Ukojenie okazało się
zaledwie chwilowe. Zbawienne działanie prysznica minęło równie szybko, co i się
pojawiło, w którymś momencie zostawiając mnie drżącą i jeszcze
bardziej roztrzęsioną. Tkwiłam na samym środku łazienki, na sobie mając
wyłącznie zbyt luźną koszulę i spodnie, które dostałam od Ryana. Co prawda
to wydawało się lepsze od dalszego biegania w halce, ale wcale nie
poczułam się dzięki temu lepiej. Nie, skoro na pierwszy rzut oka nadal
wyglądałam jak siódme nieszczęście.
Wzięłam kilka głębszych wdechów, naiwnie wierząc, że jednak uda mi się
uspokoić. Ani Lettie, ani Ryan nie przyszli, żeby mnie poganiać, ale jakoś nie
wątpiłam, że powinnam się pośpieszyć. Rozmowa. Potrzebowałam i tego, i jakichkolwiek
wyjaśnień, chociaż zarazem wcale nie byłam taka pewna, czy chciałam je
usłyszeć. Z drugiej strony, jakoś nie wątpiłam, że zabarykadowanie się w tej
małej łazience i spędzenie tu reszt życia, również nie było dobrą opcją.
Odgarnęłam wciąż przemoczone włosy na plecy, by przestały kleić mi się do
twarzy. Poruszając się trochę jak w transie i poświęcając zbyt wiele
uwagi każdemu, nawet najdrobniejszemu ruchowi, chwilę jeszcze miotałam się po
łazience, nie od razu decydując się wrócić na korytarz. Starannie zamknęłam za
sobą drzwi, opierając się o nie plecami i mimowolnie wzdrygając się,
gdy uderzył mnie panujący na zewnątrz chłód. Zwłaszcza po wyjściu z wciąż
zaparowanego, dusznego pomieszczenia, zmiana temperatury dawała mi się we
znaki.
Co powinnam zrobić? Bez wątpienia byłam coś winna dwójce towarzyszy,
których zyskałam w tak nietypowych warunkach, ale co dalej? Już podczas
kąpieli próbowałam stwierdzić, co powinnam i mogłam i powiedzieć, ale
bezskutecznie. Zwłaszcza po swobodzie, z jaką Lettie zdradziła mi
zdolności Ryana, nie potrafiłam uznać, że milczenie było najrozsądniejszą
opcją. Mimo wszystko dyskutowanie o zdolnościach i Obdarzeniu po
ponad roku, gdy w bezpiecznym klasztorze mogłam swobodnie udawać, że nie
istniały…
Potrząsnęłam głową. Chciałam wierzyć, że co ma być to będzie, ale to i tak
brzmiało tak, jakbym oszukiwała samą siebie.
Łazienka znajdowała się na końcu korytarza. Przy takim położeniu nie
miałam zbyt wielkiego wyboru kierunku, więc bez pośpiechu ruszyłam przed
siebie, uważnie rozglądając się dookoła. Udało mi się odtworzyć drogę do
sypialni, w której się obudziłam, ale nie zdecydowałam się wejść do
środka. Moją uwagę przykuły za to znajome głosy, dochodzące z pomieszczenia
mieszczącego się kawałek dalej. Choć zaledwie chwila w towarzystwie Lettie
i Ryana wystarczyła mi, by zrozumieć, że ta dwójka kłóciła się
zdecydowanie zbyt często, mimowolnie skrzywiłam się, słysząc, że dziewczyna
znów była bliska tego, żeby zacząć krzyczeć.
– … być milszy, co? – doszedł mnie jej spięty głos. Gdyby nie to, że
miałam już okazję przyjrzeć się jej słodkiej, niewinnej twarzyczce, doszłabym
do wniosku, że słowa należały do kogoś znacznie starszego. – Ryan, do diabła,
ty ją przyprowadziłeś. Nie zachowuj się, jakby sama się tu wprosiła.
– A co miałem zrobić? Nagle po prostu mi tam padła!
– Więc ją zabrałeś. I bardzo dobrze, bo nawet ty nie byłbyś takim
palantem, by zostawić nieprzytomną dziewczynę w obcym miejscu – westchnęła
Lettie, choć na moment spuszczając z tonu. – Jest jedną z nas. Poza
tym nie wygląda, jakby mogła nas pozabijać, więc… Jak mówiłam, sam ją zabrałeś
– powtórzyła z naciskiem dziewczyna. – Dla mnie to ucina temat.
Odpowiedziało jej poirytowane prychnięcie.
– A dla mnie nie. Nie bądź głupsza niż musisz, dobra? – obruszył się
Ryan. Nawet nie czekał na odpowiedź, w pośpiechu ciągnąć dalej. – Była
koło klasztoru. Dlaczego tam?
– Wiesz, gdybym już miała się czymś martwić, to raczej tym, że natknąłeś
się na pół nagą dziewczynę w lesie.
– To też.
Zacisnęłam usta. Przysłuchiwanie się ich rozmowie, zwłaszcza gdy mówili o mnie,
było dziwne. Coś ścisnęło mnie w gardle, choć zarazem wiedziałam, że nie
powinnam mieć do nich pretensji. Ja też miałam problem z tym komu i na
ile zaufać, ale mimo wszystko…
– Po prostu ją zapytaj, zamiast wymyślać niestworzone rzeczy – odezwała
się ponownie Lettie. Tym razem zabrzmiała pewnie i rzeczowo. – Razem
uciekaliście przed Poszukiwaczami. Powiedziałeś, że na nią polowali, więc… Cóż,
tyle w temacie tego, czy mogłaby być po ich stronie.
Tym razem Ryan nie odpowiedział, ale nie uznałam tego za oznakę zgody.
Och, wręcz przeciwnie. W pamięci wciąż miałam jego zacięty wyraz twarzy i sposób,
w jaki na mnie patrzył przez cały ten czas. To, że miał względem mnie
wątpliwości, było równie oczywiste, co i brak sympatii z jego strony.
Nerwowo zacisnęłam
usta. Chwilę jeszcze nasłuchiwałam, chociaż czułam, że to nienajlepszy pomysł.
Tak naprawdę powinnam po prostu tam wejść, ale nie od razu się na to zdobyłam.
– Nieważne –
stwierdził w końcu Ryan. Wyczuwałam wyraźną rezerwę w jego tonie. –
Chociaż i tak nie rozumiem, co tam robiła. Jestem pewien, że widziałem ją
już w klasztorze, więc…
Tyle
wystarczyło, żebym straciła cierpliwość.
– Mogłabym
zapytać o to samo.
Poczułam
się dziwnie, gdy spojrzenia Lettie i Ryana powędrowały ku mnie.
Westchnęłam w duchu, po czym – siląc się na zachowanie neutralnego wyrazu
twarzy – w końcu zdecydowałam się przekroczyć próg. Uniosłam głowę,
próbując zachowywać się tak, jakbym wcale nie czuła się źle z dopiero co
podsłuchaną rozmową. Tym, że właśnie dobrowolnie dałam znać, że przez cały ten
czas byłam obok, również.
– Miło, że w końcu
się do nas pofatygowałaś.
– Ryan –
syknęła natychmiast Lettie, ale chłopak nawet na nią nie spojrzał.
Powstrzymałam
grymas, w zamian wysilając się na blady uśmiech. Być może to nie miało
sensu, ale nie zamierzałam doprowadzić do sytuacji, w której znów miałabym
kulić się jak wystraszone dziecko, czekając na rozwój wypadków. Mógł mieć
powody do niepokoju, jasne – które z nas nie miało? – ale to jeszcze nie
znaczyło, że zamierzałam pozwolić, by traktował mnie w ten sposób.
Przez
chwilę wszyscy milczeliśmy, ja starając się ignorować przenikliwe spojrzenie
intensywnie zielonych oczu Ryana. Nie zaryzykowałam spojrzenia wprost w jego
szmaragdowe tęczówki, ale i tak czułam się co najmniej nieswojo. Miałam
wrażenie, że prowokował mnie samym tylko spojrzeniem, oczekując… Och, sama nie
byłam pewna czego! Tym razem nie pojmowałam, skąd brała się niechęć, nagle
gotowa przysiąc, że chodziło o coś więcej, niż tylko wspomniane wcześniej
wątpliwości.
– Lepiej
wyglądasz – stwierdziła cicho Lettie, jako pierwsza przerywając przeciągająca
się ciszę. Byłam jej za to wdzięczna. – Wszystko gra, Amy?
– Jasne.
Poniekąd to
wcale nie było aż takim wielkim kłamstwem. Czułam się nieźle, zwłaszcza że w końcu
udało mi się zapanować nad chłodem. Mimo wszystko i tak objęłam się
ramionami, wyprostowałam i z uwagą powiodłam wzrokiem po
pomieszczeniu, w którym ostatecznie wszyscy się znaleźliśmy.
Pokój
przypominał skrzyżowanie gabinetu z niewielkim salonem. Dostrzegłam
zastawione książkami regały i małe, pokryte papierami biurko, wciśnięte zaraz
pod oknem. Nie zaskoczył mnie widok starannie zaciągniętych zasłon ani to, że w pomieszczeniu
paliła się tylko jedna, rzucająca anemiczne światło lampka. Wszystko aż
krzyczało, że mieszkańcy nie chcieli zwracać na siebie zbędnej uwagi, choć
takie zachowanie mimo wszystko mogło wydać się podejrzane.
Lettie
rozsiadła się na jednym z dwóch, ustawionych przy niskim stoliku do kawy
foteli. Nogi przerzuciła przez podłokietnik, w zasadzie bardziej leżąc niż
siedząc. Co prawda na mój widok wyprostowała się, ale nie zmieniła pozycji,
wygięta pod jakimś dziwnym kątem. Udało jej się nawet wysilić na uśmiech, ale
to nie przyszło jej aż tak naturalnie jak wcześniej. W zasadzie byłam
gotowa przysiąc, że dziewczyna nieznacznie się zarumieniła.
Ryan dla
odmiany nie wyglądał na ani trochę zmieszanego. Och, wręcz przeciwnie – wciąż
patrzył na mnie wyzywająco, jakby chcąc w ten sposób podkreślić, że wciąż obstawał
przy tym, co powiedział, nawet jeśli nie miał pewności, ile usłyszałam. On
również skrzyżował ramiona na piersiach, nie tyle w próbie zapanowania nad
ciałem, co chęci wyglądania na kogoś pewniejszego niż w rzeczywistości.
Takie przynajmniej miałam wrażenie, zwłaszcza że coś w jego postawie
niezmiennie sprawiało, że zapragnęłam zniknąć mu z oczu.
Odchrząknęłam,
żeby oczyścić gardło. Przez chwilę jeszcze miałam nadzieję, że któreś z nich
uwolni nas od konieczności trwania w ciszy i jednak się odezwie, ale
szybko nabrałam pewności, że czekam na marne.
– Cóż…
Mieliście do mnie jakieś pytania, prawda? – zauważyłam przytomnie. Samą siebie
zaskoczyłam tym, jak swobodnie i pozornie lekko zabrzmiał mój głos. – Więc
czekam. Tak jak mówiła Lettie… – Wymownie zerknęłam na Ryana. Udało mi się
uśmiechnąć, ale czułam, że wyszło mi to w dość wymuszony, wręcz gorzki
sposób. – Zamiast gdybać, wal wprost.
– Co
robiłaś w klasztorze?
Uniosłam
brwi. Nie spodziewałam się, że Ryan potraktuje moje słowa aż tak dosłownie, ale
z drugiej strony… Cóż, mogłam się tego po nim spodziewać.
Zacisnęłam
usta, bynajmniej nie paląc się do tego, żeby odpowiadać. Bez pośpiechu przeszłam
przez pokój, po czym ciężko opadłam na fotel sąsiadujący z tym Lettie. Nie
ufałam sobie na tyle, by dalej stać, choć wciąż czułam się dziwnie – i to
zwłaszcza z tym, że Ryan nagle zaczął nade mną górować.
– To jednak
na ciebie wpadłam w podziemiach… Prawie dostałam zawału, wiesz? –
mruknęłam, próbując wszystko sensownie poukładać.
– To nie jest
odpowiedź – obruszył się chłopak. – No i uciekłaś przede mną, więc…
– Przypadkowy
gość zaczął mnie obmazywać, na dodatek po ciemku. Co miałam zrobić? –
obruszyłam się.
– Obmacywałeś
ją!? – wyrwało się Lettie.
Ryan jęknął.
Po ruchu jego warg poznałam, że w rzeczywistości był bliski tego, by zacząć
przeklinać. Coś w jego twarzy złagodniało, zaraz też wyrzucił obie ręce ku
górze w poddańczym geście.
– Okej, mój
błąd! Widziałem równie niewiele, co i ty, jasne? – wyrzucił z siebie na
wydechu. Wychodziło na to, że na bardziej konkretne przeprosiny nie miałam co
liczyć. – No i znokautowałaś mnie, więc jesteśmy kwita. Teraz odpowiedz.
Wciąż nie
byłam przekonana, ale jaki tak naprawdę miałam wybór? W milczeniu uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok, wciąż robiąc wszystko, by zebrać myśli. Palce
wplotłam we wciąż wilgotne włosy, raz po raz nerwowo je przeczesując. Zajęcie
czymś rąk na swój sposób pomagało, ale i tak nie udało mi się rozluźnić.
– Mieszkam…
Mieszkałam – poprawiłam się niechętnie. Ucisk w gardle przybrał na sile, gdy
tylko wypowiedziałam te słowa. No, tak… Mieszkałam. – Musiałam uciekać,
kiedy pojawili się Poszukiwacze.
–
Mieszkałaś – powtórzył niczym echo Ryan, spoglądając na mnie tak, jakby
zobaczył mnie po raz pierwszy.
Tyle
wystarczyło bym pojęła, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Przez jego
twarz przemknął cień. Nie dodał niczego więcej, ale wyjątkowo nie poczułam się
dobrze z tym, że najwyraźniej właśnie zepsułam mu światopogląd. Kto wie,
może nawet próbował wyobrazić mnie sobie w habicie. To byłoby całkiem
zabawne – przypadkowo uprowadzić jedną z sióstr zakonnych…
– Byłam tam
od roku. Odkąd… – Wzruszyłam ramionami. Jakbym akurat im musiała tłumaczyć, co
się zmieniło. – Mieszkałam z ciocią. Zabrała mnie do siebie, kiedy się
zaczęło.
– Azyl w klasztorze?
A to ciekawe – stwierdził w zamyśleniu Ryan. – I tylko dlatego
tam pojechałaś?
– A z jakiego
innego powodu? Zresztą nie zależy mi na tym, żebyś mi wierzył –
zniecierpliwiłam się. – Tu nawet nie chodzi o wiarę. Kobiety stamtąd to
najcudowniejsze osoby, jakie poznałam i nie mówię tu tylko o cioci.
Musiałam
urwać, żeby złapać oddech. Ucisk w piersi przybrał na sile, a ja z zaskoczeniem
przyjęłam do wiadomości to, że piekły mnie oczy. Zamrugałam nieco
nieprzytomnie, nie zamierzając ot tak pozwolić sobie na łzy. Zaskoczyły mnie,
tak jak i cała mieszanka emocji, którą nagle poczułam. Przebudzenie w środku
nocy, paniczna ucieczka, a ostatecznie omdlenie i wylądowanie tutaj…
To wszystko działo się szybko – zbyt szybko, mogłam wręcz powiedzieć. W całym
tym szaleństwie tęsknota zeszła gdzieś na dalszy plan, bo tak naprawdę nie
miałam czasu, żeby myśleć.
Aż do tej
pory. Rozmowa jedynie czyniła prawdziwszym wszystko to, co miało miejsce. Do
tej pory przez myśl nie przeszło mi, że niejako już nie miałam dokąd wracać.
Wiedziałam o tym i to już błądząc po lesie, a jednak…
Wyczułam
ruch, ale nie od razu zorientowałam się, co oznaczał. Zanim w ogóle zdążyłam
się zastanowić, Lettie nagle znalazła się tuż obok mnie, bezceremonialnie uwieszając
mi się na szyi.
– Hej –
usłyszałam tuż przy uchu jej niepewny szept. – Wszystko gra, Amelio. Ryan nie
miał na myśli niczego złego.
Powiedziała
to takim tonem, że sam zainteresowany nie zdecydował się zaprotestować. Wiedziałam
swoje – w tym to, że najpewniej powiedział dokładnie to, co akurat myślał –
ale skinęłam głową, bez słowa odwzajemniając uścisk wtulonej we mnie dziewczyny.
Wciąż zbierało mi się na płacz, ale udawało mi się powstrzymywać, przynajmniej
na razie. Wypłakiwanie sobie oczu było ostatnim, na co miałam ochotę w towarzystwie.
Weź się w garść.
Och, gdyby to
jeszcze było takie proste…
– A ty?
– zapytałam cicho. Nie patrzyłam na Ryana, ale zwracałam się bezpośrednio do
niego. – Ja tam mieszkałam. Za to ty wszedłeś do mojego domu i… Cóż,
najwyraźniej sprowadziłeś tam Poszukiwaczy.
Ta myśl mnie
poraziła, zwłaszcza że nagle wydała się zaskakująco sensowna. Początkowo myślałam,
że wszystko jednak sprowadzało się do mnie – że ktoś jakimś cudem zorientował
się, że gdzieś w klasztornych murach spokojnie żyła sobie Obdarzona, od
roku uciekająca od nowej rzeczywistości – ale to wcale nie musiało być tak. To,
że Ryan wydawał się znać mężczyzn, z którymi ganialiśmy się po lesie, również
wydawało się dość wymowne.
Jego wina… Może
gdyby nie przyszedł, nic złego by się nie stało. Nie musiałabym uciekać, a jednak…
– Szukałem…
– Ryan urwał. Spojrzałam na niego, ale skończyło się na tym, że mogłam co
najwyżej wpatrywać się w jego plecy, kiedy tak po prostu odwrócił się ode
mnie i Lettie. – Nieważne.
– Nieważne?
– jęknęłam, gwałtownie nabierając powietrza. Z wrażenia omal się nie
zakrztusiłam. – Ode mnie oczekujesz wyjaśnień, a kiedy chcę wzajemności…
– Jeszcze
nie skończyliśmy – zauważył bez większego zainteresowania Ryan. – I coś mi
nie pasuje. Tak po prostu mieszkałaś sobie z ciotką w klasztorze?
– Co to ma
do…?
– Wiedziała
o tobie? – drążył, nie wykazując większego zainteresowania tym, że miałam
coś do powiedzenia. – O tym, kim jesteś?
–
Oczywiście, że tak. Sama kazała mi uciekać. – Z niedowierzaniem potrząsnęłam
głową. – Oskarżasz mnie o coś? Do cholery…
I tym razem
nie pozwolił mi dokończyć. Co prawda nie przerwał mi słownie, ale coś w spojrzeniu,
którym mnie obdarował, momentalnie sprawiło, że zamilkłam. Po prostu siedziałam
na fotelu, tuląc do siebie Lettie i próbując zrozumieć, dokąd w ogóle
zmierzała to rozmowa.
– Nie –
powiedział w końcu Ryan. – Po prostu się nie spodziewałem. Wychodzi na to,
że… przypadkiem wpadłem tam, gdzie nie powinienem. Wybacz.
– I tyle?
Ryan wydał z siebie
sfrustrowany jęk.
– A co
mam więcej ci powiedzieć? Nie miałem pojęcia! – obruszył się.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta. Miałam ochotę doskoczyć do niego i porządnie potrząsnąć za
ramiona – zrobić cokolwiek, by choć w niewielkim stopniu pokazać, co
sądziłam o takich… przeprosinach. „Przypadkiem zepsułem ci życie,
no wybacz!” – dokładnie tak brzmiało to z mojej perspektywy. Myślenie o tym
w ten sposób jedynie pogarszało sytuację, a jednak…
Tyle że w jakiś
pokrętny sposób Ryan też miał rację. Nie mógł wiedzieć, bo i skąd? Kto
wpadłby na pomysł, że w najpewniej przypadkowo wybranym klasztorze był
ktoś, na kogo przypadkiem można było ściągnąć niebezpieczeństwo? Chciałam się
na niego złościć, ale jakaś rozsądniejsza cześć mnie skutecznie mi to utrudniała.
Bezwiednie
mocniej przygarnęłam do siebie Lettie. Trzymałam ją w ramionach, nie
dbając o to, że była mi całkowicie obca. W tamtej chwili potrzebowałam
kogokolwiek, kto by mnie przytulił, zaś bliskość dziewczyny okazała się znaczyć
więcej, niż mogłabym przypuszczać. Przynajmniej to powstrzymywało mnie przed
natychmiastowym poderwaniem się na równe nogi i… zrobieniem czegoś, czego jak
nic przyszłoby mi żałować.
Zamknęłam
oczy, jakby to mogło powstrzymać cisnące mi się do oczu łzy. Sama już nie byłam
pewna czy to złość, czy może tęsknota, rozżalenie albo… wszystko inne. Och, równie
dobrze w grę mogła wchodzić cała mieszanka, to nie miało znaczenia. Emocje
już i tak zbyt mocno wytrącały z równowagi, bym chciała tracić czas
na nazywanie ich. Zupełnie jakby w ten sposób cokolwiek mogło się zmienić…
– Ta… Zostańcie
tutaj, co? – rzucił z wahaniem Ryan, jednak decydując się przerwać panującą
ciszę. Choć nie widziałam jego twarzy, coś w brzmieniu jego głosu dało mi
do zrozumienia, że był zmieszany. Cóż, chociaż tyle. – Idę się przejść.
– Uciekasz?
– wycedziła przez zaciśnięte zęby Lettie.
Nie
odpowiedział. Chwilę później obie usłyszałyśmy trzaśnięcie drzwi, ale nawet
wtedy nie zdecydowałam się na otwarcie oczu. Trwałam w bezruchu,
spazmatycznie chwytając oddech i wciąż tuląc się do Lettie. A może
ona do mnie? Nie miałam pewności, ale to i tak nie było ważne.
Wystarczyło, że siedziała tuż obok, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś,
kto mógłby ewakuować się przy pierwszej możliwej okazji.
Nie miałam
pewności, jak długo trwałyśmy w ciszy. Było w tym coś kojącego, może
nawet bardziej niż w prysznicu, który wzięłam. Co prawda obawiałam się, że
efekt okaże się równie nietrwały, ale to i tak wydawało się lepsze niż
nic. Lettie i tak robiła dla mnie o wiele więcej, aniżeli mogłabym
oczekiwać, zwłaszcza że pozostawała w tym wszystkim ostatnią osobą, którą
miałabym prawo w tym wszystkim obwiniać.
– Ja… Hm. –
Dziewczyna nieznacznie odsunęła się ode mnie. Słysząc jej głos, jednak
zdecydowałam się otworzyć oczy. Lettie wyprostowała się, nerwowo zaciskając usta.
– Wybacz. Ryan czasami…
– W porządku.
Spojrzała
na mnie z powątpiewaniem. Przez chwilę wyglądała na chętną, by dodać coś
więcej i jak nic znów zacząć chłopaka usprawiedliwiać, ale ostatecznie
tego nie zrobiła. I całe szczęście.
– Wróci. No
i oboje ochłoniecie – podjęła po chwili wahania dziewczyna. Nieco
chwiejnie poderwała się na równe nogi. – Chcesz odpocząć? Albo… No nie wiem, zjeść
coś?
– Jakoś
straciłam apetyt – mruknęłam, po czym westchnęłam, podchwyciwszy jej
spojrzenie. – Ale dzięki.
– Daj
spokój. Jedzenie to zawsze dobry pomysł – oznajmiła z przekonaniem,
wyraźnie robiąc wszystko, by zmienić temat. – Albo wiesz co? Inaczej. Coś ci
pokażę – zapowiedziała, bezceremonialnie chwytając mnie za rękę.
Jak na
kogoś tak drobnego, miała zadziwiająco dużo siły. Z drugiej strony, może
ta ja byłam w na tyle beznadziejnym stanie, że nawet nie próbowałam z nią
walczyć. Tak czy siak, chcąc nie chcąc poderwałam się na równe nogi, ledwo
tylko mnie do tego przymusiła. Dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo czułam
się zesztywniała. Najwyraźniej siedziałyśmy w bezruchu o wiele dłużej
niż sądziłam.
Wierzchem
dłoni otarłam twarz. Wolałam nie zastanawiać się, w jaki sposób wyglądałam,
zwłaszcza że z doświadczenia wiedziałam, że napuchnięte, czerwone oczy
zdecydowanie mi nie służyły. Nie żeby Lettie w ogóle wyglądała, jakby
miała się tym przejąć, ale…
– Ryan wywraca
oczami, kiedy to robię, ale ja i tak uważam, że to fantastyczne. Och, sama
ocenisz! – stwierdziła w pośpiechu moja towarzyszka, ledwo tylko obie
znalazłyśmy się z powrotem w wąskim korytarzu. – Niech się tylko zastanowię…
Nie możemy wyjść, ale trudno. Zaczekaj tu chwilę.
Zanim
zdążyłam jakkolwiek zareagować, puściła mnie i biegiem zniknęła w jednym
z pokoi. Zostałam sama, jak ostatnia idiotka tkwiąc na środku przejścia,
zdolna co najwyżej bezradnie rozglądać się na prawo i lewo. Gdybym
przynajmniej wiedziała, czego się spodziewać…
Usłyszałam
pośpieszne kroki. Poderwałam głowę akurat w momencie, w którym Lettie
– uśmiechając się przy tym jak ktoś, kto właśnie wygrał los na loterii – z powrotem
stanęła przede mną.
– Proszę
bardzo!
Ojejku, zacznę mieć przez to opowiadanie wyrzuty sumienia, naprawdę. Kolejna dłuższa przerwa, no ale w końcu jest i nawet mi się podoba, więc chyba możecie mi wybaczyć. To i tak zadziwiające, że w tym wszystkim wciąż macie do mnie cierpliwość. Zresztą będę usprawiedliwiać się upałami i tym, że aktualnie jestem na półmetku ksiąg Lost in the Time i Forever you said. Liczy się?Z wielkim dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia. To bardzo motywuje, zwłaszcza że w tej tematyce wciąż czuję się jak dziecko we mgle. <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz