wtorek, 7 stycznia 2020

Rozdział IX

Uniosłam brwi. Lettie stała tuż przede mną, uśmiechając się promiennie. W oczach dziewczyny dostrzegłam radosne ogniki; to, że była podekscytowana, wydawało się aż nazbyt oczywiste. Sęk w tym, że wciąż nie rozumiałam dlaczego.
W roztargnieniu spojrzałam niżej, wprost na ręce przybyszki. Lettie tuliła do piersi zwykłą wypełnioną ziemią doniczkę, trzymając ją w tak zdecydowany sposób, jakby właśnie zdobyła jakiś bezcenny skarb.
– Hm… Ładny kolor? – rzuciłam pod wpływem impulsu.
Jedynie wywróciła oczami. Podeszła bliżej, by móc bezceremonialnie ustawić doniczkę na stoliku. Niemalże z czułością przesunęła palcami po jej boku – absolutnie nijakim i po prostu białym. Obserwowałam ją w milczeniu, powstrzymując się od kolejnych uwag i pytań, choć znalazłabym przynajmniej kilka, które chciałam jej zadać.
– Patrz i podziwiaj.
Lettie oparła się o blat, pochylając tak bardzo, że niemalże wsadziła twarz do doniczki. Zmrużyła oczy, uważnie obserwując kształt przed sobą. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się pionowa kreska, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że dziewczyna traktowała „pokaz” wyjątkowo poważnie… Czegokolwiek miałby dotyczyć.
Wciąż milcząc, skrzyżowałam ramiona na piersiach. Wystarczyła chwila, bym poczuła się co najmniej nieswojo, podświadomie wyczekując czegoś, czego nawet nie potrafiłam nazwać. W zasadzie po kimś, kto również został Obdarzony, spodziewałam się dosłownie wszystkiego. Telekinezy? Powinnam się spodziewać, że Lettie samą siłą umysłu sprawi, że doniczka nagle poderwie się ku górze i okrąży pół mieszkania? W normalnym wypadku starania dziewczyny wydałby mi się zabawne, ale zbyt mocno obawiałam się tego, co mogło się wydarzyć. Po uzdrawiających zdolnościach Ryana spodziewałam się dosłownie wszystkiego.
Poruszając się trochę jak w transie, wciąż skupiona, Lettie z wolna uniosła obie dłonie. Ułożyła je tuż nad doniczką, zupełnie jakby chciała objąć ją rękoma. Rozchyliła palce, pochyliła się jeszcze bardziej, a potem…
– Och!
Instynktownie odskoczyłam, tylko cudem nie potykając o stojące tuż za mną krzesło. W roztargnieniu przytrzymując się oparcia, spojrzałam na wciąż nachyloną nad doniczką Lettie. Miałam wrażenie, że między jej palcami dostrzegłam jasny błysk – przytłumiony na tyle, bym początkowo uznała go za wytwór wyobraźni, ale jednak obecny. Nim zdążyłam się zastanowić i jednak podejść bliżej, światło przygasło, a w jego miejscu pojawiło się zupełnie coś innego.
Zamrugałam. Jak…? Jak? Potrząsnęłam głową, przez chwilę jednak przekonana, że wyobraźnia płatała mi figle. Byłam pewna, że w doniczce, którą przyniosła Lettie, nie było niczego prócz ziemi, a jednak…
Widziałam kwiat. Wciąż zamknięty pączek, który pojawił się znikąd, wydając się podążać za wolą wciąż wyciągającej przed siebie ręce dziewczyny. Ona sama patrzyła na kwiat z błyskiem w oczach, uśmiechając się w uroczy, nieco tylko dziecinny sposób. Promieniała.
Tak jak i życie, które ot tak udało jej się zapoczątkować.
– Początkowo to może wydawać się dziwne… Chociaż może nie aż tak jak to, co robi Ryan. – Lettie zaśmiała się w nieco nerwowy sposób. Jej lśniące, jasne oczy spoczęły wprost na mnie. – Hej, nie rób takiej miny!
– Ja… Wybacz. – Odchrząknęłam, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. – To po prostu…
Lettie wzruszyła ramionami.
– Wiem, wiem… Sama czuję się z tym dziwnie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Nie wiem jak to robię. Ale zawsze działa, jeśli tylko zapragnę… Patrz. – Jej uśmiech jakimś cudem poszerzył się. Kiedy w końcu zabrała dłonie zauważyłam, że kwiat w pełni rozkwitł, rozkładając czerwone płatki. – Rośliny na mnie reagują. Zwierzęta też.
Nie mogłam pozostać obojętna wobec drugiej części jej wypowiedzi.
– Zwierzęta?
Energicznie pokiwała głową. Wyprostowała się, nagle ożywiona.
– Tego ci nie pokażę, ale musisz uwierzyć mi na słowo. Ale Ryan widział jak ja… – Urwała, w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Jej uśmiech wyraźnie przygasł. – Nieważne. Znaczy…
Coś w jej tonie dało mi do myślenia. Nie musiałam pytać, by zorientować się, że rozmowa przybrała kierunek, który zdecydowanie nie był Lettie na rękę. Momentalnie zapragnęłam się wycofać, ale zanim powiedziałam chociażby słowo, dziewczyna jednak zdecydowała się podjąć temat:
– Nasłali na mnie psy, wiesz? Jakbym to ja była zwierzęciem.
Zimny dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, przez moment czując się tak, jakby Lettie mówiła do mnie w jakimś obcym języku. Wciąż się w nią wpatrywałam, ale już nie potrafiłam skupić się ani na jej twarzy, ani niczym innym. Ostatecznie mój wzrok uciekł ku kwiatu w doniczce – zdrowemu, pięknemu i w pełni rozkwitu. Nie było go tam wcześniej, a jednak wydawał się bardziej prawdziwy niż wszystko, co przytrafiło mi się w ciągu zaledwie doby.
Podeszłam bliżej, nawet nie zastanawiając się nad kolejnymi ruchami. Bezwiednie wyciągnęłam dłoń w kierunku kwiatu, raz po raz muskając palcami delikatne płatki.
Były tam. On tam był. Ot tak przebił się przez ziemię, do zaledwie kilku sekund skracając proces, który powinien zająć całe dnie. I, cholera, to było piękne, nawet jeśli słowa i zachowanie Lettie zaczynały mnie niepokoić.
– Nie musisz… – zaczęłam po chwili zastanowienia, ale nie miałam okazji dokończyć.
– Nie chcę udawać, że nic się nie stało… Zwłaszcza przy kimś, kto jest taki jak ja. – Lettie energicznie potrząsnęła głową. – Nie umiem rozmawiać z Ryanem, zwłaszcza o takich rzeczach. On… On nie nadaje się do bardzo wielu rzeczy.
Parsknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Och, jakoś w to nie wątpiłam! Pod wieloma względami Ryan był trudny – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Wciąż tego nie pojmowałam, bezskutecznie próbując znaleźć powód, dla którego akurat w przypadku tego mężczyzny rozwinęły się zdolności, które wymagały przynajmniej odrobiny empatii. Możliwe, że Obdarzenie nie kierowało się żadną logiką, ale mimo wszystko…
Więc czym?
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Wątpiłam, by Ryan i Lettie rozumieli ten świat jakkolwiek lepiej ode mnie.
– W porządku – dałam za wygraną. Wciąż czułam się dziwnie, nieudolnie próbując znaleźć słowa, które zabrzmiałyby choć trochę kojąco. Gdyby to w ogóle było możliwe… – Ale wciąż nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek… – Zamilkłam, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zaczynałam bredzić bez sensu. Miałam ochotę miotać się na prawo i lewo, wyrzucając z siebie dziesiątki przekleństw i pytań, które i tak nie uczyniłyby niczego łatwiejszym. – Niczego im nie zrobiłaś.
Nie chciałam wypowiadać się za siebie. Och, miałam dość powodów, żeby tego nie robić. Byłam w stanie zrozumieć, dlaczego ktokolwiek zwrócił się przeciwko komuś takiemu jak ja – przeciwko ludziom, którzy zaczęli przejawiać co najmniej… niepokojące zdolności. Sęk w tym, że ktoś taki jak Lettie zdecydowanie na to nie zasłużył! Myśl o tym, że ta dziewczyna miałaby kogokolwiek skrzywdzić, była dla mnie nie do pojęcia.
Lettie w zamyśleniu przekrzywiła głowę. Wciąż mnie obserwowała, wydając się starannie analizować moje kolejne słowa i gesty. Nie miałam pojęcia, do jakich wniosków doszła, ale nagle poczułam się nieswojo pod jej spojrzeniem.
– Jesteś pewna? – zapytała w końcu.
Na to nie potrafiłam odpowiedzieć. Nerwowo zacisnęłam usta, w głowie szukając odpowiednich słów albo przynajmniej sposobu na przeciągnięcie wszystkiego w czasie.
Lettie tak naprawdę nie czekała na odpowiedź. Z westchnieniem wyprostowała się, po czym sięgnęła do doniczki, zdecydowanym ruchem wyrywając dopiero co powstały kwiat. Ostrożnie potarła łodygę, przez chwilę beznamiętnie przypatrując się roślinie. Dopiero po chwili zdecydowała się na bardziej konkretny ruch, przez który jeden z rubinowych płatków wylądował na ziemi.
Wygląda jak krew.
Znów zadrżałam, sama niepewna, co niepokoiło mnie bardziej – ta myśl czy sytuacja sama w sobie.
– Tamtej nocy rozpętał się chaos. Sama nie wiem, jak komukolwiek udało się znaleźć akurat mnie… Wiesz, nie rozpowiadałam na prawo i lewo, że chyba robię dziwne rzeczy. Nawet moi rodzice nie widzieli – przyznała Lettie. Kolejny płatek opadł na dywan, tym razem samoistnie. Kwiat usychał w jej dłoniach równie gwałtownie, co wcześniej przyszedł na świat. – Nie miałam pojęcia o Poszukiwaczach. Nie miałabym szans, gdyby Fran mnie nie ostrzegła.
– Fran…?
Na ustach Lettie pojawił się niepewny uśmiech.
– Moja kotka – oznajmiła z rozbrajającą szczerością, już w następnej sekundzie spuszczając wzrok. Promienny uśmiech momentalnie przygasł. – Tęsknię za nią.
– Twoja kotka powiedziała ci, że… masz uciekać?
To brzmiało niedorzecznie, ale w tej sytuacji nie miałam innego wyboru, jak tylko spróbować uwierzyć w to, co mi mówiła. Wmawianie sobie, że było inaczej, nie wchodziło w grę. Z drugiej strony…
– No… Nie do końca powiedziała. – Lettie rzuciła mi bliżej nieokreślone spojrzenie. – To nie tak, że słyszałam jej głos czy coś… Po prostu wiedziałam, co chciała mi przekazać.
– Nie rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą.
– Ja też nie, ale nie mam pojęcia jak inaczej ci to wytłumaczyć.
Nie dodała niczego więcej, ale nie musiała. W tamtej chwili szczerze wątpiłam, by jakiekolwiek słowa były w stanie wyrazić coś tak pokrętnego jak Obdarzenie. Prawda była taka, że to, co robiła Lettie, wciąż brzmiało dużo lepiej niż moje zdolności. Nie tyle rozumienie zwierząt, ale możliwość dawania życia…
Przez moment poczułam się tak, jakbyśmy stały na dwóch całkowicie różnych krańcach czegoś, czego nie potrafiłam nazwać, choć czułam to całą sobą.
Nie mogąc się powstrzymać, uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. To okazało się silniejsze ode mnie, choć nade wszystko pragnęłam się powstrzymać. Całą sobą poczułam wyrzuty sumienia, choć te wydały mi się równie irracjonalne, co i świat, w którym nagle przyszło nam istnieć. Współgranie z naturą, uzdrawianie… Gdzie na tle tak wyjątkowych, przydatnych zdolności było miejsce dla mnie?
– Wszystko gra, Amy?
Wzdrygnęłam się, natychmiast podrywając głowę. Uświadomiłam sobie, że dłuższą chwilę tkwiłam w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Lettie tymczasem wciąż stała przy doniczce, w rękach obracając pozbawiony części płatków kwiat. Obracała roślinę w palcach, wydając się nie zwracać uwagi na to, co z nią robiła. Całą uwagę skupiała na mnie.
– Tak… Tak, powiedzmy – wymamrotałam z opóźnieniem. O, tak, doskonale to po mnie widać! – Zaskoczyłaś mnie, to wszystko.
– Za dużo wrażeń na raz? – zasugerowała, siląc się na blady uśmiech.
Spróbowałam odwzajemnić gest, ale czułam, że wyszło mi to marnie. Moja rozmówczyni na szczęście w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że ma o to do mnie pretensje.
– Coś w tym rodzaju.
Dziewczyna w zamyśleniu skinęła głową.
– Chyba mogę to sobie wyobrazić. Kiedy to wszystko się zaczęło… – Lettie wzruszyła ramionami. – Mam wrażenie, że minęły wieki. Byłam przerażona i zagubiona, nawet jak już znalazł mnie Ryan… Pewnie przechodzisz przez to samo. Chociaż to dziwne, że udało ci się uciekać przez rok. Nie wyobrażam sobie takiego odcięcia od świata.
– To nie było tak – zaoponowałam.
Z jakiegoś powodu poczułam się tak, jakbym okłamywała samą siebie. Och, ależ było. Wspomnienie spędzonego w klasztorze czasu może i było kojące, ale nie mogłam zaprzeczyć, że zarazem sprowadzało się ni mniej, ni więcej, ale do ucieczki. Z dnia na dzień bezpieczna otoczka zniknęła, a ja znów znalazłam się w samym środku czegoś, czego nie rozumiałam. I tym razem nie miałam co liczyć na to, że uda mi się znaleźć bezpieczny azyl. Ryan zaprzepaścił wszystko.
Nie wątpiłam, że Berenika chciała dla mnie dobrze. Może krycie się po kątach finalnie prowadziło donikąd, ale nie miałam ciotce tego za złe. Wręcz przeciwnie – byłam jej wdzięczna za każdy z tych dodatkowych dni. Wciąż uważałam, że prawdziwym cudem było to, że bez przeszkód udało mi się dotrzeć aż do klasztoru. W ciągu zaledwie kilkunastu godzin udało mi się przekonać, że od tego czasu świat oszalał jeszcze bardziej. Z Poszukiwaczami na karku nie miałabym najmniejszych szans.
Zacisnęłam usta. Dyskretnie spojrzałam na Lettie, przez chwilę pragnąc zadać jej dziesiątki pytań – w większości najpewniej naiwnych i głupich – ale nie potrafiłam się na to zdobyć. Może tak naprawdę nie chciałam wiedzieć.
– Nieważne – mruknęłam, przez moment sama niepewna czy zwracałam się do siebie, czy może jednak do niej. – Jeśli nie masz jeszcze jakichś cudownych niespodzianek… Jak rozumiem, czekamy na Ryana?
– Pewnie tak. Zwykle to on podejmuje decyzje… O ile zamierzasz tu zostać.
Jakbym w ogóle miała wybór! A jednak Lettie spoglądała na mnie tak, jakby naprawdę wierzyła, że mogłabym uciec. Mogłam tylko zgadywać, co skłoniło ją do wysnucia podobnych wniosków, ale na dłuższą metę to i tak nie miało znaczenia. Prawda była taka, że z daleka od niej i Ryana czekała mnie śmierć albo… Coś gorszego. Nie miałam pewności czy to możliwe, ale próbowałam o tym nie myśleć. Wystarczyło, że wszystko we mnie aż krzyczało, że powinnam uważać. Próba mierzenia się z Poszukiwaczami i całym tym bałaganem w sytuacji, w której nie wiedziałam niczego, brzmiała jak czyste szaleństwo.
– Jasne, że zamierzam. Przynajmniej na razie – zapewniłam pośpiesznie.
Tych kilka słów wystarczyło, by dziewczyna zdołała się rozluźnić. Na tyle, na ile było to możliwe, skoro wciąż tkwiłyśmy w zamknięciu, czekając na powrót Ryana. „Co potem?” – cisnęło mi się na usta, ale i to pytanie zachowałam dla siebie. Przecież i tak miałam poznać odpowiedź.
– To świetnie! A ja… Hm, posprzątam tu – zasugerowała Lettie, pośpiesznie wrzucając pomięty kwiat do doniczki i zabierając naczynię ze stołu.
W milczeniu odprowadziłam dziewczynę wzrokiem.
Może powinnam poczuć się lepiej z myślą, że choć przez nią jedną byłam mile widziana, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wciąż siedziałam jak na szpilkach, ogarnięta niezrozumiałym napięciem, które nie opuszczał mnie nawet na chwilę.
Byłam tutaj. I nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po nadchodzących dniach. Jeśli to nie było powodem, by czuć przerażenie, to sama już nie wiedziałam, co w takim do tego upoważniało. To, że jako jedyna nie znałam tego świata, niczego nie ułatwiało.
Zapytam… Innym razem.
Tyle że i do tego się nie paliłam. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym rozmawiać o tym wszystkim akurat z Lettie. W moich oczach pozostawała dzieckiem, na dodatek takim, które podświadomie pragnęłam chronić, choć w rzeczywistości dziewczyna pozostawała o wiele bardziej doświadczona ode mnie. To brzmiało irracjonalnie, ale przecież tak właśnie było. Przez czas spędzony w klasztorze to właśnie ja byłam niedoświadczonym, błądzącym we mgle dzieciakiem, który miał szczęście trafić na osoby, które uratowały mu tyłek. Powinnam być za to wdzięczna, a jednak… nie potrafiłam. Nie, skoro wciąż dręczyła mnie jedna, dość istotna kwestia.
Czego Ryan szukał w klasztorze? Ta myśl nie dawała mi spokoju, wydając się najistotniejsza ze wszystkich. Wątpiłam, by Lettie potrafiła mi odpowiedzieć akurat na to pytanie i to bynajmniej nie dlatego, że mogłaby tego nie chcieć. Obawiałam się, że nie wiedziała – i w tym leżał największy problem. Miałam wrażenie, że mimo wszystko całą sobą polecała na Ryanie, poniekąd związana tym samym, co i ja: wdzięcznością. Mogła na niego psioczyć i upominać, kiedy zaczynał być trudny w obejściu, ale już na pierwszy rzut oka widać było, że mu ufała. Obserwując tę dwójkę, czułam się tak, jakbym patrzyła na rodzeństwo.
Ja za to nie ufałam Ryanowi ani trochę. To, że byłam w tym mieszkaniu, jeszcze o niczym nie świadczyło.
Prawda była taka, że nie miałam dokąd pójść. Gdybym odeszła, zostałabym sama.
I to było przerażające.

Ryan nie pojawił się do wieczora. Wydało mi się to dziwne po tym, jak zdenerwowany był przed wyjściem, ale zdecydowałam się tego nie komentować. Mimo wszystko nie mogłam pozbyć się wrażenia, że również Lettie zaczynała się martwić, raz po raz spoglądając a tu w kierunku przedpokoju, a to znów na wiszący na ścianie zegar. Tykanie wolno przesuwających się wskazówek zaczynało być coraz bardziej irytujące.
Próbowałyśmy rozmawiać, ale przychodziło nam to z trudem. Skupiłyśmy się na neutralnych, nic znaczących tematach, ale to prowadziły przede wszystkim do niezręcznej ciszy i wymownego spoglądania w różnych kierunkach. Gdzieś między nami wisiały niezadane pytania – i te moje, i te należące do Lettie, bo jakoś nie wątpiłam, że i ona miała kilka. Zwłaszcza jedno było dla mnie aż nazbyt oczywiste.
„A ty co potrafisz, Amy?”.
Błogosławiłam fakt, że nie padło.
To ja pierwsza skapitulowałam, decydując się uciec do pokoju. Po skromnej obiadokolacji (żadna z nas nie była głodna), którą w ciszy przygotowałyśmy, pod byle pretekstem zamknęłam się w sypialni. Usiadłam na łóżku, w którym przyszło mi tak nieoczekiwanie się obudzić, ale nie wyobrażałam sobie, że miałabym zasnąć. Byłam czujna, rozbudzona i zbytnio zaniepokojona, by chociaż myśleć o śnie. Po prostu siedziałam, bezmyślnie wpatrując się w drzwi i za wszelką cenę próbując się wyciszyć.
Słyszałam kroki Lettie i to, że w pewnym momencie przystanęła przy drzwiach pokoju. Wejdzie czy nie wejdzie…? Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim dziewczyna jednak zdecydowała się wycofać. Kroki oddaliły się, a ja znów zostałam sama, pogrążona w nieprzeniknionej ciszy.
Niech to szlag! Niech to…
Z jękiem ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam coś zrobić, ale nie miałam pojęcia co i dlaczego. Jedyną osoba, którą uważałam za swoisty warunek podjęcia jakiejkolwiek decyzji, była nieobecna, z kolei ja… czułam się zagubiona.
Nie miałam pewności, kiedy przysnęłam. Ocknęłam się nagle, oszołomiona i obolała przez niewygodną pozycję, którą nieświadomie przybrałam. Skrzywiłam się, czując nieprzyjemne mrowienie, które rozeszło się po całym moim ramieniu, ledwo tylko rozprostowałam rękę. Zacisnęłam i zaraz rozprostowałam palce, próbując doprowadzić się do porządku.
Tym razem nie śniłam, ale wcale nie czułam się dzięki temu lepiej. Nerwowo rozejrzałam się po pokoju, dopiero po chwili pojmując, co wyrwało mnie ze snu. Z bijącym sercem wyprostowałam się na łóżku, spoglądając ku drzwiom i nasłuchując, ale odpowiedziała mi cisza. A jednak byłam gotowa przysiąc, że słyszałam coś… Kroki albo dźwięk tłuczonego szkła, które…
Bez zastanowienia poderwałam się na równe nogi. Ignorując mrowienie we wciąż zesztywniałej ręce, wykradłam się na zaciemniony korytarz. Miałam ochotę zawołać Lettie, ale nie odważyłam się tego zrobić. W zamian przywarłam do ściany, wciąż nasłuchując i gorączkowo zastanawiając nad tym, co robić. Gdybym była sama, zaczęłabym planować ucieczkę z mieszkania, ale w tej sytuacji… Och, nie mogłam zostawić Lettie. Cokolwiek się działo, mogłyśmy być zagrożone.
Instynktownie ruszyłam ku kuchni, po kilku krokach nabierając pewności, że intruz znajdował się właśnie tam. Przez krótką chwilę czułam się niemalże tak, jakbym znów błądziła korytarzami pod klasztorem, próbując uciec przed zagrożeniem, którego wówczas jeszcze nie byłam świadoma. Przesunęłam się bliżej, wychyliłam zza zakrętu, a potem…
Ledwo powstrzymałam się od westchnienia. Wystarczyła chwila, by kamień spadł mi z serca, a ja zapragnęła roześmiać się w głos – w nerwowy, pełen ulgi sposób. Bez problemu poznałam zwróconego do mnie plecami, pośpiesznie zbierającego z podłogi kawałki zbitej szklanki Ryana. Mimo wszystko nie ruszyłam się z miejsca, z uporem wpatrując się w plecy niczego nieświadomego mężczyzny i gorączkowo zastanawiając nad tym, co tak naprawdę chciałam zrobić. Wciąż mogłam się wycofać, wrócić do pokoju i przeczekać do rana, ale mimo wszystko…
Zacisnęłam usta. Z wolna zrobiłam krok naprzód, nie dając sobie czasu na zmianę decyzji.
– Wróciłeś.
Usłyszałam przekleństwo, a potem kawałki szkła znów wylądowały na podłodze, kiedy Ryan je upuścił. Gwałtownie poderwał się na równe nogi; zauważyłam, że wsunął kciuk do ust i wtedy dotarło do mnie, że do tego wszystkiego musiał się skaleczyć.
Jego zielone, kocie oczy spoczęły wprost na mnie. Początkowe wątpliwości ustąpiły miejscu frustracji.
– Jasna cholera – wymamrotał, wyraźnie rozdrażniony. – Nie rób tak!
Poczułam, że dotychczasowe napięcie ustępuje miejsca czemuś innego – mniej ostatecznemu, choć nie potrafiłam tego nazwać. Tak naprawdę niczego już nie rozumiałam.
W gruncie rzeczy wiedziałam tylko jedno.
– Musimy pogadać.
Dobry wieczór. Czy coś. Ale hej, za to pomysł przez te kilka miesięcy (sic!) mi ewoluował!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz