– Lettie, pośpiesz się!
Inaczej wyjdę bez ciebie!
Dean krążył
nerwowo tam i z powrotem. W tamtej chwili przypominał mi zapędzone w pułapkę
zwierzę. Obserwowałam go kątem oka, ledwo powstrzymując przed stanięciem z założonymi
rękoma i ostentacyjnym gapieniem tak długo, aż zdecydowałby się
odpowiedzieć na wszystkie pytania, które zdążyłam zadać mu od rana.
Podejrzewałam, że gdybym spróbowała, zrobiłby dokładnie to, co mówił – trzasnął
drzwiami i wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Doprowadzał
mnie do szału. To, że tak naprawdę nie miałam innego wyboru, jak tylko
spróbować mu zaufać i się podporządkować, tym bardziej.
Mogliśmy
się rozejść. Wystarczyło zwykłe „dzięki” z mojej strony, bo mimo wszystko
zasłużyli chociaż na tyle. Czegokolwiek nie zarzuciłabym Deanowi, dzięki niemu i Lettie
miałam się gdzie podziać. W świecie, którego nie znałam, takie miejsce
pozostawało na wagę złota.
Problem
polegał na tym, że nie wyobrażałam sobie działania w pojedynkę. To on mnie
tu doprowadził, co prawda nieświadomie, ale jednak. Nie chciałam choćby
próbować przyjąć do wiadomości tego, że nagle mogłabym zostać sama. Skoro
powrót do klasztoru – przynajmniej na razie – nie wchodził w grę, musiałam
zdecydować się na coś innego. Może tchórzyłam, ale z dwojga złego wolałam
trzymać się blisko kogoś, o kim wiedziałam, że nie zamierzał mnie
skrzywdzić.
Ewentualnie
właśnie całą trójką prosiliśmy się o kłopoty. Niczego innego nie
spodziewałam się po facecie, który wprost oznajmił mi, że nie miał żadnego
konkretnego planu.
Nie
rozmawialiśmy za dużo od wieczora, w którym Dean powiedział mi o Zakonie
Ciszy. Cóż, bynajmniej nie dlatego, że nie próbowałam, zwłaszcza odkąd
potwierdził, że ma kolejny cel. Czułam się, jakbym odbijała się od ściany,
bezskutecznie usiłując wyciągnąć jakiekolwiek szczegóły. „Zobaczysz” – był
mnie, a potem po prostu przestał reagować na moje pytania, od pewnego
momentu zachowując się tak, jakbym wcale nie stała obok. Czułam, że gdybym
jednak zdecydowała się odpuścić i odejść, nie powstrzymywałby mnie.
Skrzyżowałam
ramiona na piersiach. Nerwowo poprawiłam bluzę, którą rano bez słowa rzucił we
mnie Dean. Nie miałam pojęcia, czy powinnam uznać to za przejaw troski, czy
może zwykłą zapobiegawczość z jego strony. Tak czy siak, kolejny raz
poratował mnie ubraniami, zwłaszcza że jako jedyna nie miałam przy sobie
żadnych rzeczy osobistych. Co prawda ciuchy okazały się za duże i luźne,
przez co czułam się, jakbym w nich tonęła, ale za to posiadały jedna
istotna zaletę: były czarne, przez co aż tak nie rzucałam się w oczy. A przynajmniej
miałam taką nadzieję.
Nie
wątpiłam, że Dean właśnie obrał sobie kolejny cel. Nie miałam pojęcia, czy chcę
brać w tym udział, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. Nerwowo
bawiłam się za długimi rękawami, raz po raz zerkając na mojego podenerwowanego
towarzysza. Choć nie robił tego po raz pierwszy, wcale nie wyglądał na
rozluźnionego. Może chodziło o mnie, a może o to, że tym razem
zabierał ze sobą również Lettie, ale i tak ogarnęły mnie wątpliwości. Działanie
bez choćby szczątkowego planu zdecydowanie nie było rozsądnym posunięciem.
–
Obiecujesz mi to za każdym razem – rzuciła bez większego zainteresowania
Lettie, w końcu pojawiając się w korytarzu.
Poczułam
się, jakby z ramion zdjęto mi olbrzymi ciężar. Natychmiast przeniosłam na
nią wzrok, w końcu się rozluźniając. Przy niej czułam się swobodnie, nawet
jeśli gdzieś obok wciąż znajdował się Dean.
Dziewczyna
uśmiechnęła się, choć było w tym coś wymuszonego. Ona również nosiła się
na czarno, przez co wydawała się jeszcze szczuplejsza. Jasne włosy ściągnęła
gumką, by nie wpadały jej do oczu. Na plecach niosła niewielki plecak, mogący
pomieścić co najwyżej kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Zdążyłam zauważyć, że
Dean okazał się równie oszczędny pod tym względem.
Obejrzałam
się przez ramię, słysząc dźwięk otwieranych drzwi.
– Kiedyś
naprawdę to zrobię – mruknął Dean, wyślizgując się na korytarz. Poczekał aż do
niego dołączymy, nim ruszył przodem, nie pozostawiając nam innego wyboru, jak
tylko ruszyć za nim. – Pośpieszcie się obie.
Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że nie zamknęliśmy za
sobą drzwi. Wtedy nabrałam pewności, że Dean nie zamierzał wracać.
Mieszkając w klasztorze
ani przez moment nie pomyślałabym, że kiedykolwiek ukradnę samochód.
Technicznie rzecz ujmując to nie ja dostałam się do środka, a tym bardziej
nie potrafiłabym odpalić auta bez użycia kluczyków, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się, że wylądowałam na tylnym siedzeniu szarego sedana, raz po raz
wyglądając przez okno i niemalże spodziewając się usłyszeć za nami wycie
policyjnych syren.
Tyle że nic
podobnego nie miało miejsca. Dean z wprawą włączył się do ruchu, jak gdyby
nigdy nic zmierzając w sobie tylko znanym kierunku. Nie jechał ani za
szybko, ani nerwowo i choć początkowo miałam ochotę go za to zganiać (kradzione
auto, do diabła!), kiedy pierwszy szok ustąpił, niechętnie przyznałam, że
wiedział, co robi. Mimochodem pomyślałam, że motocykl, który miał przy sobie w dniu,
w którym się poznaliśmy, musiał być zdobyty tą samą drogą.
W aucie
panowała nienaturalna wręcz cisza. Lettie ulokowała się na przednim siedzeniu,
ale również ona okazała się milcząca i apatyczna. W efekcie nie
pozostało mi nic innego, jak tylko śledzić to, co działo się na zewnątrz. I choć
sama nie byłam pewna, czego powinnam się spodziewać, obserwując przemykające tą
samą trasą samochody, uderzyła mnie jedna, jedyna myśl: że świat wygląda tak,
jakby przez miniony rok nie zmieniło się absolutnie nic.
A czego
się spodziewałaś, głupia? Statków kosmicznych?
Skrzywiłam
się na tę myśl. Nie miałam pojęcia, ale… Och, oczekiwałam czegokolwiek! Chyba
tak naprawdę nie wierzyłam w to, co powiedział mi Dean – że wieść o Obdarzeniu
zbagatelizowano równie szybko, co wcześniej przekazano do wiadomości
publicznej. Zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Do szału doprowadzała mnie
myśl, że podczas gdy dla mnie tamtej nocy skończyło się wszystko, świat mógłby
dalej istnieć dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej. Miałam przez to
rozumieć, że cały ten rok odcięcia od świata nie był potrzebny? Że wystarczyło,
bym udawała, że nic się nie zmieniło, żyła jak do tej pory i…?
Nie miałam
pojęcia. Niczego już nie rozumiałam.
Berenika
zrobiłaby dla mnie wszystko, gdyby istniało inne wyjście.
Nerwowo
zacisnęłam dłonie w pięści. Chciałam się rozluźnić, ale nie byłam w stanie.
Cisza sprzyjała niechcianym myślom i wątpliwościom, których nigdy nie
powinnam odczuć. Jedną z nich był żal, który nagle poczułam względem
ciotki. Przecież musiała zdawać sobie sprawę z tego, co działo się na
zewnątrz. Ja żyłam w ukryciu, ale Berenika mogła swobodnie pojechać choćby
do najbliższego miasta. Skoro przez cały ten czas naciskała, że powinnam
pozostać w klasztorze, musiał istnieć jakiś sensowny powód.
Podejrzliwie
spoglądałam na każdy przejeżdżający samochód, wyczekując… czegoś. Wypatrywałam
kłopotów, kiedy przejeżdżaliśmy przez jakieś bezimienne, niewyróżniające się
niczym szczególnym miasteczko. Próbowałam dostrzec choćby niewielkie zmiany,
może jakaś straż przy wjeździe, rodzaj kontroli albo cokolwiek innego, co
świadczyłoby o możliwych poszukiwaniach Obdarzonych, ale nic podobnego nie
miało miejsca. Swobodnie przemieszczaliśmy się od punktu do punktu, mogąc
stresować się co najwyżej tym, że samochód nie był nasz.
– Dean? –
rzuciłam z wahaniem po blisko godzinie jazdy. Nie mogłam dłużej wytrzymać
przeciągającej się ciszy.
– Hm?
Poczułam,
że spojrzał na mnie we wstecznym lusterku. Nie obejrzał się, ale mogłam mu to
wybaczyć, skoro prowadził.
– Nie
będziemy mieli kłopotów przez… – Wzruszyłam ramionami. Wymownie rozejrzałam się
po samochodzie. – No, wiesz.
–
Właściciel wraca dopiero za tydzień – doparł z zaskakującą swobodą. Mogłam
się założyć, że spodziewał się po mnie bardziej niewygodnego pytania.
– Ach, tak…
– wyrwało mi się.
Przez
chwilę sama nie byłam pewna, co powiedzieć. Nie tego się spodziewałam. W zamyśleniu
skinęłam głową, pierwszy raz biorąc pod uwagę to, że Dean jednak nie działał w aż
tak nieprzemyślany sposób, jak początkowo zakładałam. Być może te nagłe wyjścia
nie stanowiły jedynie formy ucieczki przez niechcianą rozmową.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy z zamyślenia wyrwał mnie głos Lettie.
– Jestem
głodna – oznajmiła, przeciągając się na swoim miejscu. – Jest tu po drodze
jakaś stacja?
Byłam
pewna, że Dean się zirytuje, ale kolejny raz postanowił mnie zaskoczyć.
– Chwilę temu
widziałem tabliczkę. Tu niedaleko powinien być zjazd.
Miał rację,
o czym przekonaliśmy się zaledwie kilka minut później. Wciąż miałam
wrażenie, że śnię, kiedy jak gdyby nigdy nic zaparkowaliśmy na pobliskiej
stacji, żeby kupić kawę i coś do jedzenia. W tamtej chwili czułam się
prawie jak na wycieczce, a nie zmierzając cholera wie gdzie, na dodatek
kradzionym autem. Poraziła mnie absurdalność tej sytuacji, choć paradoksalnie
dzień zapowiadał się normalniej niż niejeden z tych, które przeżyłam w ostatnim
czasie.
Kiedy i dlaczego
normalność stała się pojęciem względnym…?
– Chcesz coś,
Amy? – Głos Lettie wyrwał mnie z zamyślenia.
Zamrugałam,
po czym spojrzałam na dziewczynę w roztargnieniu. Stałam przy samochodzie,
opierając się o niego plecami i bezmyślnie wpatrując w stację
paliw. Lettie za to zdążyła przebiec połowę drogi, która dzieliła ją od drzwi
nim zwróciła uwagę, że jej nie towarzyszę.
– Nie
jestem głodna – odparłam lakonicznie, choć mój żołądek twierdził coś innego.
Nie
naciskała, co przyjęłam z ulgą. Odprowadziłam ją wzrokiem, póki nie
zniknęła za automatycznie rozsuwającymi się drzwiami. Przez sklepową szybę jeszcze
przez chwilę widziałam jej jasne włosy.
– Powinnaś
coś zjeść. Nie zamierzam zatrzymywać się aż do celu.
Jakimś
cudem zdążyłam zapomnieć o Deanie, przez co jego głos wytrącił mnie z równowagi.
Z drugiej strony, może tak naprawdę chciałam wyprzeć z pamięci,
że nagle zostaliśmy sami. Znów poczułam wyraźny dystans, bijący zarówno z jego
tonu, jak i postawy, jaką przybrał. Byłam pewna, że nie bez powodu przyczaił
się po drugiej stronie samochodu, zwrócony do mnie plecami. Kiedy dokładniej mu
się przyjrzałam, dostrzegłam, że w dłoni ściskał zapalniczkę, próbując
odpalić od niej papierosa.
– Palisz na
stacji benzynowej? Oszalałeś? – obruszyłam się, natychmiast przechodząc na
przód.
Zdążyłam
przyłapać go na tym, że wywrócił oczami. W następnej sekundzie zaciągnął
się dymem, jakby chcąc podkreślić, że moje słowa i tak nie miały zrobić na
nim wrażenia.
– Zaparkowałem
wystarczająco daleko. Wiem na ile mogę sobie pozwolić – odparł, wzruszając
ramionami.
– W temacie
raka płuc też?
– Dzięki za
troskę, mamo.
Zacisnęłam
usta. Chcąc nie chcąc odpuściłam, choć zdecydowanie nie miałam na to ochoty. Z drugiej
strony, jakie w ogóle miało znaczenie to, co robił? Nie miałam prawa go rozliczać,
a przynajmniej nie z tego, co robił ze swoim zdrowiem.
Cisza,
która nagle między nami zapanowała, była znajoma i niezręczna. Uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok, choć kątem oka wciąż obserwowałam stojącego dosłownie
na wyciągnięcie ręki chłopaka. Czekałam, chociaż nie byłam pewna na co, w myślach
gorączkowo szukając czegokolwiek, co mogłabym powiedzieć. Czułam się niemalże
jak desperatka, przez ułamek sekundy rozważając rzucenie jakiejkolwiek uwagi o pogodzie
– czegokolwiek, co moglibyśmy wykorzystać jako okazję do swego rodzaju pojednania.
Skoro już utknęliśmy razem, pragnęłam przynajmniej zachowywać pozory
normalności.
Cokolwiek to
znaczyło. To, że w głowie miałam wyłącznie pustkę, zmąconą co najwyżej
przez kolejne dręczące mnie pytania, nie ułatwiało.
– Palę
tylko wtedy, kiedy się denerwuję, okej? Serio staram się ograniczyć – wypalił ni
stąd, ni zowąd Dean.
– Nie musisz
się przede mną usprawiedliwiać – mruknęłam, nie kryjąc zaskoczenia jego
słowami.
– Jasne, że
nie – zgodził się niechętnie. Przez jego twarz przemknął cień. – Zresztą
nieważne. Poczekajmy na Lettie i spadajmy stąd.
Poczułam
się dziwnie, kiedy do jego głosu wróciła znajoma już obojętność. Jęknęłam w duchu,
uświadamiając sobie, że być może zareagowałam zbyt pochopnie. Chciałam porozmawiać,
ale nie miałam pojęcia jak zacząć, byśmy znów nie zaczęli skakać sobie do
gardeł. Skoro Deanowi szło to równie opornie co i mnie, zapowiadało się
interesująco.
Po
prostu weź się w garść…
Gdyby to
było takie proste.
– Mogę zadać
ci pytanie? – zaryzykowałam. Tym razem nawet na niego nie spojrzałam, udając
zainteresowanie bliżej nieokreślonym punktem przestrzeni.
Wyczułam,
że drgnął. Znów zaciągnął się dymem i przez moment byłam pewna, że nie
odpowie. Co prawda tym razem nie miał jak się ewakuować – w końcu nie mógł
zostawić mnie, Lettie i samochodu – ale ignorowanie wciąż mogło okazać się
dobrą metodą.
– Hm?
– Powiesz
mi, dokąd jedziemy? – podjęłam, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne
słowa. – Domyślam się, że do kolejnego klasztoru. Ale jestem ciekawa czy… No,
sam wiesz.
– Do
kościoła.
Uniosłam
brwi.
– Kościoła.
– Czy tam
katedry. Jeden pies – stwierdził z powagą Dean. Miałam inne zdanie, ale
zdecydowałam się zachować uwagi dla siebie. – Tu w pobliżu stoi stara
katedra. Nie jest tak wielka jak ta, w której ty się chowałaś, ale mam
dość powodów, żeby chcieć ją sprawdzić.
To nie do
końca była odpowiedź jakiej oczekiwałam, ale i tego zdecydowałam się nie
komentować. Skinęłam głową, w zamyśleniu rozważając jego słowa. Tu już był
prawie rozmowa, której mogłabym oczekiwać, skoro już musieliśmy współpracować.
Co więcej, choć przez moment Dean zabrzmiał swobodnie i pewnie, nie zaś
jak ktoś, kto na każdym kroku próbował bronić się przed fałszywymi
oskarżeniami.
Skrzywiłam
się, kiedy wiatr sprawił, że papierosowy dym uderzył mnie w twarz.
Odwróciłam głowę, próbują ukryć grymas. Nieprzyjemny zapach drażnił gardło; nie
miałam pojęcia, co atrakcyjnego widzieli w nim palacze, ale wolałam się
nad tym nie zastanawiać.
Tym razem
trwanie w milczeniu okazało się dużo prostsze. Wpatrywałam się w przestrzeń,
napawając chwilowym spokojem i próbując przygotować na kolejną godzinę czy
dwie w aucie. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób powinnam interpretować
wspomniane „niedaleko”, ale to nie miało znaczenia. W gruncie rzeczy dużo
bardziej niepokoiła mnie perspektywa przekroczenia progu jakiejkolwiek świątyni
po tym, w jakich okolicznościach przyszło mi odpuścić poprzednią.
Martwiłam
się o Berenikę i pozostałe siostry. Chciałam upewnić się, że były
całe, choćby tylko krótkim telefonem. Byłam pewna, że znalazłabym numer w pierwszej
lepszej książce telefonicznej albo internecie. Zabawne, ale myślenie o takim
rozwiązaniu przyszło mi naturalnie i zaskakująco łatwo – i to mimo
szoku, którego doznałam, gdy odkryłam, że świat wcale nie stanął w miejscu
rok wcześniej. Skoro wszystko funkcjonowało w równie znajomy sposób, co i przez
całe lata, również ja mogłam się do tego dostosować.
Ludzka
natura bywała naprawdę dziwna. A może to po prostu ze mną było coś nie
tak, ale…
– Skoro tak
sobie rozmawiamy, teraz ja też mam pytanie, Amy.
Nie byłam
pewna, co zaskoczyło mnie bardziej – bezpośredniość, z jaką zwrócił się do
mnie Dean, czy może fakt, że pierwszy raz zdecydował się skrócić moje imię.
Zawahałam się, niezdolna powstrzymać wątpliwości.
– To chyba…
byłoby uczciwe – przyznałam niechętnie. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, ciaśniej
opatulając się bluzą. – Strzelasz.
– Świetnie.
Powiesz mi w końcu, w jaki sposób wyglądało Obdarzenie w twoim
wypadku?
Mogłam spodziewać
się, że temat prędzej czy później powróci, ale i tak mnie zaskoczył. Chciałam
machinalnie cofnąć się o krok, ale trafiłam plecami na samochód.
Zmieszana, wbiłam wzrok w ziemię, przez chwilę niezdolna wykrztusić z siebie
choćby słowa.
– Ja…
– Kupiłam zapiekanki
– rozbrzmiał tuż za nami pogodny głos Lettie.
Oboje
natychmiast zwróciliśmy się w jej stronę. Na ułamek sekundy podchwyciłam
jeszcze spojrzenie pary przenikliwych, szmaragdowych oczu. „Później pogadamy” –
wydawał się komunikować całym sobą Dean. I choć jakaś cząstka mnie wcale
nie była z tego powodu zadowolona, musiałam przyznać, że oboje tego
potrzebowaliśmy. Co prawda wciąż wątpiłam w to, czy potrafiliśmy ze sobą
rozmawiać, ale to nie zmieniało najważniejszego – że powinniśmy.
Dean zgasił
papierosa, miażdżąc niedopałek pod obcasem buta. Zaraz po tym jak gdyby nigdy
nic obszedł samochód, by na powrót zając miejsce za kierownicą.
– Jeśli
uwalicie tapicerkę, obie wysadzę na poboczu – zapowiedział.
Lettie
prychnęła. Wydawała się cudownie nieświadoma napięcia, które powróciło, ledwo
tylko znów znaleźliśmy się w samochodzie. Bezceremonialnie wcisnęła mi do
rąk jedno z wciąż ciepłych zawiniątek, bynajmniej nie zrażając się tym, że
nie od razu zainteresowałam się tym, co mogłoby być w środku.
– Wiem, że
mówiłaś, że nie chcesz – zapewniła pośpiesznie – ale nie próbuj protestować.
Nie wierzę, że po takim czasie nie jesteś głodna.
– Dzięki.
Zdecydowanie
nie miałam ochoty na jedzenie. W napięciu obserwowałam Deana, podświadomie
wyczekując momentu, w którym kolejny raz ponowiłby pytanie o moje
zdolności, ale to nie padło. Mogłam tylko zgadywać, co go powstrzymywało, ale
wolałam się nad tym nie zastanawiać. Tak naprawdę nie miałam nawet pewności,
czy byłam mu z tego powodu wdzięczna.
– Mnie
wystarczy kawa – stwierdził, kiedy Lettie podsunęła mu torebkę z jedzeniem.
– Mhm… Kawa
i papieros. – Choć nie widziałam twarzy dziewczyny, mogłam się założyć, że
wzniosła oczy ku górze. – Brzmi znakomicie.
– Cieszę
się, że się rozumiemy.
– Rozumiem
tyle, że jak już padniesz na zawał, nie będę cię reanimować.
O dziwo,
Dean jedynie parsknął śmiechem – nieco wymuszonym, ale jednak szczerym. Kiedy
sobie na to pozwalał, wydawał się o wiele sympatyczniejszy.
– Nie
będziesz musiała – zapewnił, unosząc papierowy kubek do ust. – Sam się
reanimuję… Albo złożę reklamację na te całe cudowne zdolności – dodał z przekąsem.
– Uzdrowiciel, który umiera na zawał. To brzmi jak słaby żart.
– Dla mnie
całkiem niezły – mruknęła w odpowiedzi Lettie. – Przynajmniej byłby spo…
Ej!
Mimowolnie
uśmiechnęłam się, widząc jak Dean wyciąga rękę, by jak gdyby nigdy nic
zmierzwić włosy siedzącej tuż obok dziewczyny. Było w tym geście coś zaskakująco
swobodnego, a przy tym nie przesadnie intymnego. Wręcz przeciwnie. Miałam
wrażenie, że obserwuję przekomarzanie rodzeństwa, co samo w sobie wydało
mi się właściwe. Przez moment byłam w stanie zrozumieć, dlaczego
wytrzymali ze sobą tyle czasu.
Odłożyłam
torebkę z jedzeniem na bok. W zamyśleniu pogładziłam ją, próbując
zająć czymś ręce.
We
wstecznym lusterku podchwyciłam spojrzenie zielonych oczu Deana.
– Jedźmy
już. Za godzinę będziemy na miejscu, więc z góry uprzedzam: nie planuję
żadnych więcej postojów.
Przyjęłyśmy
to bez protestów, co ostatecznie przekonało Deana, żeby ruszyć. Wbiłam wzrok w okno,
bezskutecznie próbując uciszyć wątpliwości, które momentalnie wróciły i to
ze zdwojoną siłą. Godzina. Nie miałam pojęcia, czy mnie to cieszyło. Co prawda
nieco uspokoiłam się na myśl o tym, że najwyraźniej planowaliśmy wejść do środka
w ciągu dnia, ale to nie zmieniało najważniejszego: że wciąż nie miałam
pojęcia, czego spodziewać się po Deanie. Planował wejść do świątyni i zapytać
pierwszej z brzegu osoby, czy przypadkiem nie należała do Zakonu Ciszy?
Czy może szukaliśmy czegoś konkretnego, co w jakiś cudowny sposób miało doprowadzić
nas do celu, kiedy już to znajdziemy?
Dalsza
część drogi minęła o wiele swobodniej. Lettie wydawała się pobudzona i bardziej
beztroska niż do tej pory, bynajmniej nie sprawiając wrażenia tak spiętej jak
wcześnie. Początkowo próbowała zagadywać przede wszystkim mnie, ale kiedy nie
doczekała się satysfakcjonującej reakcji, całą uwagę skupiła na Deanie. Rozmawiali
o czymś cicho i swobodnie, kolejny raz kojarząc mi się przede wszystkim
ze zgranym rodzeństwem.
– Myślisz,
że będziesz w stanie to zrobić? – zapytał w pewnym momencie Dean, nie
odrywając wzroku od drogi.
– Myślę, że
za bardzo się przejmujesz – odparowała Lettie. – Na miejscu zobaczę, co będę w stanie
zdziałać.
Dean skinął
głową. Trudno było mi stwierdzić, co tak naprawdę myślał. Byłam za to pewna, że
oboje planowali coś, co mogło okazać się równie wielkim przełomem, co i fiaskiem.
Gdybym do tego wszystkiego wiedziała, czego się po nich spodziewać…
Samochód
podskoczył, kiedy wjechaliśmy na leśną ścieżkę. Nie zdążyłam zastanowić się ani
nad nagłą zmianą trasy, ani tym, że samochód bezceremonialnie się zatrzymał.
A potem
ciszę po raz kolejny przerwał głos Deana i już nie miałam czasu na wątpliwości.
– Jesteśmy na miejscu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz