Uniosłam brwi. Lettie
stała tuż przede mną, uśmiechając się promiennie. W oczach dziewczyny
dostrzegłam radosne ogniki; to, że była podekscytowana, wydawało się aż nazbyt
oczywiste. Sęk w tym, że wciąż nie rozumiałam dlaczego.
W
roztargnieniu spojrzałam niżej, wprost na ręce przybyszki. Lettie tuliła do
piersi zwykłą wypełnioną ziemią doniczkę, trzymając ją w tak zdecydowany
sposób, jakby właśnie zdobyła jakiś bezcenny skarb.
– Hm… Ładny
kolor? – rzuciłam pod wpływem impulsu.
Jedynie
wywróciła oczami. Podeszła bliżej, by móc bezceremonialnie ustawić doniczkę na
stoliku. Niemalże z czułością przesunęła palcami po jej boku – absolutnie
nijakim i po prostu białym. Obserwowałam ją w milczeniu,
powstrzymując się od kolejnych uwag i pytań, choć znalazłabym przynajmniej
kilka, które chciałam jej zadać.
– Patrz i podziwiaj.
Lettie
oparła się o blat, pochylając tak bardzo, że niemalże wsadziła twarz do
doniczki. Zmrużyła oczy, uważnie obserwując kształt przed sobą. Pomiędzy jej
brwiami pojawiła się pionowa kreska, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu,
że dziewczyna traktowała „pokaz” wyjątkowo poważnie… Czegokolwiek miałby
dotyczyć.
Wciąż
milcząc, skrzyżowałam ramiona na piersiach. Wystarczyła chwila, bym poczuła się
co najmniej nieswojo, podświadomie wyczekując czegoś, czego nawet nie
potrafiłam nazwać. W zasadzie po kimś, kto również został Obdarzony,
spodziewałam się dosłownie wszystkiego. Telekinezy? Powinnam się spodziewać, że
Lettie samą siłą umysłu sprawi, że doniczka nagle poderwie się ku górze i okrąży
pół mieszkania? W normalnym wypadku starania dziewczyny wydałby mi się
zabawne, ale zbyt mocno obawiałam się tego, co mogło się wydarzyć. Po
uzdrawiających zdolnościach Ryana spodziewałam się dosłownie wszystkiego.
Poruszając
się trochę jak w transie, wciąż skupiona, Lettie z wolna uniosła obie
dłonie. Ułożyła je tuż nad doniczką, zupełnie jakby chciała objąć ją rękoma.
Rozchyliła palce, pochyliła się jeszcze bardziej, a potem…
– Och!
Instynktownie
odskoczyłam, tylko cudem nie potykając o stojące tuż za mną krzesło. W roztargnieniu
przytrzymując się oparcia, spojrzałam na wciąż nachyloną nad doniczką Lettie.
Miałam wrażenie, że między jej palcami dostrzegłam jasny błysk – przytłumiony
na tyle, bym początkowo uznała go za wytwór wyobraźni, ale jednak obecny. Nim
zdążyłam się zastanowić i jednak podejść bliżej, światło przygasło, a w
jego miejscu pojawiło się zupełnie coś innego.
Zamrugałam.
Jak…? Jak? Potrząsnęłam głową, przez chwilę jednak przekonana, że
wyobraźnia płatała mi figle. Byłam pewna, że w doniczce, którą przyniosła
Lettie, nie było niczego prócz ziemi, a jednak…
Widziałam
kwiat. Wciąż zamknięty pączek, który pojawił się znikąd, wydając się podążać za
wolą wciąż wyciągającej przed siebie ręce dziewczyny. Ona sama patrzyła na
kwiat z błyskiem w oczach, uśmiechając się w uroczy, nieco tylko
dziecinny sposób. Promieniała.
Tak jak i życie,
które ot tak udało jej się zapoczątkować.
–
Początkowo to może wydawać się dziwne… Chociaż może nie aż tak jak to, co robi
Ryan. – Lettie zaśmiała się w nieco nerwowy sposób. Jej lśniące, jasne
oczy spoczęły wprost na mnie. – Hej, nie rób takiej miny!
– Ja…
Wybacz. – Odchrząknęłam, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku. –
To po prostu…
Lettie
wzruszyła ramionami.
– Wiem,
wiem… Sama czuję się z tym dziwnie – przyznała, ostrożnie dobierając
słowa. – Nie wiem jak to robię. Ale zawsze działa, jeśli tylko zapragnę… Patrz.
– Jej uśmiech jakimś cudem poszerzył się. Kiedy w końcu zabrała dłonie
zauważyłam, że kwiat w pełni rozkwitł, rozkładając czerwone płatki. –
Rośliny na mnie reagują. Zwierzęta też.
Nie mogłam
pozostać obojętna wobec drugiej części jej wypowiedzi.
–
Zwierzęta?
Energicznie
pokiwała głową. Wyprostowała się, nagle ożywiona.
– Tego ci
nie pokażę, ale musisz uwierzyć mi na słowo. Ale Ryan widział jak ja… – Urwała,
w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Jej uśmiech wyraźnie
przygasł. – Nieważne. Znaczy…
Coś w jej
tonie dało mi do myślenia. Nie musiałam pytać, by zorientować się, że rozmowa
przybrała kierunek, który zdecydowanie nie był Lettie na rękę. Momentalnie
zapragnęłam się wycofać, ale zanim powiedziałam chociażby słowo, dziewczyna
jednak zdecydowała się podjąć temat:
– Nasłali
na mnie psy, wiesz? Jakbym to ja była zwierzęciem.
Zimny
dreszcz przebiegł mi wzdłuż kręgosłupa. Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta,
przez moment czując się tak, jakby Lettie mówiła do mnie w jakimś obcym
języku. Wciąż się w nią wpatrywałam, ale już nie potrafiłam skupić się ani
na jej twarzy, ani niczym innym. Ostatecznie mój wzrok uciekł ku kwiatu w doniczce
– zdrowemu, pięknemu i w pełni rozkwitu. Nie było go tam wcześniej, a jednak
wydawał się bardziej prawdziwy niż wszystko, co przytrafiło mi się w ciągu
zaledwie doby.
Podeszłam
bliżej, nawet nie zastanawiając się nad kolejnymi ruchami. Bezwiednie
wyciągnęłam dłoń w kierunku kwiatu, raz po raz muskając palcami delikatne
płatki.
Były tam.
On tam był. Ot tak przebił się przez ziemię, do zaledwie kilku sekund skracając
proces, który powinien zająć całe dnie. I, cholera, to było piękne, nawet jeśli
słowa i zachowanie Lettie zaczynały mnie niepokoić.
– Nie
musisz… – zaczęłam po chwili zastanowienia, ale nie miałam okazji dokończyć.
– Nie chcę
udawać, że nic się nie stało… Zwłaszcza przy kimś, kto jest taki jak ja. –
Lettie energicznie potrząsnęła głową. – Nie umiem rozmawiać z Ryanem,
zwłaszcza o takich rzeczach. On… On nie nadaje się do bardzo wielu rzeczy.
Parsknęłam,
nie mogąc się powstrzymać. Och, jakoś w to nie wątpiłam! Pod wieloma
względami Ryan był trudny – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Wciąż tego
nie pojmowałam, bezskutecznie próbując znaleźć powód, dla którego akurat w przypadku
tego mężczyzny rozwinęły się zdolności, które wymagały przynajmniej odrobiny
empatii. Możliwe, że Obdarzenie nie kierowało się żadną logiką, ale mimo
wszystko…
Więc
czym?
Nie
potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Wątpiłam, by Ryan i Lettie
rozumieli ten świat jakkolwiek lepiej ode mnie.
– W porządku
– dałam za wygraną. Wciąż czułam się dziwnie, nieudolnie próbując znaleźć
słowa, które zabrzmiałyby choć trochę kojąco. Gdyby to w ogóle było
możliwe… – Ale wciąż nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem, dlaczego ktokolwiek…
– Zamilkłam, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zaczynałam bredzić bez sensu.
Miałam ochotę miotać się na prawo i lewo, wyrzucając z siebie
dziesiątki przekleństw i pytań, które i tak nie uczyniłyby niczego
łatwiejszym. – Niczego im nie zrobiłaś.
Nie
chciałam wypowiadać się za siebie. Och, miałam dość powodów, żeby tego nie
robić. Byłam w stanie zrozumieć, dlaczego ktokolwiek zwrócił się przeciwko
komuś takiemu jak ja – przeciwko ludziom, którzy zaczęli przejawiać co
najmniej… niepokojące zdolności. Sęk w tym, że ktoś taki jak Lettie zdecydowanie
na to nie zasłużył! Myśl o tym, że ta dziewczyna miałaby kogokolwiek
skrzywdzić, była dla mnie nie do pojęcia.
Lettie w zamyśleniu
przekrzywiła głowę. Wciąż mnie obserwowała, wydając się starannie analizować
moje kolejne słowa i gesty. Nie miałam pojęcia, do jakich wniosków doszła,
ale nagle poczułam się nieswojo pod jej spojrzeniem.
– Jesteś
pewna? – zapytała w końcu.
Na to nie
potrafiłam odpowiedzieć. Nerwowo zacisnęłam usta, w głowie szukając odpowiednich
słów albo przynajmniej sposobu na przeciągnięcie wszystkiego w czasie.
Lettie tak
naprawdę nie czekała na odpowiedź. Z westchnieniem wyprostowała się, po
czym sięgnęła do doniczki, zdecydowanym ruchem wyrywając dopiero co powstały
kwiat. Ostrożnie potarła łodygę, przez chwilę beznamiętnie przypatrując się
roślinie. Dopiero po chwili zdecydowała się na bardziej konkretny ruch, przez
który jeden z rubinowych płatków wylądował na ziemi.
Wygląda
jak krew.
Znów
zadrżałam, sama niepewna, co niepokoiło mnie bardziej – ta myśl czy sytuacja
sama w sobie.
– Tamtej
nocy rozpętał się chaos. Sama nie wiem, jak komukolwiek udało się znaleźć
akurat mnie… Wiesz, nie rozpowiadałam na prawo i lewo, że chyba robię
dziwne rzeczy. Nawet moi rodzice nie widzieli – przyznała Lettie. Kolejny
płatek opadł na dywan, tym razem samoistnie. Kwiat usychał w jej dłoniach
równie gwałtownie, co wcześniej przyszedł na świat. – Nie miałam pojęcia o Poszukiwaczach.
Nie miałabym szans, gdyby Fran mnie nie ostrzegła.
– Fran…?
Na ustach
Lettie pojawił się niepewny uśmiech.
– Moja kotka
– oznajmiła z rozbrajającą szczerością, już w następnej sekundzie
spuszczając wzrok. Promienny uśmiech momentalnie przygasł. – Tęsknię za nią.
– Twoja
kotka powiedziała ci, że… masz uciekać?
To brzmiało
niedorzecznie, ale w tej sytuacji nie miałam innego wyboru, jak tylko
spróbować uwierzyć w to, co mi mówiła. Wmawianie sobie, że było inaczej,
nie wchodziło w grę. Z drugiej strony…
– No… Nie
do końca powiedziała. – Lettie rzuciła mi bliżej nieokreślone spojrzenie. – To
nie tak, że słyszałam jej głos czy coś… Po prostu wiedziałam, co chciała mi
przekazać.
– Nie
rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą.
– Ja też
nie, ale nie mam pojęcia jak inaczej ci to wytłumaczyć.
Nie dodała
niczego więcej, ale nie musiała. W tamtej chwili szczerze wątpiłam, by
jakiekolwiek słowa były w stanie wyrazić coś tak pokrętnego jak
Obdarzenie. Prawda była taka, że to, co robiła Lettie, wciąż brzmiało dużo
lepiej niż moje zdolności. Nie tyle rozumienie zwierząt, ale możliwość dawania
życia…
Przez
moment poczułam się tak, jakbyśmy stały na dwóch całkowicie różnych krańcach
czegoś, czego nie potrafiłam nazwać, choć czułam to całą sobą.
Nie mogąc
się powstrzymać, uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. To okazało się silniejsze
ode mnie, choć nade wszystko pragnęłam się powstrzymać. Całą sobą poczułam
wyrzuty sumienia, choć te wydały mi się równie irracjonalne, co i świat, w którym
nagle przyszło nam istnieć. Współgranie z naturą, uzdrawianie… Gdzie na
tle tak wyjątkowych, przydatnych zdolności było miejsce dla mnie?
– Wszystko
gra, Amy?
Wzdrygnęłam
się, natychmiast podrywając głowę. Uświadomiłam sobie, że dłuższą chwilę
tkwiłam w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w bliżej nieokreślony
punkt przestrzeni. Lettie tymczasem wciąż stała przy doniczce, w rękach
obracając pozbawiony części płatków kwiat. Obracała roślinę w palcach,
wydając się nie zwracać uwagi na to, co z nią robiła. Całą uwagę skupiała
na mnie.
– Tak… Tak,
powiedzmy – wymamrotałam z opóźnieniem. O, tak, doskonale to po mnie
widać! – Zaskoczyłaś mnie, to wszystko.
– Za dużo
wrażeń na raz? – zasugerowała, siląc się na blady uśmiech.
Spróbowałam
odwzajemnić gest, ale czułam, że wyszło mi to marnie. Moja rozmówczyni na
szczęście w żaden sposób nie dała po sobie poznać, że ma o to do mnie
pretensje.
– Coś w tym
rodzaju.
Dziewczyna w zamyśleniu
skinęła głową.
– Chyba
mogę to sobie wyobrazić. Kiedy to wszystko się zaczęło… – Lettie wzruszyła
ramionami. – Mam wrażenie, że minęły wieki. Byłam przerażona i zagubiona,
nawet jak już znalazł mnie Ryan… Pewnie przechodzisz przez to samo. Chociaż to
dziwne, że udało ci się uciekać przez rok. Nie wyobrażam sobie takiego odcięcia
od świata.
– To nie
było tak – zaoponowałam.
Z jakiegoś
powodu poczułam się tak, jakbym okłamywała samą siebie. Och, ależ było.
Wspomnienie spędzonego w klasztorze czasu może i było kojące, ale nie
mogłam zaprzeczyć, że zarazem sprowadzało się ni mniej, ni więcej, ale do
ucieczki. Z dnia na dzień bezpieczna otoczka zniknęła, a ja znów
znalazłam się w samym środku czegoś, czego nie rozumiałam. I tym
razem nie miałam co liczyć na to, że uda mi się znaleźć bezpieczny azyl. Ryan
zaprzepaścił wszystko.
Nie
wątpiłam, że Berenika chciała dla mnie dobrze. Może krycie się po kątach
finalnie prowadziło donikąd, ale nie miałam ciotce tego za złe. Wręcz
przeciwnie – byłam jej wdzięczna za każdy z tych dodatkowych dni. Wciąż
uważałam, że prawdziwym cudem było to, że bez przeszkód udało mi się dotrzeć aż
do klasztoru. W ciągu zaledwie kilkunastu godzin udało mi się przekonać,
że od tego czasu świat oszalał jeszcze bardziej. Z Poszukiwaczami na karku
nie miałabym najmniejszych szans.
Zacisnęłam
usta. Dyskretnie spojrzałam na Lettie, przez chwilę pragnąc zadać jej
dziesiątki pytań – w większości najpewniej naiwnych i głupich – ale
nie potrafiłam się na to zdobyć. Może tak naprawdę nie chciałam wiedzieć.
– Nieważne
– mruknęłam, przez moment sama niepewna czy zwracałam się do siebie, czy może
jednak do niej. – Jeśli nie masz jeszcze jakichś cudownych niespodzianek… Jak
rozumiem, czekamy na Ryana?
– Pewnie
tak. Zwykle to on podejmuje decyzje… O ile zamierzasz tu zostać.
Jakbym w ogóle
miała wybór! A jednak Lettie spoglądała na mnie tak, jakby naprawdę
wierzyła, że mogłabym uciec. Mogłam tylko zgadywać, co skłoniło ją do wysnucia
podobnych wniosków, ale na dłuższą metę to i tak nie miało znaczenia.
Prawda była taka, że z daleka od niej i Ryana czekała mnie śmierć
albo… Coś gorszego. Nie miałam pewności czy to możliwe, ale próbowałam o tym
nie myśleć. Wystarczyło, że wszystko we mnie aż krzyczało, że powinnam uważać.
Próba mierzenia się z Poszukiwaczami i całym tym bałaganem w sytuacji,
w której nie wiedziałam niczego, brzmiała jak czyste szaleństwo.
– Jasne, że
zamierzam. Przynajmniej na razie – zapewniłam pośpiesznie.
Tych kilka
słów wystarczyło, by dziewczyna zdołała się rozluźnić. Na tyle, na ile było to
możliwe, skoro wciąż tkwiłyśmy w zamknięciu, czekając na powrót Ryana. „Co
potem?” – cisnęło mi się na usta, ale i to pytanie zachowałam dla siebie.
Przecież i tak miałam poznać odpowiedź.
– To
świetnie! A ja… Hm, posprzątam tu – zasugerowała Lettie, pośpiesznie
wrzucając pomięty kwiat do doniczki i zabierając naczynię ze stołu.
W milczeniu
odprowadziłam dziewczynę wzrokiem.
Może
powinnam poczuć się lepiej z myślą, że choć przez nią jedną byłam mile
widziana, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wciąż siedziałam jak na
szpilkach, ogarnięta niezrozumiałym napięciem, które nie opuszczał mnie nawet
na chwilę.
Byłam
tutaj. I nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po nadchodzących dniach.
Jeśli to nie było powodem, by czuć przerażenie, to sama już nie wiedziałam, co w takim
do tego upoważniało. To, że jako jedyna nie znałam tego świata, niczego nie
ułatwiało.
Zapytam…
Innym razem.
Tyle że i do
tego się nie paliłam. Nie wyobrażałam sobie, że miałabym rozmawiać o tym
wszystkim akurat z Lettie. W moich oczach pozostawała dzieckiem, na
dodatek takim, które podświadomie pragnęłam chronić, choć w rzeczywistości
dziewczyna pozostawała o wiele bardziej doświadczona ode mnie. To brzmiało
irracjonalnie, ale przecież tak właśnie było. Przez czas spędzony w klasztorze
to właśnie ja byłam niedoświadczonym, błądzącym we mgle dzieciakiem, który miał
szczęście trafić na osoby, które uratowały mu tyłek. Powinnam być za to
wdzięczna, a jednak… nie potrafiłam. Nie, skoro wciąż dręczyła mnie jedna,
dość istotna kwestia.
Czego Ryan
szukał w klasztorze? Ta myśl nie dawała mi spokoju, wydając się
najistotniejsza ze wszystkich. Wątpiłam, by Lettie potrafiła mi odpowiedzieć
akurat na to pytanie i to bynajmniej nie dlatego, że mogłaby tego nie
chcieć. Obawiałam się, że nie wiedziała – i w tym leżał największy
problem. Miałam wrażenie, że mimo wszystko całą sobą polecała na Ryanie,
poniekąd związana tym samym, co i ja: wdzięcznością. Mogła na niego
psioczyć i upominać, kiedy zaczynał być trudny w obejściu, ale już na
pierwszy rzut oka widać było, że mu ufała. Obserwując tę dwójkę, czułam się
tak, jakbym patrzyła na rodzeństwo.
Ja za to
nie ufałam Ryanowi ani trochę. To, że byłam w tym mieszkaniu, jeszcze o niczym
nie świadczyło.
Prawda była
taka, że nie miałam dokąd pójść. Gdybym odeszła, zostałabym sama.
I to było
przerażające.
Ryan nie pojawił się do
wieczora. Wydało mi się to dziwne po tym, jak zdenerwowany był przed wyjściem,
ale zdecydowałam się tego nie komentować. Mimo wszystko nie mogłam pozbyć się
wrażenia, że również Lettie zaczynała się martwić, raz po raz spoglądając a tu
w kierunku przedpokoju, a to znów na wiszący na ścianie zegar.
Tykanie wolno przesuwających się wskazówek zaczynało być coraz bardziej irytujące.
Próbowałyśmy
rozmawiać, ale przychodziło nam to z trudem. Skupiłyśmy się na
neutralnych, nic znaczących tematach, ale to prowadziły przede wszystkim do
niezręcznej ciszy i wymownego spoglądania w różnych kierunkach.
Gdzieś między nami wisiały niezadane pytania – i te moje, i te
należące do Lettie, bo jakoś nie wątpiłam, że i ona miała kilka. Zwłaszcza
jedno było dla mnie aż nazbyt oczywiste.
„A ty co
potrafisz, Amy?”.
Błogosławiłam
fakt, że nie padło.
To ja
pierwsza skapitulowałam, decydując się uciec do pokoju. Po skromnej
obiadokolacji (żadna z nas nie była głodna), którą w ciszy
przygotowałyśmy, pod byle pretekstem zamknęłam się w sypialni. Usiadłam na
łóżku, w którym przyszło mi tak nieoczekiwanie się obudzić, ale nie wyobrażałam
sobie, że miałabym zasnąć. Byłam czujna, rozbudzona i zbytnio
zaniepokojona, by chociaż myśleć o śnie. Po prostu siedziałam, bezmyślnie
wpatrując się w drzwi i za wszelką cenę próbując się wyciszyć.
Słyszałam
kroki Lettie i to, że w pewnym momencie przystanęła przy drzwiach
pokoju. Wejdzie czy nie wejdzie…? Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność,
zanim dziewczyna jednak zdecydowała się wycofać. Kroki oddaliły się, a ja
znów zostałam sama, pogrążona w nieprzeniknionej ciszy.
Niech to
szlag! Niech to…
Z jękiem
ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam coś zrobić, ale nie miałam pojęcia co i dlaczego.
Jedyną osoba, którą uważałam za swoisty warunek podjęcia jakiejkolwiek decyzji,
była nieobecna, z kolei ja… czułam się zagubiona.
Nie miałam
pewności, kiedy przysnęłam. Ocknęłam się nagle, oszołomiona i obolała
przez niewygodną pozycję, którą nieświadomie przybrałam. Skrzywiłam się, czując
nieprzyjemne mrowienie, które rozeszło się po całym moim ramieniu, ledwo tylko
rozprostowałam rękę. Zacisnęłam i zaraz rozprostowałam palce, próbując
doprowadzić się do porządku.
Tym razem
nie śniłam, ale wcale nie czułam się dzięki temu lepiej. Nerwowo rozejrzałam
się po pokoju, dopiero po chwili pojmując, co wyrwało mnie ze snu. Z bijącym
sercem wyprostowałam się na łóżku, spoglądając ku drzwiom i nasłuchując,
ale odpowiedziała mi cisza. A jednak byłam gotowa przysiąc, że słyszałam
coś… Kroki albo dźwięk tłuczonego szkła, które…
Bez
zastanowienia poderwałam się na równe nogi. Ignorując mrowienie we wciąż
zesztywniałej ręce, wykradłam się na zaciemniony korytarz. Miałam ochotę
zawołać Lettie, ale nie odważyłam się tego zrobić. W zamian przywarłam do
ściany, wciąż nasłuchując i gorączkowo zastanawiając nad tym, co robić.
Gdybym była sama, zaczęłabym planować ucieczkę z mieszkania, ale w tej
sytuacji… Och, nie mogłam zostawić Lettie. Cokolwiek się działo, mogłyśmy być
zagrożone.
Instynktownie
ruszyłam ku kuchni, po kilku krokach nabierając pewności, że intruz znajdował
się właśnie tam. Przez krótką chwilę czułam się niemalże tak, jakbym znów błądziła
korytarzami pod klasztorem, próbując uciec przed zagrożeniem, którego wówczas
jeszcze nie byłam świadoma. Przesunęłam się bliżej, wychyliłam zza zakrętu, a potem…
Ledwo
powstrzymałam się od westchnienia. Wystarczyła chwila, by kamień spadł mi z serca,
a ja zapragnęła roześmiać się w głos – w nerwowy, pełen ulgi
sposób. Bez problemu poznałam zwróconego do mnie plecami, pośpiesznie zbierającego
z podłogi kawałki zbitej szklanki Ryana. Mimo wszystko nie ruszyłam się z miejsca,
z uporem wpatrując się w plecy niczego nieświadomego mężczyzny i gorączkowo
zastanawiając nad tym, co tak naprawdę chciałam zrobić. Wciąż mogłam się
wycofać, wrócić do pokoju i przeczekać do rana, ale mimo wszystko…
Zacisnęłam
usta. Z wolna zrobiłam krok naprzód, nie dając sobie czasu na zmianę
decyzji.
– Wróciłeś.
Usłyszałam
przekleństwo, a potem kawałki szkła znów wylądowały na podłodze, kiedy
Ryan je upuścił. Gwałtownie poderwał się na równe nogi; zauważyłam, że wsunął
kciuk do ust i wtedy dotarło do mnie, że do tego wszystkiego musiał się
skaleczyć.
Jego zielone,
kocie oczy spoczęły wprost na mnie. Początkowe wątpliwości ustąpiły miejscu
frustracji.
– Jasna
cholera – wymamrotał, wyraźnie rozdrażniony. – Nie rób tak!
Poczułam,
że dotychczasowe napięcie ustępuje miejsca czemuś innego – mniej ostatecznemu,
choć nie potrafiłam tego nazwać. Tak naprawdę niczego już nie rozumiałam.
W gruncie
rzeczy wiedziałam tylko jedno.
– Musimy
pogadać.
Dobry wieczór. Czy coś. Ale hej, za to pomysł przez te kilka miesięcy (sic!) mi ewoluował!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz