Z wrażenia omal nie potknęłam
się o własne nogi. Wypadłam spomiędzy drzew, bez zastanowienia wypadając
na szosę. Nerwowo powiodłam wzrokiem dookoła, dopiero po chwili uprzytomniając
sobie, jak głupim posunięciem było to, co zrobiłam. Gdyby z którejś strony
nadjeżdżał samochód, jak nic wylądowałabym komuś na masce, ale w tamtej
chwili nie potrafiłam się tym przejąć. Daleko było mi do tego, by logicznie
myśleć, zwłaszcza że wszystko we mnie aż krzyczało, że w każdej chwili
wszystko mogło pójść nie tak.
Dysząc ciężko i walcząc o złapanie oddechu, nerwowo
obejrzałam się przez ramię. Nie miałam pojęcia na co liczyłam, ale poczułam się
rozczarowana. Nigdzie nie widziałam Ryana, co nie pozwalało mi się uspokoić.
Wręcz przeciwnie – z każdą kolejną sekundą w głowie miałam coraz
większy mętlik.
Co robić? Co robić…?
Nerwowo zacisnęłam dłonie w pięści. Zabolało, ale zignorowałam to,
zbytnio przejęta tym, co działo się wokół mnie. Jasna cholera, nie tak to sobie
wyobrażałam. Zdecydowanie nie brałam pod uwagę, że nagle wyląduję na pustej
leśnej drodze, na dodatek o świcie i paradując w cienkiej
koszuli nocnej. Co więcej, zdecydowanie nie brałam pod uwagę tego, że nagle
zostanę zwierzyną łowną, a do pomocy będę miała przypadkowego gościa, co
do którego nie miałam pewności, czy mogłam mu ufać.
Zaklęłam pod nosem. Nie mogłam się powstrzymać, a cisnące mi się
na usta wiązanki wydawały się lepszą alternatywą, niż gdybym zaczęła miotać się
na prawo i lewo. Czułam się odsłonięta, podświadomie czując, że powinnam
wrócić do lasu i ukryć się gdzieś w pobliżu. Skoro Ryan miał rację, a mnie
faktycznie udało się dotrzeć do drogi, może faktycznie pomysł z rozdzieleniem
się nie był aż taki zły. Z drugiej strony, mogłam tylko zgadywać kiedy i jakim
cudem chłopak zamierzał do mnie dołączyć. O ile w ogóle zamierzał się
pojawić.
Raz jeszcze nerwowo spojrzałam na linię drzew. Dotarcie do drogi było
najlepszym, co mogło mnie spotkać. Gdyby sprawy zależały tylko ode mnie, bez
wahania ruszyłabym wzdłuż szosy, licząc na to, że prędzej czy później natrafię
na miasto albo przynajmniej kogoś, kto zechce mi pomóc. Na litość Boską,
przecież to nie tak, że miałam na czole wypisane, że byłam Obdarzoną! Zwłaszcza
po takim czasie ludzie musieli liczyć, że wszyscy ci, których uważano za
niebezpiecznych, zostali wyłapani. Co prawda istniała możliwość, że ktoś
zaniepokoiłby się przypadkową dziewczyną, która w takim stanie wędrowała
gdzieś o wschodzie słońca, ale to akurat było ryzyko, które byłam w stanie
zaakceptować. Nie żebym tak naprawdę miała wybór.
Ryan, do cholery…, jęknęłam w duchu.
Nie potrafiłam tak po prostu go zostawić. Chciałam tego czy nie, uratował mnie.
Może byłam naiwną kretynką, ale nie wyobrażałam sobie, by już na wstępie
porzucić kogoś, komu zawdzięczałam życie, nieważne jak irytujący by nie był. Podejrzewałam,
że prędzej czy później miałam tego pożałować, ale trudno. Poczucie zagrożenia
wciąż nie było aż tak wielkie, bym chciała przetrwać za cenę życia kogoś, kto
okazał się moim sprzymierzeńcem.
Z trudem odrzuciłam od siebie niechciane myśli. Próbowałam skupić się
na działaniu, choć to okazało się trudniejsze, aniżeli mogłabym sobie życzyć.
Raz po raz oglądając się na gęstwinę, bez pośpiechu ruszyłam wzdłuż szosy. Nie
ustaliliśmy konkretnego miejsca spotkania – nie żeby było jak – więc równie dobrze
mogłam się rozejrzeć. Potrzebowaliśmy planu, a skoro Ryana nie było obok,
musiałam zdać się na siebie. Wątpiłam zresztą, by była potrzebna mu partnerka,
która nawet nie potrafiła o siebie zadbać.
Partnerka. Jakkolwiek by to nie brzmiało.
Zdecydowanie nie pisałam się na taki scenariusz, ale tymczasowo to nie
było ważne. Jak długo mieliśmy w planach razem uciekać, mogłam założyć, że
współpracowaliśmy.
Cisza dzwoniła mi w uszach. Zawsze wiedziałam, że klasztor
znajdował się w dość odludnym miejscu, ale dopiero w tamtej chwili
dotarło do mnie, co to tak naprawdę oznaczało. Dający mi się we znaki chłód
również coraz dobitniej uświadamiał mi, w jak nieciekawym znalazłam się
położeniu. Zamarzałam, zwłaszcza odkąd adrenalina opadła na tyle, bym zdołała
się rozluźnić – tylko trochę, ale jednak. Choć przez chwilę nie musiałam
uciekać, ale to wcale nie brzmiało jak powód do ulgi.
Mogłam tylko zgadywać, ile minęło czasu. To mogły być minuty, ale z mojej
perspektywy przypominały długie godziny. Prawda była taka, że odchodziłam od zmysłów,
chcąc nie chcąc zamartwiając bezpieczeństwem kogoś, kogo znałam raptem chwilę. W dużej
mierze chodziło o wdzięczność i najzupełniej naturalny, ludzki
odruch, ale jednak. Już raz musiałam patrzeć jak ktoś umiera, a skoro tak…
Machinalnie uniosłam dłoń do ust. Przełknęłam, bo nagle zaschło mi w gardle
i to bynajmniej nie dlatego, że zdecydowanie zbyt długo błąkałam się po
lesie. Na krótką chwilę zamknęłam oczy, z uporem usiłując zapanować nad
myślami, zwłaszcza tymi niechcianymi. To nie był czas na wspominki i rozpamiętywanie
rzeczy, o których wolałabym jak najszybciej zapomnieć.
Ze świstem wypuściłam powietrze. Szybkim krokiem ruszyłam dalej, przez
chwilę będąc w stanie skupić się wyłącznie na marszu. Miałam wrażenie, że
las z każdej strony wyglądał tak samo – monotonny krajobraz, składający
się z rosnących tuż obok siebie drzew. W tamtej chwili zwątpiłam, czy
ucieczka z gęstwiny faktycznie była taka dobra, skoro moja sytuacja ani
trochę się nie poprawiła, nim jednak zdążyłam zadecydować, czy skrycie się
między drzewami jednak nie było lepszą perspektywą, coś przykuło moją uwagę.
Zatrzymałam się gwałtownie, w milczeniu przypatrując zaparkowanemu
na poboczu samochodowi. Znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a do
mnie dopiero po chwili dotarło, że wyglądał na opuszczony. Machinalnie
powiodłam wzrokiem dookoła, niemalże spodziewając się, że zauważę kogoś, kto
znów spróbuje mnie zaatakować, ale wszystko wskazywało na to, że wciąż byłam
sama. Zmrużyłam oczy, nie odrywając wzrok od czarnego, lśniącego w nikłych
promieniach wschodzącego słońca lakieru.
Nie znałam się na modelach samochodów, ale ten tutaj wyglądał na drogi i dość
elegancki. Co więcej, spokojnie mógłby pomieścić przynajmniej siedem osób, co
również dało mi do myślenia.
Podeszłam bliżej, wciąż czujna i z napiętymi mięśniami. Serce
tłukło mi jak oszalałe, kiedy spróbowałam zajrzeć do środka przez przyciemnione
szyby. Osłoniłam oczy dłońmi, żeby lepiej widzieć, po czym nachyliłam się tka
bardzo, że niemalże dotykałam nosem okna.
Wnętrze samochodu nie wyróżniało się niczym szczególnym. Tak
przynajmniej pomyślałam w pierwszym odruchu, póki nie zauważyłam, że
tylnie siedzenia oddzielono czymś, co wyglądało jak metalowa krata. Coś w tym
widoku momentalnie skojarzyło mi się z radiowozem, choć zdecydowanie nie
miałam do czynienia z policją. Nie do końca.
Wszystko wskazywało na to, że jak gdyby nigdy nic stałam sobie obok
samochodu Poszukiwaczy.
Świetnie! Jeszcze wsiądź do
środka, zajmij miejsce z tyłu i owiń wstążeczką. Ucieszą się jak wrócą.
Wywróciłam oczami. Wszystko we mnie rwało się do ucieczki, ale z drugiej
strony… W pobliżu wciąż nikogo nie było, a ja zaczynałam czuć się
niemalże jak desperatka. W tamtej chwili najważniejsza była ucieczka, a na
to zdecydowanie nie mogłam co liczyć – nie na piechotę i w stanie, który
pozostawiał wiele do życzenia. Zaczynałam być zmęczona, przez co chłód jeszcze
bardziej dawał mi się we znaki. To i kilku dobrze zbudowanych,
przyzwyczajonych do ganiania za zbiegami facetów, biegających po lesie, zdecydowanie
nie wróżyło niczego dobrego.
Nie miałam pojęcia, czego się spodziewałam, sięgając do drzwi.
Westchnęłam, bynajmniej nie zaskoczona tym, że napotkałam opór. Zamknięte.
Oczywiście, że tak – w końcu tylko idiota zostawiłby niezabezpieczone auto
w miejscu, gdzie każdy miał do niego dostęp. Pełna wątpliwości, w pośpiechu
obeszłam pojazd, wciąż uważnie mu się przypatrując. Rozsądek podpowiadał mi, że
powinnam go zostawić i jak najszybciej uciekać, zwłaszcza że ktoś – chociażby
Patrick, skoro zdaniem Ryana wciąż żył – mógł mnie tu znaleźć, a jednak…
Bez zbędnego zastanowienia chwyciłam leżący przy drodze kamień. Chwilę
ważyłam go w dłoni, zastanawiając się nad pomysłem, który przyszedł mi do
głowy. Wróciłam do drzwi pasażera, uważnie przypatrując się szybie. Odłamki na
siedzeniu kierowcy nie brzmiały jak dobry pomysł, więc być może lepiej było
uderzyć od boku.
– Zwariowałaś?! Włączysz alarm! Czy ty…?!
Głos za moimi plecami sprawił, że omal nie wyszłam z siebie.
Stłumiłam krzyk, w zamian robiąc pierwszą rzecz, która przyszła mi do
głowy. Bez zastanowienia upuściłam kamień, po czym – poruszając się trochę jak w transie
– błyskawicznie odwróciłam się, by w następnej sekundzie zdzielić w twarz
osobę, która pojawiła się tuż za mną.
Pięścią.
Mocno.
A potem już tylko w panice przypatrywałam się Ryanowi, który
zatoczył się w tył, przyciskając dłonie do twarzy i klnąc na czym
świat stoi.
No cóż, przynajmniej w końcu
się znalazł…
– Cholera… – wyrwało mi się.
Gdyby wzrok zabijał, chłopak jak nic miałby mnie na sumieniu. Na szczęście
to nie mordowanie spojrzeniem było jego wyjątkową umiejętnością, a przynajmniej
miałam takie nadzieję. Tak czy siak, nie czułam się jakoś szczególnie martwa,
kiedy spojrzał na mnie z furią w oczach, wciąż przyciskając obie
dłonie do ust.
– Cholera?! – powtórzył. Wzniosłam oczy ku górze, po chwili zastanowienia
decydując się zachować dla siebie, że jego głos zaczął brzmieć nienaturalnie
piskliwie. – Cholera?! Co z tobą nie tak?!
– Ze mną? – Z niedowierzaniem potrząsnęłam głową. Chociaż też
miałam ochotę podnieść głos, nie byłam w stanie. Zbyt długo pracowałam nad
tym, by trzymać nerwy na wodzy, by teraz znów pozwolić sobie na zrobienie
czegoś głupiego. – To ty zaszedłeś mnie od tyłu – zauważyłam przytomnie. – A jeśli
dalej będziesz się drzeć, alarm wcale nie będzie potrzebny.
– Ja…
Nagle urwał, być może uświadamiając sobie, że zbytnio się zapędził.
Natychmiast zamilkł, po czym odwrócił się do mnie plecami, mrucząc coś cicho. Wciąż
przyciskał dłonie do twarz, a ja chcąc nie chcąc poczułam się z jego
powodu winna. Nie żebym szczególnie żałowała takiej a nie innej reakcji…
– Hej, nic ci nie jest? – zaryzykowałam, ostrożnie przesuwając się
bliżej. Chciałam klepnąć go w ramię, ale zrezygnowałam, kiedy zesztywniał i odsunął
się ode mnie w popłochu. – Nie miałam pojęcia, co robić. Szczerze mówiąc,
zaczynałam się martwić, że tu nie dotrzesz.
– I dlatego na dobry początek postanowiłaś mnie zabić? – mruknął z przekąsem.
Zabrał rękę, a mnie udało się dostrzec ślady krwi na jego palcach. Cudownie. – Okej, ale przyznaję –
rozmach to ty masz.
Nie miałam zielonego pojęcia, czy powinnam uznać to za komplement.
– Pokaż – zasugerowałam, próbując przesunąć się w taki sposób, by
przyjrzeć się jego twarzy. W środku lasu i tak nie byłabym w stanie
niczego zmienić, ale zawsze mogłam przynajmniej się upewnić, czy wszystko w porządku.
I nie, wcale nie chodziło o to, że czułam swego rodzaju satysfakcję z tego,
że udało mi się trafić! – Ryan…
– Nieważne. – Machnięciem ręki dał mi do zrozumienia, żebym się
odsunęła. – Chodź, to złe miejsce na zatrzymywanie. Chyba ich zgubiłem, więc
teraz tylko musimy się stąd wydostać.
Jeszcze kiedy mówił, bez słowa obszedł samochód, szybkim krokiem z powrotem
ku linii drzew. Przez chwilę bezmyślnie mu się przypatrywałam, próbując
stwierdzić, czy faktycznie zamierzał uciekać na piechotę. Dopiero po chwili pomyślałam,
że przecież musiał jakoś tutaj dostrzec, więc chcąc nie chcąc popędziłam za
nim. Skoro nie zamierzał mnie tutaj zostawić, mogłam chyba założyć, że jednak nie
chciał mojej śmierci.
I tak ci nie ufam. Ani trochę,
pomyślałam, ale czułam się tak, jakbym chciałam przekonać przede wszystkim samą
siebie. Przecież gdyby to było takie proste, w ogóle bym na niego nie
czekała.
Niezależnie
od tego, jak bardzo irytujący był ten facet, na tę chwilę pozostawał moją
ostatnią deską ratunku i tego zamierzałam się trzymać.
Nie byłam w stanie się
skupić.
Szliśmy
przed siebie w milczeniu, dość szybkim tempem, ale i tak zaczęło być
mi zimno. Czułam się nieswojo, chcąc nie chcąc wciąż rozglądając się dookoła.
Cisza zaczynała mi ciążyć, ale nie próbowałam jej przerywać, dobrze wiedząc, że
to nie był właściwy moment na jakiekolwiek rozmowy. Zresztą coś w postawie
Ryana dawało mi do zrozumienia, że nie miał ochoty na pogawędkę. Miałam
wrażenie, że wciąż był na mnie obrażony za to, że dałam mu w twarz – i to
pomimo tego, że sam był sobie winny.
Skrzyżowałam
ramiona na piersiach, próbując się rozgrzać. Próbowałam utrzymać tempo, które
narzucił Ryan, ostatecznie idąc zaledwie dwa kroki za nim. Przyśpieszyłam, próbując
się z chłopakiem zrównać, choć to niewiele zmieniło. Przynajmniej byłam w stanie
przyjrzeć się jego profilowi, sama niepewna, czego tak naprawdę się
spodziewałam. Jakaś część mnie podejrzewała, że mój towarzysz nagle się zdenerwuje,
zwłaszcza kiedy wymownie spojrzałam na jego usta. Trafiłam, poza tym widziałam
krew, a skoro tak…
Tyle że twarz
Ryana wyglądała absolutnie normalnie.
Zawahałam
się, sama niepewna, co o tym myśleć. Nie widziałam nawet śladu siniaka czy
pękniętej wargi. Podejrzliwie zmrużyłam oczy, nie tyle rozczarowana, co dziwnie
zaniepokojona tym stanem rzeczy. Jasne, nie miałabym nic przeciwko temu, by
okazało się, że Ryan wyszedł z tego małego nieporozumienia bez szwanku,
ale z drugiej strony, coś naprawdę mi tutaj nie pasowało.
– Co? –
usłyszałam i to wystarczyło, by wyrwać mnie z zamyślenia.
Uprzytomniłam
sobie, że przypatrywałam mu się w zdecydowanie zbyt otwarty, przenikliwy
sposób. Poczułam się co najmniej nieswojo, kiedy nasze spojrzenia się spotkały.
Coś w widoku stalowoszarych tęczówek sprawiło, że momentalnie uciekłam
wzrokiem w bok, nagle speszona.
– Nic a nic
– odparłam wymijająco. – Po prostu… zadziwiająco dobrze wyglądasz – wypaliłam,
zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Nieco
złośliwe prychnięcie mnie nie zaskoczyło. Za to w pełni szczery, całkiem
przyjemny dla ucha śmiech już tak. W tamtej chwili Ryan wyglądał przede
wszystkim na wytrąconego z równowagi moimi słowami i własną reakcją. W roztargnieniu
przeczesał jasne włosy palcami, jakby sam nie wiedział, co powinien zrobić z rękami.
–
Niekoniecznie dzięki tobie – stwierdził, rzucając mi dość wymowne spojrzenie. Obserwowałam
go wyłącznie kątem oka, ale zdążyłam zauważyć uśmiech i to, że nie
pozostał mi dłużny w przyglądaniu się. Sęk w tym, że on mierzył mnie
wzrokiem bez choćby cienia wątpliwości. – Mógłbym powiedzieć to samo. Ciekawy
strój jak na leśne wycieczki…
– Następnym
razem poproszę, żeby Poszukiwacze poczekali grzecznie pod drzwiami, bym zdążyła
się przebrać – wymamrotałam gniewnie.
Zarumieniłam
się, choć miałam nadzieję – najpewniej płonną – że tego nie zauważył. Może i sobie
na to zasłużyłam po moich wcześniejszych słowach, ale rozwalona warga mimo
wszystko nie była tym samym poziomem niezręczności, co bieganie w koszuli
nocnej.
– W takim
razie ukrywałaś się gdzieś w pobliżu. – Ryan nagle spoważniał. – W klasztorze,
prawda?
Z wrażenia
omal nie straciłam równowagi. To nie tak, że ten fakt stanowił jakiś szczególny
sekret, który za wszelką cenę chciałam zachować. W gruncie rzeczy to było
aż nazbyt oczywiste, bo co innego mogłam robić w tym miejscu?
Podejrzewałam zresztą, że to właśnie z Ryanem spotkałam się w podziemiach
i że doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Co prawda żadne z nas
wprost nie poruszyło tego tematu, ale to tak naprawdę nie było konieczne.
Nie zmieniało
to jednak faktu, że po jego słowach poczułam się niemalże otoczona. Naprawdę
uważał, że zamierzałam mu się zwierzać? Z jednej strony to były drobiazgi –
to, że w klasztorze znalazłam azyl i spędziłam tam dobry rok, żyjąc względnie
spokojnie. Możliwe, że mogłam pozwolić sobie na przyznanie chociaż tyle, zwłaszcza
komuś, kto na tę chwilę wydawał się moim jedynym sprzymierzeńcem. Problem
jednak polegał na tym, że absolutnie tego nie chciałam.
Zacisnęłam
usta. Tym razem już wcale nie patrzyłam na Ryana, udając przesadne wręcz
skupienie na tym, co miałam pod stopami. Teren był prosty, nawet jeśli nie
szliśmy jakąś konkretną ścieżką, więc ostrożność brzmiała jak marna wymówka,
ale nie dbałam o to. Zresztą kolejne słowa obserwującego mnie chłopaka
jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że aż za dobrze odczytał moje
intencje.
– Jak sobie
chcesz.
Westchnęłam
w duchu, wyczuwając w jego tonie swego rodzaju gorycz. Czego się spodziewał?
Znaliśmy się dosłownie pięć minut, więc tym bardziej nie czułam się zobowiązana,
by o czymkolwiek mu mówić. Szczerze mówiąc, sama nie byłam pewna, dlaczego
w ogóle nim szłam, ale o tym też próbowałam nie myśleć. Takie
towarzystwo i tak wydawało się lepsze, niż uciekanie przed wszystkimi
wokół, a ja…
Och,
szczerze mówiąc, o wiele pewniej czułam się z choćby złudnym
poczuciem, że nie tylko na mnie leżała cała odpowiedzialność za przeżycie. Może
to czyniło ze mnie tchórza, ale co miałabym na to poradzić? Bałam się, a ciągłe
napięcie i mętlik w głowie niczego nie ułatwiały.
– Dalego
jeszcze? – zapytałam, chcąc zmienić temat. Cisza zaczynała mi ciążyć. – Mam
dość błąkania się po lesie.
– Wcale nie
musisz za mną chodzić – mruknął chmurnie Ryan.
– Sam mi to
zaproponowałeś.
Potrząsnął
głową.
– Co dalej
do niczego cię nie zobowiązuje – stwierdził, unikając mojego spojrzenia. – I tak
nie chcesz mi niczego powiedzieć.
– Obraziłeś
się z tego powodu? – rzuciłam z powątpiewaniem.
Nie
nadążałam za nim. Był obcy, irytujący i doprowadzał mnie do szału, ale jak
długo nie próbował mnie zabić, chyba było w porządku. Bo tak naprawdę nie dociera do mnie, że faktycznie mogłabym zginąć,
uprzytomniłam sobie, a serce jak na zawołanie zabiło mi mocniej, jakby
chciało wyrwać mi się z piersi.
– Żartujesz
sobie? – Ryan rzucił mi niemalże urażone spojrzenie. – Próbuję się z tobą
porozumieć. Sama zarzuciłaś mi brak zaufania, a jednak to ty prawie mnie
znokautowałaś – zauważył, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Z trudem
powstrzymałam uśmiech, podejrzewając, że jego męska duma mogłaby tego nie znieść,
niezależnie od moich intencji. Bo to przecież wcale nie tak, że chciałam się z niego
zabijać! – A jednak ja przynajmniej zdradziłem ci swoje imię.
– Och, tyle
mogę zrobić – stwierdziłam, wzruszając ramionami. – Jestem Amelia.
Brwi Ryana
powędrowały ku górze. Przez moment wyglądał nie tylko na zaskoczonego, ale
przede wszystkim sfrustrowanego. I to wystarczyło, żebym pojęła, że zdecydowanie
nie tego się chciał ode mnie dowiedzieć.
– Super. To
teraz bądź taka dobra i rusz się, Amelio – rzucił z wyraźną irytacją.
W tamtej
chwili sama nie byłam pewna, dlaczego zachowywał się tak, jakby był na mnie
zły. Nawet w sposobie, w jaki wypowiedział moje imię, było coś z przesadnej,
wymuszonej uprzejmości. W zasadzie równie dobrze mógłby nazwać mnie kretynką,
a wydźwięk byłby dokładnie taki sam.
Przez jakiś
czas szliśmy dalej w milczeniu, ale to mi nie przeszkadzało. Miałam
wrażenie, że w tamtej chwili oboje byliśmy na dobrej drodze, by rzucić się
sobie do gardeł, a tego wolałam uniknąć.
– Prawie
jesteśmy. O ile się nie mylę… – usłyszałam o wiele łagodniejszy,
niemalże podekscytowany głos Ryana.
Zabrzmiał
łagodniej niż wcześniej. Zaraz po tym przyśpieszył, co zaskoczyło mnie w równym
stopniu, co i zmiana tonu. Popędziłam za nim, choć to okazało się trudne,
bo zdążyłam wyziębić się na tyle, by poruszanie zaczęło być problematyczne.
Powiodłam
wzrokiem dookoła. Miejsce, w którym nagle wylądowaliśmy, wyglądało na
niewielką polanę. Kiedy przyjrzałam się uważniej, między drzewami dostrzegłam
coś, co można było określić mianem dość szerokiej, leśnej drogi – wystarczająco
dużej, by swobodnie poruszać się po niej samochodem.
Albo
motorem, bo to właśnie ten pojazd Ryan jak gdyby nigdy nic wydobył z zarośli,
po chwili stając przede mną i – uśmiechając się przy tym niewinnie –
wymownie spoglądając na moją niepewną, przerażoną minę.
– I dopiero
teraz pogadamy sobie o zaufaniu…
Nie planowałam takiej przerwy, ale różnie bywa. Zaczęłam pracę, październik właściwie gdzieś mi uciekł… Ale za to już zdążyłam przyzwyczaić się do rytmu na tyle, by takie niespodzianki nie pojawiły się w przyszłości. Mam nadzieję!Tradycyjnie dziękuję za cierpliwość i komentarze. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, kolejny rozdział powinien przynieść kilka ciekawych informacji. ^^
No dobra, coraz bardziej ta historia przypomina mi "Zaplątanych". Dziewoja przetrzymywana w klasztorze/wieży, wyszczekany towarzysz... Nie mówię że to źle, absolutnie. Uwielbiam tę bajkę :p A sam motyw ucieczki mega mi się podoba, uwielbiam takie klimaty. A okraszone twoimi opisami to już w ogóle niebo. Zapomniałam już jak to jest czytać coś od ciebie. Człowiek ma wrażenie że rozdział urywa się zbyt szybko. Dobrze ze mam tyle czytania w zapasie :D
OdpowiedzUsuńWeny,kochana!
Klaudia
Kurde mam nadzieję że Amielia nie weszła w paszcze lwa. Końcówka mnie lekko przeraza. Czy Rayan należy do łowców? Albo z nimi współpracuje?
OdpowiedzUsuń