Bezmyślnie wpatrywałam się w Ryana – i to tak długo, aż
obraz zaczął rozmazywać mi się przed oczami. Dopiero to otrzeźwiło mnie na
tyle, by zamrugać i tym samym przekonać się, że mój towarzysz najwyraźniej
sobie nie żartował. Wciąż opierał się o motor, wymownie spoglądając przy
tym na mnie i wyraźnie zaczynając się niecierpliwić.
– Nie mamy
całego dnia – przypomniał, a ja jęknęłam, nie będąc w stanie się
powstrzymać.
– Czy ten
dowcip ma jakąś puentę? – zapytałam wprost, być może niepotrzebnie, bo
doczekałam się wyłącznie grymasu, który momentalnie wykrzywił rysy Ryana.
– Jak sobie
chcesz – oznajmił obojętnym tonem. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem,
kiedy tak po prostu ustawił maszynę do pionu, by móc na nią wsiąść. – Dopiero
co ustaliliśmy, że wcale nie musisz za mną chodzić. Jeśli wolisz poczekać
tutaj, aż cię znajdą…
Mówił, choć
w tym czasie mógłby odjechać przynajmniej ze trzy razy, nie dając mi
choćby szansy na zmianę decyzji. Zacisnęłam usta, bezmyślnie spoglądając to na
poirytowanego Ryana, to znów na motor, który w najmniejszym stopniu nie
wzbudzał mojego zaufania. Wsiadanie na coś takiego, na dodatek w koszuli
nocnej i bez kasku, brzmiało jak czyste szaleństwo, ale…
Możliwe, że
Ryan mówił coś jeszcze. Wydawało mi się, że słyszałam jego głos, kiedy bezsensownie
nawijał, próbując grać na zwłokę. Takie przynajmniej miałam wrażenie, gotowa
przysiąc, że tak naprawdę wcale nie chciał mnie zostawiać, niezależnie od tego,
czy faktycznie działałam mu na nerwy. To zresztą na dłuższą metę wydawało się
sensowne, skoro zawdzięczałam mu życie. Co prawda nie sądziłam, by
interweniując wziął za mnie odpowiedzialność, a tym bardziej tego nie
oczekiwałam, ale sprawy przecież nie były aż takie proste. Jakby tego było
mało, tak naprawdę nie miałam nikogo innego, nie wspominając o tym, że
jedyną moją alternatywą pozostawała bezsensowna bieganina po lesie i dalsza
ucieczka przed Poszukiwaczami.
Dopiero
wtedy dotarło do mnie, jak bardzo obcy był mi ten świat. To, co od roku powinno
stanowić moją codzienność, pozostawało abstrakcją. Berenika może i zapewniła
mi spokój, ale teraz aż nazbyt wyraźnie czułam konsekwencje tych kilkunastu
miesięcy wytchnienia.
– Zamknij
się i jedź – wymamrotałam, sama niepewna jakim cudem udało mi zachować
spokój.
Ryan
zamilkł wpół słowa, spoglądając na mnie dziwnie, kiedy – w zdecydowanie
niezgrabny sposób – zajęłam miejsce za jego plecami. Uniósł brwi, po czym w końcu
zamilkł, wydając zastanawiać się nad tym, czy jednak nie powinien kazać mi
odejść.
– Och, no
proszę… Księżniczka jednak się zdecydowała. – Wywrócił oczami. – Albo i nie.
Wciąż czekam – dodał, tym samym wprawiając mnie w konsternację.
– Na co
znowu? – obruszyłam się.
Westchnął
przeciągle.
– Musisz
mnie objąć – stwierdził takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Nie żałuj sobie. I trzymaj się, jasne? Nie jedziemy na
wycieczkę.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta. Co ja robię?,
jęknęłam w duchu, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Nie miałam problemu z tym, by
dostosować się do polecenia, po chwili dosłownie wczepiając w plecy Ryana.
Na moment zrobiło mi się cieplej, choć konieczność aż takiej bliskości z kimś,
kogo praktycznie nie znałam, mimo wszystko okazała się krępująca. Dopiero kiedy
zacisnęłam palce na ubraniu chłopaka, uprzytomniłam sobie, że przemarzłam.
Zawahałam się, nagle mając wątpliwości co do tego, czy zdołam utrzymać się w czasie
jazdy, ale nie było mi dane wyrazić jakichkolwiek wątpliwości.
– Gotowa?
Ryan nawet
nie czekał na odpowiedź. Zesztywniałam, gdy bezceremonialnie ruszył, nie
pozostawiając mi innego wyboru, jak tylko mocniej do niego przywrzeć i pod
wpływem impulsu nie zrobić czegoś, czego przyszłoby pożałować nam oboje. Instynktownie
podciągnęłam nogi i mocniej objęłam mojego towarzysza, nie chcąc się
ześlizgnąć albo przypadkiem o coś zahaczyć. Żołądek jak na zawołanie
podjechał mi aż do gardła, ale nie byłam pewna czy to strach, czy może
całkowity brak kontroli, który poczułam, gdy nabraliśmy prędkości.
Dobry Boże, siedzę z obcym facetem na
motorze. W lesie, uprzytomniłam sobie, choć może to ostatnie było zbyt
dobitnym określeniem. Wydawało mi się, że gdzieś między drzewami dostrzegłam
odcinającą się pośród gęstwiny, nieco nierówną, ale jednak pozbawioną przeszkód
drogę, na którą w pośpiechu wyjechał Ryan, ale i tak podświadomie
zaczęłam wyczekiwać momentu, w którym się z czymś zderzymy. Zamknęłam
oczy, ale zanim się na to zdecydowałam, zdążyłam zobaczyć dość – uciekający w pośpiechu
krajobraz, różnobarwne smugi i kształty, których nie potrafiłam rozróżnić.
Może panikowałam, ale wiedząc do jakich prędkości potrafili rozpędzać się
motocykliści, czułam się, jakbyśmy dosiadali śmierci na kółkach.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Przez
chwilę miałam ochotę histerycznie się roześmiać. Cóż za ironia. Przez cały
pobyt w klasztorze nie udało mi odkryć w sobie jakich wyjątkowych
pokładów wiary, a jednak gdy przyszło co do czego, to modlitwa okazała się
czymś, co jako pierwsze przyszło mi na myśl.
Czułam się
dziwnie z tym, że całkowicie straciłam kontrolę nad sytuacją. To Ryan
podejmował decyzje, przynajmniej tymczasowo nie pozostawiając mi innego wyboru,
jak tylko się do nich podporządkować. Zamknięte oczy jedynie potęgowały to
wrażenie, stopniowo doprowadzając mnie do szału. Mimo wszystko nie miałam
odwagi unieść powiek, całą sobą koncentrując się wyłącznie na sile, z jaka
przytrzymywałam się Ryana. Chłód coraz bardziej dawał mi się we znaki, a skostniałe
z zimna palce sprawiały, że miałam wrażenie, iż w każdej chwili
mogłabym przedwcześnie poluzować uścisk. W tym wszystkim był jeszcze pęd,
choć tak naprawdę sama nie byłam pewna czy ten ostatni bardziej mnie przerażał,
czy może… na swój sposób zachwycał.
Na pewno
nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego. Jazda samochodem w niczym
nie przypominała pędzenia bez jakiejkolwiek osłony. Co prawda też potrzeba było
zaufania do kierowcy, ale siedząc na którymś z foteli pasażera, nie miałam
poczucia, że jeden nieostrożny ruch mógłby kosztować nas oboje życie. Tym razem
było inaczej, a do mnie z całą mocą dotarło, że powierzyłam Ryanowi o wiele
więcej, niż mogłabym sobie tego życzyć. Nie znałam go, unikałam odpowiedzi na
jego pytania, a mimo wszystko byłam tutaj – kurczowo w niego wtulona i modląca
się o to, byśmy nie skończyli jako owinięty wokół drzewa precelek.
Strach
komplikował wszystko. Tym bardziej nie pojmowałam, dlaczego w tym
wszystkim zdołałam doszukać się… swego rodzaju przyjemności, o ile to
wszystko było możliwe. Jazda, zwłaszcza z zamkniętymi oczami, przez moment
skojarzyła mi się ni mniej, ni więcej, ale z lotem. Gdybym mogła latać, to
byłoby właśnie tak. Chłodne powietrze uderzało w nas oboje, szarpiąc moimi
włosami i ubraniem, ale to działo się jakby poza mną. Spróbowałam skupić się
przede wszystkim na bijącym od Ryana cieple i wrażeniu, że mogłabym się
unosić – dość ryzykownym i dziwnym,
ale niezwykle kuszącym.
I to
wystarczyło, bym jakimś cudem zdołała się rozluźnić, przynajmniej na dłuższą
chwilę.
Nie miałam
pewności, jak długo to trwało. Bałam się poruszyć, a tym bardziej poluzować
uścisk, choć po dłuższym czasie trwania w jednej pozycji, mięśnie zaczęły
protestować. Byłam świadoma wyłącznie świstu powietrza i huku, który
wydawała pracująca maszyna. Jakby tego było mało, ten drugi – choć na swój
sposób ogłuszający – okazał się zadziwiająco kojący. To wszystko takie było,
harmonijne i niepasujące do chaosu, który panował w moim wnętrzu.
Ryan
milczał, ale to uznałam za dobry znak. Skupiał się na drodze, co wydało mi się
właściwe, zwłaszcza że chyba zabiłabym go, gdyby nagle zdecydował się zrobić
coś głupiego. Nie widziałam niczego, również licznika prędkości, ale
podejrzewałam, że tak było lepiej. Niektórych rzeczy zdecydowanie wolałam nie
wiedzieć, choć zarazem czułam, że chcąc nie chcąc będę musiała się z nimi
zmierzyć. Zbyt długo uciekałam przed nowymi realiami tego świata, więc teraz
miałam za swoje – wylądowałam w samym środku szaleństwa, na dodatek z kimś,
kto… cóż, był dla mnie obcy.
– Amelio?
Nie od razu
uprzytomniłam sobie, że ktoś wypowiedział moje imię. Głos Ryana mnie zaskoczył,
tak jak i to, że zabrzmiał o wiele łagodniej niż do tej pory. Nie miałam
pojęcia, jak w ogóle do tego doszło, ale nie zarejestrowałam momentu, w którym
towarzyszący nam do tej pory dźwięk motocykla zamilkł. Już się nie poruszaliśmy,
a jednak wciąż tkwiłam w bezruchu, mocno zaciskając powieki i nie
ufając sobie na tyle, by ruszyć się choć o milimetr.
Zareagowałam
dopiero w chwili, w której Ryan powtórzył moje imię – bardziej stanowczym,
naglącym tonem. Nagle wyprostowałam się niczym struna, w końcu otwierając
oczy i z w oszołomieniu spoglądając na twarz odwróconego w moją
stronę, nienaturalnie bladego mężczyzny. Jasne włosy miał w jeszcze
większym nieładzie niż do tej pory, poza tym patrzył się na mnie tak dziwnie…
– Gdzie…? –
zaczęłam, a przynajmniej miałam zamiar coś powiedzieć, jednak wyszedł mi z tego
niezrozumiały skrzek.
– Zaraz zobaczysz.
– Ryan wciąż nie odrywał ode mnie wzroku. Lekko zmarszczył brwi. – Możesz mnie
już puścić.
Uprzytomniłam
sobie, że w istocie nadal obejmowałam go ramionami, na dodatek
wystarczająco mocno, że chyba jedynie cudem nie połamałam mu żeber. Natychmiast
spróbowałam poluzować uścisk, ale to okazało się o wiele trudniejsze, niż
mogłabym podejrzewać. Czułam się prawie jak we śnie, nie wspominając o tym,
że kiedy przyszło co do czego, okazało się, że dłonie niekoniecznie chcąc ze
mną współpracować. Mięśnie pulsowały bólem od ciągłego napięcia, ale to działo
się jakby poza mną – odległe i pozbawione znaczenia.
–
Przepraszam – mruknęłam, gdy tylko udało mi się poluzować uścisk.
Zwiesiłam
ramiona, nagle bezradna i dziwnie zagubiona. Gdy tylko odsunęłam się od
Ryana, powrócił dający mi się we znaki chłód, choć i ten wydawał się
przytłumiony. Wszystko takie było, przez co czułam się jak we śnie. Wrażenie to
jedynie pogłębiło się, gdy w końcu dotknęłam stopami ziemi, decydując się
podnieść. Skończyło się jedynie na próbach, a ja odkryłam, że nogi miałam
niemalże jak z waty, wciąż mając wrażenie, że jeden ruch wystarczyłby,
żebym straciła równowagę.
To szok. Ewentualnie całkiem już zwariowałam,
ale…
– Wszystko
gra? – rzucił z powątpiewaniem Ryan. Jego głos wciąż wydawał mi się
dziwny, może przez pobrzmiewającą w nim troskę. Nie pasowała mi do niego,
zwłaszcza po wcześniejszych wątpliwościach. – Mogę ci pomóc, jeśli…
– Obejdzie
się – oznajmiłam z uporem.
Musiałam wziąć
się w garść. Raz jeszcze spróbowałam się podnieść i tym razem mi to
wyszło, choć utrzymanie się w pionie okazało się zadziwiająco trudnym
wyzwaniem. Dopiero w tamtej chwili – z daleka od lasu, w całkowicie
obcym miejscu – w pełni dotarło do mnie, co się wydarzyło. Nie miałam
pojęcia, gdzie się znajdowaliśmy, świadoma wyłącznie tego, że już nie otaczały
nas drzewa. To były budynki, ale tylko tyle potrafiłam stwierdzić, po prostu bezmyślnie
przesuwając wzrokiem po obcych kształtach.
Tak czy
siak, z daleka od niebezpieczeństwa, w końcu dotarło do mnie, że
wszystko było nie tak. Gwałtowna pobudka, bieg przez podziemia, a później spotkanie
z Poszukiwaczami… To przypominało sen – koszmar na jawie – z którego
nie potrafiłam się obudzić.
O mój Boże…
Na drżących
nogach odsunęłam się od motoru. Czułam przenikliwe spojrzenie Ryana, ale
ignorowałam go, tak jak i to, że z powątpiewaniem wyciągnął ku mnie
rękę. Skrzyżowałam ramiona na piersiach, po czym – wciąż drżąc jak osika i to
nie tylko przez wzgląd na temperaturę – raz jeszcze powiodłam wzrokiem dookoła.
Oddychałam szybko i płytko, początkowo zaskoczona tym, że mój oddech
zamieniał się w parę.
– Amelio,
do cholery… – jęknął Ryan i zauważyłam, że przesunął się, chcąc zwrócić na
siebie moją uwagę, ale to na nic się zdało. Co prawda patrzyłam na niego, ale
nie potrafiłam się na nim skoncentrować. – Słuchasz mnie?
– No jasne…
Tyle że to
nie była prawda.
A potem – wciąż
bezmyślnie wpatrując się w Ryana – zachwiałam się, kiedy nogi ostatecznie
odmówiły mi posłuszeństwa. Stalowoszare tęczówki były ostatnim, co udało mi się
zapamiętać.
Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem było mi dane widzieć ten dom. Bez
pośpiechu kroczę znajomym korytarzem, kierując się ku schodom. Poruszam się powoli,
z pewnością, która zdecydowanie nie należy do mnie. W zasadzie ciało
porusza się samo, niezależne od woli, co uświadamia mi, że jestem wyłącznie
biernym obserwatorem.
Nie chcę tutaj być. Uświadamiam to sobie
nagle i ta myśl skutecznie wytrąca mnie z równowagi. Nagle po prostu
wiem, że śnię, a może raczej mam nadzieję, że to nie jest jakaś chora kara
od losu. Ten dom jest ostatnim miejscem, w którym chciałabym się znaleźć.
Już rok wcześniej, gdy opuszczałam go w panice, wiedziałam, że nic nie zmusi
mnie do ponownego przekroczenia progu.
Najwyraźniej moja podświadomość wie lepiej.
W myślach zaciskam dłonie w pięści,
choć ciało naturalnie nie reaguje. Wciąż idę, poruszając się przy tym z lekkością
kogoś, kto nie ma pojęcia, co ma się wydarzyć za chwilę. A przecież nie
mam wątpliwości, który dzień właśnie po raz wtóry rozgrywa się na moich oczach.
Ciemność za oknem jedynie utwierdza mnie w tym przekonaniu, choć na
pierwszy rzut oka nie musi znaczyć niczego.
Naprawdę nie chcę tutaj być…
Moje pragnienia nie mają znaczenia. Czuję to
całą sobą, z rozczarowaniem odkrywając, że świadomość snu nie sprawia, że
jestem w stanie nad nim zapanować. Zabawne, bo czy to nie tak powinno
działać? Gdyby to było takie proste, jedno życzenie wystarczyłoby, żebym się
obudziła – a jednak mimo konkretnych pragnień nie dzieje się nic. Wciąż tu
jestem, zdolna co najwyżej wyobrażać sobie ból wbijających się w skórę paznokci,
w nadziei na to, że to zdoła mnie otrzeźwić.
Nic z tego.
Nie pojmuję własnego spokoju. „Ja” ze snu
jest spokojna i rozluźniona, cudownie nieświadoma, choć to nie powinno
mieć miejsca. To w końcu mój sen. Miotam się, w gruncie rzeczy
pragnąć już tylko krzyczeć, ale…
Och, jakież to ironiczne.
Chcę zamknąć oczy, ale i to nie jest mi
dane. Pozostaje mi więc towarzyszyć dawnej sobie, kiedy tak schodzi po
schodach, kierując się do salonu. Do samego końca jeszcze wierzę, że może coś
pomyliłam, ale szybko utwierdzam się w przekonaniu, że może coś pomyliłam i śnię
o czymś zupełnie innym, ale przecież wiem, jaka jest prawda. Wyparcie
niczego nie ułatwia, chociaż wciąż próbuję.
– Och, Amelio! – słyszę głos mamy, chociaż
nie mam okazji go zobaczyć.
Przez moment jestem bliska tego, by się
uśmiechnąć. Więc pamiętam! Pamiętam chociaż to… Podobno w pierwszej
kolejności odchodzi właśnie głos – zapomina się jego brzmienie i to jest
niczym początek końca. To, że jestem w stanie odtworzyć te słowa z taką
łatwością, na dodatek tak, by nie brzmiały jak zapisany na papierze beznamiętny
dialog, wydaje mi się pocieszające.
Sęk w tym, że nic innego takie nie
jest. Protestuję i miotam się jeszcze bardziej, zdecydowanie nie zamierzając
brać udziału w tym, co dzieje się później. Nie chcę tego! Wciąż walczę, w gruncie
rzeczy pragnąć już tylko osunąć na kolana, zakryć uszy dłońmi i zacząć coś
nucić – cokolwiek, byleby ominąć kolejne wydarzenia. Jak film, którego straszne
sceny można obejrzeć przez palce albo całkiem pominąć.
Przez moment mi się to udaje. Rutyna, którą
pamiętam, zaciera się i mam wrażenie, że przy odrobinie szczęścia mogłabym
się obudzić. Chcę to zrobić, jednak i to pragnienie ginie, wyparte przez
coś zupełnie innego. Czuję się, jakbym nagle pominęła jakąś istotną scenę, choć
zdecydowanie nie w taki sposób, w jaki mogłabym tego oczekiwać.
Nie widzę już niczego, ale słyszę. Krzyk
mnie ogłusza i wtedy również krzyczę, wtórując dawnej sobie. W jednej
chwili już nie jestem pewna, co jest prawdziwe, a co rozgrywa się tylko w mojej
głowie.
Gdy w końcu zapada martwa cisza, mogę
już tylko kulić się i płakać, choć wiem, że to nie zmieni niczego.
Ocknęłam się nagle, gwałtownie podrywając do pionu. Instynktownie
przycisnęłam obie dłonie do ust, chcąc powstrzymać się od krzyku, którego
wspomnienie wciąż rozbrzmiewało echem w moim umyśle. Ostatecznie wyrwał mi
się jedynie zdławiony jęk, ale i tak zamarłam w bezruchu, niemalże spodziewając
się odkryć, że wciąż tkwiłam w samym środku niechcianego snu.
Serce
tłukło mi się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz. Mętlik w głowie
wciąż dawał we znaki, skutecznie doprowadzając do szału. Powiodłam wzrokiem
dookoła, początkowo pewna, że właśnie siedziałam na łóżku w klasztorze. Wciąż
przyciskając jedną dłoń do ust, drugą pogładziłam okrywającą mnie pościel.
Zdecydowanie nie byłam w lesie, a skoro tak…
Z tym, że
sypialnia, w której się obudziłam, była obca. Ze świstem wypuściłam
powietrze, bezskutecznie próbując uporządkować w głowie to, co działo się
wokół mnie. Wspomnienie snu zaczęło blaknąc, co przyjęłam z ulgą, z dwojga
złego woląc się mierzyć z innymi obrazami – tym z lasu, jazdą na motorze
i Ryanem. To wszystko musiało być prawdziwe, choć z mojej perspektywy
wciąż jawiło się jako jakiś szalony sen.
Pochyliłam
się do przodu, próbując wyrównać oddech. Czułam się, jakbym mogła w każdej
chwili mogła zwymiotować, choć tak naprawdę nie miałam czym. Otarłam twarz,
przy okazji ścierając z policzków wilgoć, choć nie potrafiłam stwierdzić czy
to pot, czy może jednak łzy. To i tak nie było ważne, zwłaszcza że
zdecydowanie nie zamierzałam się mazać.
W którymś
momencie straciłam przytomność, tylko tyle. Nie miałam pewności jakim cudem do
tego doszło, ale czy to było ważne? Liczyło się, że pamiętałam Ryana i to,
że ten zabrał nas w jakieś bezpieczne miejsce. W to przynajmniej próbowałam
wierzyć, choć jakaś cząstka mnie wciąż protestowała, przypominając mi, że
zaufanie przypadkowej osobie nie było najlepszym pomysłem.
– Weź się w garść
– wymamrotałam, próbując przekonać samą siebie, że to faktycznie zależało wyłącznie
od mojej woli. Przecież nie działo się nic wartego uwagi, prawda? W końcu
ucieczka przed Poszukiwaczami powinna stać się dla mnie absolutnie normalną
codziennością… – Weź… się w garść… – powtórzyłam o wiele mniej pewnie.
Gdyby to
jeszcze było takie proste! Może gdybym przestała się czuć jak ktoś, kogo z całej
siły zdzielono po głowie, miałabym szansę odzyskać kontrolę. Albo gdybym
cokolwiek rozumiała, ale w obecnej sytuacji…
To kroki
wyrwały mnie z zamyślenia. Zesztywniałam, gdy dotarło do mnie, że nie
byłam sama. Początkowo uznałam to za wrażenie, ale po chwili wyraźnie
usłyszałam, że ktoś przechadzał się po drugiej stronie drzwi. Jakby tego było
mało, intruz jak nic zmierzał w moją stronę.
– Daj spokój.
Mówię ci, że nic jej nie będzie – usłyszałam i przez moment byłam bliska
tego, by kamień jednak spadł mi z serca. Znałam ten głos.
– Mhm, mhm…
– padło w odpowiedzi. – Palant z ciebie, Ray.
Zamarłam w bezruchu,
nerwowo zaciskając dłonie na pościeli. Drugi głos słyszałam po raz pierwszy, na
dodatek należał do kobiety. To skutecznie wytrąciło mnie z równowagi, choć
sama nie byłam pewna dlaczego. Skoro tutaj byłam, musiałam przyznać przed samą
sobą, że zaufałam Ryanowi, ale gdy w grę zaczęła wchodzić perspektywa
poznania kogoś jeszcze…
Nie miało
dla mnie znaczenia, kim była ta dziewczyna. Liczyło się, że momentalnie
poczułam się zagrożona, jakimś cudem znajdując w sobie dość siły, by
poderwać się na równe nogi. W pierwszym odruchu zachwiałam się, ale tym
razem nie zamierzałam dopuścić do kolejnego zasłabnięcia.
Wciąż
napinając mięśnie, zacisnęłam dłonie w pięści i zwróciłam się ku
drzwi. Zanim zdążyłam się zastanowić, te otworzyły się, a potem ktoś wszedł
do pokoju.
Nareszcie udało mi się przysiąść do tego rozdziału! Miałam nadzieję, że uda mi się naskrobać coś na koniec roku, ale zgubiłam się w nockach i planach na to opowiadanie. Sam rozdział wygląda zupełnie inaczej niż planowałam, ale tak jest lepiej, bo w końcu wszystko zaczęło mi się układać.Z wielkim dziękuję dla tych, którzy są. I to zasadniczo tyle z mojej strony, bo aktualnie wolę już niczego nie obiecywać. Może poza tym, że rozdziały jak zawsze będą się pojawiać – prędzej lub później. :3 Mocno spóźnione, ale wszystkiego dobrego w nowym roku, kochani!
Hej! Wpadłam na tego bloga dopiero dzisiaj i po głowie chodzi mi tylko i wyłącznie jedno pytanie: gdzie zapodział się przycisk subskrypcji? :D
OdpowiedzUsuńHej! Nie powiem, miło mi to czytać. No i przycisk subskrybcji jest potrzebny? :D
UsuńHeh, zaraz dorzucę obserwatorów. W sumie ich brak to nawyk z pozostałych blogów… Jakoś z przyzwyczajenia tego nie robię, bo ten gadżet średnio mi współgra z szablonami, aczkolwiek już sobie wisi. ^^
Podczas czytania wzięło mnie na rozkminę... Skąd bierzesz imiona? I czy powtarzasz je w swoich licznych opowieściach czy starasz się szukać tak, by uniknąć tego typu sytuacji?
OdpowiedzUsuńPoza tym dzięki Ci za pięknie rozwijającą się relację Amelii i Ryana. Ich przekomarzanki są cudowne. Amelia zaczyna pokazywać pazurki, co się chwali.
Ten sen... Jak zwykle zdradzasz za mało. Tak się nie robi, Ness! Nie zostawia się czytelników w takim stanie. Jestem niecierpliwy człowiekiem, ochłapy mi nie wystarczą :p
Co ja cię będę chwalić, no. Jest super, pięknie, ciekawie - tak jak zawsze. Aż mi wstyd że tak długo zwlekałam z powrotem. Ale spokojnie, córce marnotrawnej zbliża się sesja, będzie więc szukać sobie zajęć które nie obejmują uczenia się, także na pewno nadrobię przynajmniej część zaległości xD
Weny, kochana!
Klaudia
I tak wolę Willa. Fajnie, że Amelia pokazuje trochę charakterku ;)
OdpowiedzUsuńDzięki śliczne za komentarze! :) I wybacz, że odpisuję dopiero teraz, ale w końcu mam wolne po nockach. Bardzo się cieszę, że opowiadanie Cię ujęło. Mam nadzieję, że w dalszych etapach się nie zawiedziesz. :D
Usuń