie kręci. Zwłaszcza jeśli nie będę miał niczego do powiedzenia.
Mogłabym nazwać go egoistą. Mogłam tylko zgadywać, jak daleko sięgały umiejętności Ryana, ale jedno było oczywiste: gdyby tylko zechciał, mógłby ocalić niejedno istnienie. Jeśli jego moc była nieograniczona… jeśli sięgała dalej niż niejedno osiągnięcie medyczne… Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, ale sama myśl o uzdrawianiu była wystarczająca, bym zrozumiała, że robił coś wyjątkowego i – bez wątpienia – pożądanego. Gdyby tylko zechciał…
Ale właśnie tu tkwił największy problem.
Każde z nas w tym wszystkim pozostawało sobą. Przynajmniej chciałam w to wierzyć, niczym mantrę powtarzając słowa Berenici o tym, że wciąż byłam jej Amelią – nikim więcej. Czułam się sobą, nawet jeśli jedna noc zweryfikowała pojęcie „normalności”. Obdarzeni byli ludźmi, nie narzędziami.
Ryan mógłby dokonać czegoś wyjątkowego – pod warunkiem, że ktokolwiek dałby mu wolną wolę.
Czegokolwiek nie miałabym mu do zarzucenia, potępienie kogokolwiek za to, że chciał żyć, nie wchodziło w grę. Och, w końcu ja też tego pragnęłam.
Nie mogłam za to zignorować czegoś innego…
– Nie wiesz – stwierdziłam z zaskoczeniem. – Tak naprawdę nie wiesz czy znajdziecie pomoc, ale szukasz. To brzmi… dość kiepsko.
Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. Tym razem poderwał się z krzesła, nie zamierzając ciągnąć dyskusji. Pozwoliłam mu na to, ale i tak uważnie obserwowałam każdy kolejny ruch, kiedy bez pośpiechu ruszył ku wyjściu.
– Desperacja, pamiętasz? To lepsze niż siedzenie z założonymi rękoma – rzucił na odchodne. – Zrobisz jak uważasz. Weź tylko pod uwagę, że nie zostaniemy tu z Lettie zbyt długo. W zasadzie… – Zatrzymał się w progu. Palce nerwowo zacisnął na framudze. – Za dwa dni najpewniej już tutaj nie będzie. Jest miejsce, które chcę sprawdzić, zresztą już i tak przesiadujemy tutaj zbyt długo. W skrócie: możesz zabrać się z nami albo tu zostać. Wybór należy do ciebie.
Nie czekał na odpowiedź. W następnej sekundzie już go nie było, choć i tak bezmyślnie wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknął. Czułam się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie, ale to w tym wszystkim pozostawało najmniej istotne.
Nie wiedziałam niczego. Ryan zostawił mnie ze skrawkami informacji i jeszcze większym mętlikiem w głowie. Nie miałam pojęcia, czy zrobił to specjalnie, czy może nie chciał zrzucać na mnie zbyt wiele na raz, ale to nie było ważne.
Zakon Ciszy, Obdarzenie i to jak niewiele wiedziałam o świecie, w którym przyszło mi żyć… Jaki tak naprawdę miałam wybór w obecnej sytuacji.
Jeszcze długo siedziałam na krześle, zanim w końcu udało mi się ruszyć z miejsca. Poruszając się trochę jak w transie, na drżących nogach wróciłam do sypialni, by móc skulić się na łóżku. Wzrok wbiłam w ścianę, obserwując ją, ale w gruncie rzeczy wcale nie widząc. Chciałam spać, ale zmrużenie oka nagle okazało się wyzwaniem, które pod każdym względem mnie przerosło.
Nie miałam wyboru. Trzymanie się z Lettie i Ryanem wydało się jedynym sensownym rozwiązaniem, przynajmniej na razie. Nawet pogoń za niewiadomym taka była, a jednak… wciąż miałam wątpliwości.
Szukanie bez jakiegokolwiek planu… Czemu nie, prawda? Czemu nie…
Ale im dłużej o tym myślałam, tym bardziej nierzeczywiste mi się wydawało. Ryan musiał wiedzieć więcej niż przyznawał. Musiał wiedzieć cokolwiek.
A ja zamierzałam się dowiedzieć co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz