Ryan rzucił mi
poirytowane spojrzenie. Wyprostował się, bezceremonialnie zwracając do mnie
plecami.
– Nic nie
musimy – mruknął, wyraźnie poirytowany. – Jest środek nocy, na litość boską –
dodał, ale jego słowa nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia.
– Właśnie,
jest środek nocy – podchwyciłam. – Czekałyśmy kilka godzin. Myślałam…
Urwałam, w zamian
jedynie potrząsając głową. Co właściwie miałam mu powiedzieć? Że się martwiłam?
To nie było tak i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Chciałam tego
czy nie, byłam tutaj obca. W tym wypadku rozliczanie Ryana z czegokolwiek
nie miało racji bytu, a jednak nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby się
wycofać.
Skrzyżowałam
ramiona na piersiach, próbując sprawiać wrażenie bardziej zdecydowanej. To nic,
że na mnie nie patrzył. W gruncie rzeczy chciałam dodać pewności siebie
przede wszystkim sam sobie.
Inna
sprawa, że byłam tu wyłącznie z jego powodu. Nie zamierzałam ot tak
pozwolić mu o tym zapomnieć.
– Co
myślałaś? – Ryan jednak zdecydował się na mnie spojrzeć. Odsunął dłoń od
twarzy, prostując ją i zaciskając palce. Jakoś nie wątpiłam, że zacięcie
na kciuku zniknęło równie łatwo, co i wcześniejsze zadraśnięcie na
policzku. – Nieważne. Nie zostawiłbym Lettie.
Przez
ułamek sekundy poczułam się tak, jakby mnie uderzył. Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok,
nagle zmieszana. Och, no tak… Nie powiedział tego, żeby mi dogryźć, ale
coś w jego tonie sprawiło, że poczułam się nieswojo. Jak intruz. Trzymali
się razem, a ja – choć nie prosiłam się o wylądowanie w tym
miejscu – jednak tutaj byłam, wszystko komplikując.
Jakby tego
było mało, tak naprawdę nie znałam ani Ryana, ani Lettie. W pamięci wciąż
miałam naszą wcześniejszą rozmowę – to, w jaki sposób moja towarzyszka
wypowiadała się na temat jedynej osoby, która zapewniła jej bezpieczeństwo. Co
prawda ten mężczyzna wciąż pozostawał jedną z ostatnich osób, które
mogłaby uznać za odpowiedzialnego opiekuna, ale to nie zmieniało
najważniejszego: że właśnie nim dla niej był. Powody pozostawały tu sprawą
drugorzędną.
Nie, nie miałam
prawa niczego mu zarzucić, przynajmniej względem Lettie. Nie mogłam wielu
rzeczy, ale…
– Idź spać,
Amelio. Ja już nigdzie się nie wybieram.
– Jakbym w ogóle
mogła – mruknęłam w odpowiedzi.
Rzucił mi
wymowne, bliżej nieokreślone spojrzenie. Jego twarz wydawała się całkowicie
pozbawiona wyrazu i do doprowadzało mnie do szaleństwa. Niech go szlag.
Mimo wszystko sprawiał wrażenie spokojniejszego niż wcześniej. Co prawda to
jeszcze o niczym nie świadczyło, ale chciałam uznać to za dobry znak.
Objęłam się
ramionami, niespokojnie kręcąc się w miejscu. Spojrzenie utkwiłam w odłamkach
zbitej szklanki, wciąż walających się po podłodze. Ryan podążył za moim
spojrzeniem, po czym z westchnieniem przeczesał włosy palcami, mierzwiąc
już i tak rozczochrane loki.
– Ogarnę to
rano – stwierdził, wydając się zwracać bardziej do siebie niż do mnie. Poruszył
się i byłam niemalże całkowicie pewna, że znów się ewakuuje, skoro ja nie
miałam tego w planach. – Ehm… Chcesz herbaty?
Zamrugałam,
przez moment mając wrażenie, że mówił do mnie w innym języku. Spojrzałam
na niego w roztargnieniu, dopiero po chwili w pełni przyswajając sens
zadanego mi pytania.
– Poproszę.
Nie żeby
chciało mi się pić, ale o tym starałam się nie myśleć. Ostrożnie
przesunęłam się bliżej stołu, starannie omijając odłamki szkła. Wślizgnęłam się
na krzesło, wciąż czujnie obserwując Ryana, zupełnie jakby… mógł zrobić
cokolwiek dziwnego. Śledziłam jego ruchy; każdą prowizoryczną czynność,
począwszy od napełnienia czajnika wodą, po umieszczenie go na odpowiednim miejscu.
To było
dziwne – siedzieć w tym miejscu i obserwować jak facet, który z sobie
tylko znanych powodów wkradł się do podziemi klasztoru i zasadniczo
zachowywał się jak egoistyczny dupek, jak gdyby nigdy nic parzy herbatę. Z jakiegoś
powodu myśl o tym rozbroiła mnie bardziej niż cała nasza szalona ucieczka
czy odkrycie, że akurat Ryan mógłby uzdrawiać.
Cisza
dzwoniła mi w uszach. Byłam świadoma wyłącznie szumu gotującej się wody i własnego
przyśpieszonego oddechu. Podciągnęłam kolana pod brodę, wygodniej sadowiąc się
na krześle i czekając, choć to zdecydowanie nie stanowiło szczytu moich
marzeń. Z drugiej strony, powoli zaczynałam się do tego przyzwyczajać.
Chociaż znaliśmy się zaledwie chwilę, zaczynałam dochodzić do wniosku, że przy
Ryanie cierpliwość okaże się nieoceniona. O ile w ogóle miało mi jej
starczyć.
Metodyczne
ruchy. Proste czynności i nasze mieszające się, całkowicie różne oddechy.
Mój towarzysz wydawał się nieznośnie opanowany, czego nie dało się powiedzieć o mnie.
Zamrugałam,
kiedy ostrożnie postawił przede mną parujący kubek.
– Dzięki –
mruknęłam, rzucając mu wymowne spojrzenie.
Skinął
głową, nawet nie trudząc się odpowiedzią. Bez pośpiechu obszedł stół, dopiero
po chwili decydując się zająć miejsce naprzeciwko mnie. Spojrzenie utkwił w odłamkach
na podłodze, jakby chcąc sprzątnąć je za sprawą samego tylko spojrzenia.
Jeśli do
tego wszystkiego jesteś telepatą…
–
Przepraszam. To chcesz ode mnie usłyszeć?
– Że co? –
wyrwało mi się.
Natychmiast
przeniosłam na niego wzrok. Wciąż na mnie nie patrzył, ale to zeszło gdzieś na
dalszy plan. Nie musiał. Czekałam w napięciu, z każdą sekundą coraz
bardziej żałując, że w ogóle się odezwałam. Może gdybym przymusiła się do
tego, by po prostu słuchać…
Przygryzłam
dolną wargę. Dłonie mimowolnie zacisnęłam wokół kubka, ignorując fakt, że
powierzchnia wciąż była gorąca.
Ryan wydał z siebie
poirytowane westchnienie.
– Więc? –
zniecierpliwił się. – Powiedziałem to. Tego ode mnie oczekiwałaś?
Jego spojrzenie
spoczęło wprost na mnie. Szmaragdowe tęczówki dosłownie przenikały, sprawiając,
że w bezruchu zastygłam na krześle. Było w tym spojrzeniu coś
takiego…
Uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok.
– To nie
jest takie proste – rzuciłam bez przekonania.
W ogóle
spodziewał się czegoś innego? Pragnęłam wierzyć, że mimo wszystko tak nie było
– że nie wierzył, że „przepraszam” w magiczny sposób coś zmieni. Do
diabła, byłam tutaj! Z jego winy, niezależnie od tego, czy przyszedł do
klasztoru ze złymi intencjami, czy też nie. Może w grę wchodził przypadek,
może coś innego, ale wciąż… byłam właśnie tutaj.
Nie dodałam
niczego więcej, ale Ryan najwyraźniej tego nie oczekiwał. Znów siedzieliśmy w ciszy,
pozornie razem, choć każde z nas pogrążyło się we własnych myślach. Kiedy
dyskretnie zlustrowałam wzrokiem jego twarz, przekonałam się, że był zamyślony.
Nie potrafiłam określić targających nim emocji, choć bez wątpienia jakieś
okazywał. Och, musiał. Problem polegał na tym, że nie potrafiłam nawet nazwać
tego, co działo się w mojej głowie, o cudzych uczuciach nie
wspominając.
Z wolna
zaczerpnęłam tchu, próbując zwalczyć ucisk, który nagle poczułam w piersi.
Niech to szlag. To nie był dobry moment na to, żeby znów się rozkleić
albo prawić komukolwiek wyrzuty, ale…
– Powiesz
mi chociaż, co tam robiłeś? – wypaliłam, wyrzucając z siebie pierwszą
myśl, która przyszła mi do głowy. – W klasztorze. Mam na myśli… Szukałeś
czegoś – podjęłam, przypominając sobie to, co powiedział mi kilka godzin
wcześniej.
– Inny
zestaw pytań poproszę – rzucił gniewnie.
Zacisnęłam
usta. Znów zamierzał pogrywać sobie ze mną w ten sam sposób?
– Co
takiego tam robiłeś? – powtórzyłam z naciskiem. – Ja ci powiedziałam. Znów
zamierzasz uciec, jeśli będę pytać? – dodałam, bo drgnął w taki sposób,
jakby zamierzał zerwać się z krzesła.
Zastygł w bezruchu,
jakby rażony prądem. Widziałam, że jego dłonie w nerwowym geście zacisnęły
się na krawędziach stołu. Wyprostował się, ale nie ruszył z miejsca,
bezmyślnie wpatrując w miejsce, w którym siedziałam. Przez jego twarz
przemknął cień – coś z pogranicza gniewu, frustraci, ale i… obawy? To
ostatnie wydało mi się mało prawdopodobne, a jednak…
– Nie w tym
rzecz – powiedział w końcu. Rozluźnił się, ale jego głos jednoznacznie dał
mi do zrozumienia, że Ryan miał się na baczności. – Zadajesz pytania nie w tej
kolejności.
– Czyżby?
– Tak,
jeśli faktycznie od roku żyłaś odcięta od świata.
Coś w tych
słowach dało mi do myślenia. Skrzywiłam się, mimowolnie wzdrygając, co najmniej
jakby ktoś mnie uderzył. Jeśli ująć sprawy w ten sposób, to faktycznie
brzmiało… źle.
– To nie
tak…
Ryan
prychnął.
– Jasne. To
zawsze nie jest tak – rzucił, nie kryjąc złośliwości. – Ja wcale się nie
włamałem, a ty wcale nie chowałaś po kątach. Możemy już się rozejść?
Chciało mi
się wyć. Miałam ochotę poderwać się z miejsca i porządnie mu
przyłożyć, aż nazbyt świadoma tego, że trafił w sedno. Nie żeby to
cokolwiek usprawiedliwiało, a tym bardziej sprawiało, że Ryan stawał się
mniejszym palantem, ale z pewnością działało na jego korzyść.
– Dobra.
Spędziłam rok w klasztorze, ale to nie tak, że niczego w tym czasie
nie słyszałam – powiedziałam w końcu, siląc się na cierpliwość. – Wiem…
dość. O Poszukiwaczach i tak dalej – dodałam, ale nawet dla mnie
brzmiało to co najmniej żałośnie.
Ryan
rozluźnił się, z ulgą przyjmując zmianę tematu. Wyraz jego twarzy
złagodniał, choć w sposobie, w jaki mnie obserwował, wciąż było coś
zdecydowanie zbyt przenikliwego.
– Tak? W takim
razie powiedz mi, co wiesz, a ja uświadomię ci jak bardzo się mylisz.
Media kłamią, Amelio.
Zazgrzytałam
zębami, coraz bardziej poirytowana jego tonem. Traktował mnie jak dziecko, na
dodatek wyjątkowo naiwne. Jakby tego było mało, naprawdę zaczynałam się tak
czuć.
– Tamtej
nocy… – Zacisnęłam usta. Ucisk w piersi powrócił i to ze zdwojoną
siłą. Przełknęłam z trudem, bezskutecznie próbując doprowadzić się do
porządku. – Tamtej nocy – powtórzyłam z naciskiem – coś się… stało. Coś
nas zmieniło.
– Brzmi jak
wstęp do słabej powieści fantasy – zadrwił Ryan.
Zignorowałam
go. Myślami byłam daleko.
Tamten
wieczór, mój rodzinny dom i…
… mój własny krzyk…
Nie chcę
pamiętać.
Odchrząknęłam,
żeby oczyścić gardło.
– Nazwali
to Obdarzeniem, chociaż nikt nie wie skąd się wzięło. Niektórzy po prostu…
zaczęli mieć różne moce. – Wymownie spojrzałam na Ryana. Przed oczami stanęła
mi podekscytowana twarz Lettie z chwili, kiedy ta z entuzjazmem
demonstrowała mi własne zdolności. Myśl o rozkwitającym za sprawą dotyku
kwiecie ma w sobie coś kojącego. – Mniej lub bardziej niebezpieczne. I stąd
Poszukiwacze, którzy…
– Dość –
przerwał mi zaskakująco łagodnie Ryan.
Natychmiast
zamilkłam. W roztargnieniu zmierzyłam go wzrokiem, kolejny raz próbując
stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. Spodziewałam się kolejnego
złośliwego, pełnego politowania uśmiechu, ale doszukałam się wyłącznie
konsternacji.
– Ty
naprawdę brzmisz jak ktoś, kto spędził rok w zamknięciu – stwierdził,
potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Dopiero
co ci to powiedziałam.
Puścił moje
słowa mimo uszu. Wciąż wydawał się nie przyjmować do wiadomości tego, że go nie
okłamałam. W gruncie rzeczy nawet nie potrafiłam być za to na niego zła.
– Po prosty
głośno myślę – stwierdził wymijającym tonem. Przesunął dłonią po gładkim
policzku, delikatnie go masując. – To dla mnie… nie do pojęcia – dodał i przez
moment naprawdę brzmiał tak, jakby było mu mnie szkoda.
No to
jest nas dwoje.
Nie
chciałam, żeby postrzegał mnie w ten sposób. Niech to szlag, sama czułam
się wystarczająco zagubiona i… Cóż, nie ukrywajmy – pokrzywdzona. Dopiero wtedy
z całą mocą dotarło do mnie, że Berenica wcale mnie nie ochroniła. Miała
dobre intencje czy nie, koniec końców sprawiła, że wylądowałam w samym
środku szaleństwa, którego nie rozumiałam. Rok spokoju, który mi zagwarantowałam,
i który przyjęłam z taką wdzięcznością, teraz mógł okazać się kulą u nogi.
Jakoś nie
wątpiłam, że dla Ryana byłam co najwyżej ciężarem, który w wyniku wpadki musiał
przyprowadzić do domu. Pragnęłam dać mu do zrozumienia, że się mylił, ale taka
była prawda: w tamtej chwili pozostawałam zdana wyłącznie na niego i Lettie.
Myśl o wyjściu i działaniu w pojedynkę pod każdym względem mnie
przerażała.
Wsunęłam
dłonie pod stół, by móc dyskretnie zacisnąć je w pieści. Przez chwilę
byłam bliska tego, żeby jednak wybuchnąć – zacząć przepraszać, błagać i tłumaczyć
się na raz. Och, gorzej: miałam ochotę zacząć krzyczeć. Niemalże słyszałam
narastający w piersi, rozdzierający krzyk, który z trudem w sobie
zdusiłam. Zmusiłam się do spokojnego siedzenia, a jednak…
– To… nie
do końca tak, jak mogłabyś się spodziewać. Z Obdarzeniem i tak dalej –
doszedł mnie jakby z oddali głos Ryana.
Brzmiał
spokojnie, zaskakująco cierpliwie. Nie miałam wątpliwości, że starannie ważył
każde kolejne słowo. Może nie powinno mnie to dziwić, a jednak byłam gotowa
przysiąc, że takie zachowanie w jego przypadku nie było normalne. Cóż,
przynajmniej nie do tego mnie przyzwyczaił w tak krótkim czasie.
Nie odpowiedziałam.
Tym razem nie zamierzałam popełnić błędu. Cokolwiek miał mi do powiedzenia,
chciałam… Och, nie – ja musiałam to usłyszeć.
– Media
zbyt szybko rozdmuchały i zaraz zatuszowały sprawę. Dziwne, nie? Wszystkie
wzmianki zostały bardzo szybko ucięte. W zasadzie… – Ryan wzruszył
ramionami. – Gdybyś znalazła jakieś gazety z tamtego okresu, pewnie znalazłabyś
kilka małych artykułów, które zaraz zdementowano. Wiesz jak to bywa z wypadkami.
– Nie
rozumiem…
– Och,
rozumiesz – stwierdził z przekonaniem. – Ludzie są prości… Za prości. Jeśli
czegoś nie rozumieją, szybko znajdą sobie wyjaśnienie. Najbardziej prozaiczne,
całkowicie bezsensowne, ale hej! Prędzej czy później zawsze jakieś znajdą. –
Wywrócił oczami. – Niektórym można by cisnąć prawdą w twarz, a i tak
by nie uwierzyli.
Jego głos
się zmienił, nagle gorzki i pełen frustracji. Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, znów decydując się na to, co wydawało się najsensowniejsze w tej
rozmowie: na milczenie. Pozwalałam Ryanowi mówić, sama robiąc wszystko, by
uporządkować skrawki podsuwanych mi informacji.
Wystarczyła
chwila, bym znów pomyślała o sobie – o nocy sprzed roku i tym,
że sama też wolałabym zapomnieć. Możliwe, że to faktycznie było ludzkie: udawać,
że nic się nie stało. Że wszystko miało swoje wyjaśnienie, równie proste, co i sposób,
w jaki świat funkcjonował na co dzień.
Tyle że
my też jesteśmy ludźmi… Wciąż tak, prawda?
Nie odważyłam
się o to zapytać. Z jakiegoś powodu byłam pewna, że Ryan mógłby
zaprzeczyć.
– Słyszałaś
kiedyś o Zakonie Ciszy, Amelio?
– O… O czym?
Przez
moment miałam wrażenie, że mówił do mnie w jakimś innym języku. Zauważyłam,
że na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie. Westchnął, po czym z wolna
skinął głową, jakby przyjmując do wiadomości, że i w tej kwestii nie
mógł na mnie liczyć.
– To po prostu…
ludzie, których próbujemy odnaleźć. Ja i Lettie. – Zmierzył mnie wzrokiem.
– Wiesz jak to jest… Sama ukrywałaś się od roku, prawda? W bezpiecznym
miejscu. Powiedzmy, że kiedy nie masz schronienia, zaczynasz być… trochę
zdesperowany. Wierz mi, że krycie się po kątach nie jest szczytem marzeń.
– Mówisz?
Dopiero co pozbawiłeś mnie mojego – wytknęłam mu, nie mogąc się powstrzymać.
Wywrócił
oczami.
– I przeprosiłem.
Nie miałem tego… – zaczął, po czym urwał, w zamian przeciągle wzdychając.
Tak po prostu, jakby jednorazowe „przepraszam” faktycznie mogło coś zmienić. –
Uwierz mi, że to nie ciebie tam szukałem.
Jeśli
chciał mnie w ten sposób urazić, nie wyszło mu. W gruncie rzeczy
wątpiłam, by cokolwiek z tego, co mówił Ryan, mogło mnie dotknąć.
– Tylko
tego… całego zakonu – mruknęłam bez przekonania. Próbowałam skupić się na tym,
co najważniejsze, ale to okazało się o wiele trudniejsze niż mogłabym tego
chcieć. Podejście Ryana ani trochę mi nie pomagało. – I mówi to gość,
którego dziwi znalezienie azylu w klasztorze, tak?
Puścił moje
słowa mimo uszu. W zamian jak gdyby nigdy nic zaczął wystukiwać nerwowy rytm
na blacie stołu. Nawet nie tknął zaparzonej herbaty, zresztą tak jak i ja.
Wątpiłam, bym była w stanie cokolwiek przełknąć.
Przesunęłam
się, próbując zwrócić na siebie uwagę. Ryan nawet nie drgnął, choć nachyliłam się
nad stołem, wciąż uważnie mu przypatrując.
– Co to za
zakon? – zapytałam, siląc się na stanowczość. – Już rozumiem, dlaczego wparowałeś
do klasztoru, ale to dalej nic nie tłumaczy.
–
Odpowiedziami. I bezpiecznym miejscem. – Ryan wzruszył ramionami. –
Przynajmniej mam taką nadzieję.
– Masz
nadzieję…?
– Cholera,
jakbym wiedział, gdzie i czego szukać, już dawno by mnie tu nie było – obruszył
się. Gniewnie zmrużył oczy, choć nawet wtedy szmaragdowe tęczówki okazały się
głębokie i pod każdym względem piękne. – Szukam odpowiedzi, jasne? Czymkolwiek
było to całe Obdarzenie, musi mieć jakiś sens. Byłoby miło wiedzieć jaki. Wolę
dowiedzieć się tego na własną rękę, zamiast czekać aż dorwie nas jakiś Poszukiwacz…
Nie wiem jak ty, ale wolałbym nie zostać królikiem doświadczalnym. Nie wiem, co
potrafisz, ale za to – uniósł dłonie, tak bym mogła dostrzec ich wnętrze –
niejeden dałby się pochlastać. Wszystko fanie, ale działalność charytatywna
mnie nie kręci. Zwłaszcza jeśli nie będę miał niczego do powiedzenia.
Mogłabym
nazwać go egoistą. Mogłam tylko zgadywać, jak daleko sięgały umiejętności
Ryana, ale jedno było oczywiste: gdyby tylko zechciał, mógłby ocalić niejedno
istnienie. Jeśli jego moc była nieograniczona… jeśli sięgała dalej niż niejedno
osiągnięcie medyczne… Nie potrafiłam sobie tego wyobrazić, ale sama myśl o uzdrawianiu
była wystarczająca, bym zrozumiała, że robił coś wyjątkowego i – bez
wątpienia – pożądanego. Gdyby tylko zechciał…
Ale właśnie
tu tkwił największy problem.
Każde z nas
w tym wszystkim pozostawało sobą. Przynajmniej chciałam w to wierzyć,
niczym mantrę powtarzając słowa Berenici o tym, że wciąż byłam jej Amelią –
nikim więcej. Czułam się sobą, nawet jeśli jedna noc zweryfikowała pojęcie „normalności”.
Obdarzeni byli ludźmi, nie narzędziami.
Ryan mógłby
dokonać czegoś wyjątkowego – pod warunkiem, że ktokolwiek dałby mu wolną wolę.
Czegokolwiek
nie miałabym mu do zarzucenia, potępienie kogokolwiek za to, że chciał żyć, nie
wchodziło w grę. Och, w końcu ja też tego pragnęłam.
Nie mogłam
za to zignorować czegoś innego…
– Nie wiesz
– stwierdziłam z zaskoczeniem. – Tak naprawdę nie wiesz czy znajdziecie
pomoc, ale szukasz. To brzmi… dość kiepsko.
Parsknął
pozbawionym wesołości śmiechem. Tym razem poderwał się z krzesła, nie
zamierzając ciągnąć dyskusji. Pozwoliłam mu na to, ale i tak uważnie
obserwowałam każdy kolejny ruch, kiedy bez pośpiechu ruszył ku wyjściu.
–
Desperacja, pamiętasz? To lepsze niż siedzenie z założonymi rękoma –
rzucił na odchodne. – Zrobisz jak uważasz. Weź tylko pod uwagę, że nie
zostaniemy tu z Lettie zbyt długo. W zasadzie… – Zatrzymał się w progu.
Palce nerwowo zacisnął na framudze. – Za dwa dni najpewniej już tutaj nie
będzie. Jest miejsce, które chcę sprawdzić, zresztą już i tak
przesiadujemy tutaj zbyt długo. W skrócie: możesz zabrać się z nami
albo tu zostać. Wybór należy do ciebie.
Nie czekał
na odpowiedź. W następnej sekundzie już go nie było, choć i tak
bezmyślnie wpatrywałam się w miejsce, w którym zniknął. Czułam się
tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie, ale to
w tym wszystkim pozostawało najmniej istotne.
Nie
wiedziałam niczego. Ryan zostawił mnie ze skrawkami informacji i jeszcze
większym mętlikiem w głowie. Nie miałam pojęcia, czy zrobił to specjalnie,
czy może nie chciał zrzucać na mnie zbyt wiele na raz, ale to nie było ważne.
Zakon
Ciszy, Obdarzenie i to jak niewiele wiedziałam o świecie, w którym
przyszło mi żyć… Jaki tak naprawdę miałam wybór w obecnej sytuacji.
Jeszcze
długo siedziałam na krześle, zanim w końcu udało mi się ruszyć z miejsca.
Poruszając się trochę jak w transie, na drżących nogach wróciłam do
sypialni, by móc skulić się na łóżku. Wzrok wbiłam w ścianę, obserwując ją,
ale w gruncie rzeczy wcale nie widząc. Chciałam spać, ale zmrużenie oka
nagle okazało się wyzwaniem, które pod każdym względem mnie przerosło.
Nie miałam
wyboru. Trzymanie się z Lettie i Ryanem wydało się jedynym sensownym
rozwiązaniem, przynajmniej na razie. Nawet pogoń za niewiadomym taka była, a jednak…
wciąż miałam wątpliwości.
Szukanie
bez jakiegokolwiek planu… Czemu nie, prawda? Czemu nie…
Ale im
dłużej o tym myślałam, tym bardziej nierzeczywiste mi się wydawało. Ryan
musiał wiedzieć więcej niż przyznawał. Musiał wiedzieć cokolwiek.
A ja
zamierzałam się dowiedzieć co.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz